Triumf ciemności. Eric Giacometti

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Triumf ciemności - Eric Giacometti страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Triumf ciemności - Eric Giacometti

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – To, czego tu szukamy, ma bez porównania większą wartość niż srebro czy złoto – odparł Weistort. – A tak przy okazji: nie pogratulowałem panu jeszcze tej inicjatywy. To doprawdy wspaniały pomysł, zaprzyjaźnić się z tybetańskim dygnitarzem i zacząć pracę nad przekładem ich świętej księgi.

      Korytarz rozszerzył się, tworząc coś na kształt pogrążonej w ciemnościach podziemnej alei. Schäfer nadstawił ucha, zaintrygowany dziwnymi głuchymi odgłosami wokół. Przypominały drapanie.

      – Pułkowniku, naprawdę wierzy pan w tę legendę? – szepnął niepewnym głosem szef wyprawy.

      – W żywe trupy? Nie wierzyłem w to ani przez chwilę. Ci, którzy ukryli tu obiekt, chcieli wystraszyć przesądny lud. Za to szczury, które…

      Weistort nagle zamilkł i zwolnił kroku.

      – Psiakrew!

      Wyciągnął pochodnię.

      Przed nimi wznosiła się czarna kwadratowa stela. Wysoka i potężna, przypominała gigantyczne płyty nagrobne z cmentarzy wojskowych w Prusach Wschodnich. Ale w połowie wysokości tej steli było coś, co odróżniało ją od niemieckich kamieni nagrobnych.

      Rzeźba.

      Popiersie człowieka, którego wykrzywiona twarz wyrażała głębokie cierpienie. Dolna partia ciała tej kamiennej istoty wydawała się wmurowana w stelę. Ramiona wyciągnięte były w przód, ręce unosiły metalową czaszę.

      U stóp steli leżały kręgiem szkielety.

      Obaj Niemcy podeszli, miażdżąc butami kości. To, co odkryli, sprawiło, że zachowywali się jak zahipnotyzowani. Weistortowi rozpromieniła się twarz.

      Wyjął z kieszeni kurtki książkę w oprawie z czerwonej skóry, na której gotykiem wytłoczono tytuł: Thule Borealis Kulten.

      – Cóż za niesamowity trop wiodący przez kontynenty i epoki – westchnął. – Niech pan sobie wyobrazi, że wszystko zaczyna się od tej książki napisanej w średniowieczu w Niemczech, a należącej do pół-Żyda… Znalazłem tu akapit nawiązujący do świętych zwojów Wschodu i do istnienia… – Otworzył książkę na stronie oznaczonej zakładką i spojrzał na rycinę. – To ten sam posąg!

      Zbliżyli się do dziwnej rzeźby. W czaszy leżał przedmiot barwy rubinu. Odbijał ciepły blask pochodni. Ten przedmiot był symbolem. Symbolem, który zachwycił obu esesmanów.

      Swastyka.

      Pułkownik oddał pochodnię podwładnemu i oburącz wyjął z czaszy swastykę. Jego głos brzmiał jak grzmot.

      – Dziś zaczyna się rok pierwszy Trzeciej Rzeszy.

      2

      Katalonia

      Styczeń 1939

      – ¡No pasaràn!

      Wzdłuż wyboistej drogi biegnącej w stronę linii frontu grupa żołnierzy witała jadącą ciężarówkę okrzykiem bojowym republikanów. Tristan, który rozsiadł się nonszalancko na tylnym siedzeniu forda, odpowiadał na te wrzaski, unosząc pięść, a równocześnie bawił się trzymanym w drugiej ręce cygarem. Dotąd nie miał kiedy go zapalić. Na cygaro trzeba mieć sporo czasu. Tak jak na dobry koniak, bo warto najpierw wciągnąć w nozdrza jego zapach, zatrzymać spojrzenie na jego płowej szacie… Gwałtowne hamowanie oderwało go od marzeń. Wezbrana rzeka zalała drogę strumieniem czarnego błota.

      – Wszyscy z wozu!

      Schrypnięty głos Jaimego rozbrzmiał jak uderzenie pięścią w stół. Niski, krępy, ze zwichrzonym wąsem rozgorączkowanego konkwistadora, dowódca grupy zeskoczył z ciężarówki z karabinem w ręce. Rzucił gniewne spojrzenie Tristanowi, który ostrożnie wsuwał cygaro do wewnętrznej kieszeni.

      – Ty, El Francès, rusz zadek. Musimy być na miejscu przed wieczorem.

      Dwunastka żołnierzy ustawiała się wokół Jaimego jak na inspekcję. Jeden postawił przetarty kołnierz, drugi wiązał sznurek, który służył mu jako pasek. Ich mundury były jak Republika – w strzępach. Tylko Tristan nosił wspaniałą kurtkę, której srebrne guziki połyskiwały w zimowym słońcu. Zabrał ją trupowi, podobnie zresztą jak cygaro.

      – Przez ciebie i przez te nieszczęsne guziki wystrzelają nas jak zające – burknął Jaime. – W świetle księżyca rozbłysną jak świece wielkanocne.

      Francuz uśmiechnął się i wyjął z kieszeni okrągłe pudełko.

      – Jestem przygotowany: odrobina pasty i nie będzie ich widać.

      Jaime szarpnął wąs. Nie znosił tego Francuza, którego nic nie było w stanie zbić z tropu czy zniechęcić – ani pusty brzuch, ani kule frankistów. Ten facet śmiał się śmierci w twarz, ot co. I zawsze na wszystko miał odpowiedź, oczywiście z uśmiechem na ustach. To rujnowało dyscyplinę! Gdyby to zależało od Jaimego, nigdy nie zgodziłby się wziąć sobie na kark takiego gościa. Wcisnęli mu go. Podczas tej niezwykle ważnej misji Tristan miał być ponoć niezastąpiony. Ale nie powiedziano mu dlaczego.

      – Baczność!

      Suche uderzenie rąk o kolby rozbrzmiało w lodowatym powietrzu. Jaime lubił ten dźwięk.

      – Sprawdzić broń!

      Doskonale naoliwiony zamek broni obrócił się po cichu. Niemiecka skuteczność, pomyślał Tristan, rozpoznając mauzera. Brak broni i amunicji był tak dotkliwy, że po stronie republikanów bez wahania ograbiano martwych wrogów pozostawionych na polu bitwy. Ale zdobyte w ten sposób mauzery przekazywano w pierwszej kolejności doborowym jednostkom.

      – Coś mi mówi, że to nie będzie spokojna misja – skomentował żołnierz stojący obok Tristana, rudowłosy Irlandczyk, który dołączył do Brygad Międzynarodowych wiosną.

      Jaime spiorunował go wzrokiem. Trudno mu było znieść tych ochotników, którzy przybywali z całej Europy, żeby bronić Republiki Hiszpańskiej. Uważali się za bohaterów i lekceważyli dyscyplinę.

      – W lewo zwrot!

      Przed nimi wznosiła się niesamowita góra. Na horyzoncie rysowały się setki szarych szczytów rozrzuconych chaotycznie, jakby kamienny wiatr najpierw je chłostał, a potem zmroził na wieczność. W wyżłobieniu wznosiła się ciemna dzwonnica, która wyglądała jak ostrze szpady. Jaime nerwowo wskazał ją ręką.

      – To nasz cel. Klasztor Montserrat.

      Czekali, aż zapadnie noc, by wśliznąć się pomiędzy pierwsze góry. Ścieżka poganiaczy mułów wiła się pośród granitowych ścian. Na wszelki wypadek Jaime rozkazał im zdjąć hełmy tuż przed podjęciem wspinaczki. Jedno uderzenie metalu o skałę sprawiłoby, że cała góra rozbrzmiałaby jak dzwon. El Jefe, jak nazywali go jego ludzie, dobrze przygotował swoją misję. A raczej dobrze ją dla niego przygotowano, myślał Tristan.

      – Podobno

Скачать книгу