Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 46
Po godzinie dotarłem na stanowisko dowodzenia Zimina. Stał tam wyprostowany jak posąg, wcale się nie kryjąc. Z prawej strony niemieckie czołgi kierowały się w głąb półwyspu. Widziałem, że nasza sytuacja jest beznadziejna, i zarządziłem stopniowy, zorganizowany odwrót – jeden pułk się cofa, inny go asekuruje – w kierunku przeprawy i dalej na południe, na mierzeję Czuszka, która leży już na Półwyspie Tamańskim. Miałem zamiar dotrzeć tam jutro rano…
Około północy usłyszeliśmy z prawej strony serie z karabinów maszynowych, po czym silny wybuch i całe wybrzeże zalało pomarańczowe światło. Okazało się, że niemiecka piechota dotarła brzegiem do trzech zbiorników z paliwem dla statków i je podpaliła.
Zza skał widzieliśmy Niemców w odległości 50 kroków – szli brzegiem i rozmawiali ze sobą jak na spacerze. Przeszli górą. Iść dołem widocznie się obawiali z uwagi na naszych żołnierzy, bezbronnych zresztą.
W ten oto sposób na domiar złego znaleźliśmy się na niemieckim zapleczu. Siedzieliśmy tak do samego rana. Do świtu zbiorniki się wypaliły, a iluminacja ustała. Z Półwyspu Tamańskiego nasi musieli obserwować nas przez lornetki, gdyż wysłali kuter, który szczęśliwie dobił do brzegu. Niemcy widocznie jeszcze spali.
Popłynęliśmy na mierzeję Czuszka. Tam dopiero westchnęliśmy z ulgą. Wymknęliśmy się Niemcom.
Mierzeję tę o długości siedmiu kilometrów szczelnie zapełniali czerwonoarmiści i ranni, którzy zdążyli się na nią przeprawić. Wielu leżało na piasku, nie mając siły do dalszego marszu, inni brnęli w kierunku kontynentu. Obraz i wzruszający, i zarazem komiczny, jako że niektórzy maszerowali w bluzach wojskowych, lecz bez spodni, w kalesonach czy majtkach, by łatwiej było płynąć. Broni nie zachował nikt.
Po przejściu około czterech kilometrów zobaczyłem swoich pograniczników, uzbrojonych, czekających na rozkazy. Pułkownik Sieriebriakow zameldował: „Wasz rozkaz wykonany, powierzone mi oddziały przeprawiły się na drugi brzeg po wykonaniu postawionego zadania”.
Zapytałem o straty. Odpowiedział, że na 800 osób w każdym pułku zostało 130–150. Reszta poległa. „Nie stójcie tu, idźcie na punkt zbiórki do Tiemriuka” – zarządziłem.
Sieriebriakow od razu nabrał otuchy, skrzyknął dowódców pułków, a potem obrócił się do mnie i mówi: „Tam stoi generał, który z polecenia Mechlisa nakazywał oddać wszystkie karabiny i pistolety maszynowe. Sztab frontu ma meldować do Stawki, ilu żołnierzy wydostało się z bronią w ręku”. Widziałem ilu. Nieliczni zaledwie. Ale Mechlis musi wysłać sprawozdanie.
Ciekawe, co będzie, kiedy czołowe oddziały wyruszą z bronią. Sieriebriakow wydał komendę do marszu. W tej samej chwili podszedł do niego generał i coś z ożywieniem powiedział. Sieriebriakow skinął w moją stronę.
Generał szybkim krokiem podszedł do mnie i mówi: „Z rozkazu towarzysza Mechlisa macie pozostawić broń”. Odpowiedziałem: „Przekażcie Mechlisowi, żeby zbierał porzuconą broń po tamtej stronie cieśniny i niech ją zbierają ci, co ją porzucili. Żołnierze, który walczyli i wyszli stamtąd z bronią w ręku, nigdy jej nie porzucą”.
Pogranicznicy już ruszyli. Generał jeszcze usiłował cisnąć mnie argumentem, że tak właśnie zamelduje Mechlisowi, na co usłyszał, że o nic innego mi nie chodzi. Zmieszany odszedł na bok.
W tym czasie słońce było już wysoko, około godziny 7–8 rano. Niemcy widocznie się obudzili, gdyż dokoła zaczęły wybuchać pociski. Szerokość mierzei Czuszka nie przekraczała 200–300 metrów. Na jej końcu stała kamienna budka Indo-Europejskiej Kompanii Telefonicznej, która przed wojną przeciągnęła linię dokoła świata, między innymi na Krymie. Wykorzystywaliśmy ją do naszych celów. Zadzwoniłem więc do Tiemriuka i poprosiłem o wysłanie samochodu, ponieważ do miasta było około 70–80 kilometrów.
Jak tylko odwiesiłem słuchawkę, rozległ się okropny wybuch. Wyleciały wszystkie szyby, wyrwało z zawiasów drzwi wejściowe. Usłyszałem krzyki i jęki. Wyskoczyłem na ulicę i zobaczyłem ogromny lej po pocisku, zabitych i rannych…
Ruszyliśmy z Griszą Karanadzem na poszukiwanie „sztabu frontu”. W szczerym polu dojrzałem spacerującego żołnierza z karabinem. Ruszyliśmy w jego kierunku.
Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy prowadzące w dół stopnie. Wartownik usiłował mnie zatrzymać. Po wejściu do ziemianki zobaczyliśmy przy stole z butelką wódki Mechlisa, Kozłowa i naczelnika wydziału specjalnego frontu, Bielanowa.
Na nasz widok Mechlis zaśpiewał: „Tra-la-la! Aleśmy Niemców wykiwali”. Widzę, że się wstawił. „W czym wykiwali?” – pytam. Odpowiedział, że chcieli nas pojmać z wojskami, ale im nie wyszło.
Powstrzymałem się, by mu nie wygarnąć: „Komu takie draństwo jak ty jest potrzebne?”. Wziąłem się jednak w garść i powiedziałem: „Będziecie musieli odpowiadać przed partią za swe skandaliczne zachowanie, za tysiące zabitych, za kilkadziesiąt tysięcy porzuconych przez was na niechybną niewolę i za rannych. Za pozostawienie wrogowi najnowszej techniki”.
Mechlis usiłował się odgryźć: „»Katiusze« wywieźliśmy!”. Tu się zirytowałem i mówię mu: „Wyjdź na mierzeję! Zobacz, jak tam stoją, i nie kłam!”. Mechlis zamilkł, nalał dwie szklanki wódki i zaproponował nam. Wyszliśmy.
Tak zakończyła się tragiczna epopeja Frontu Krymskiego, liczącego, według Mechlisa, 120 tysięcy żołnierzy114.
Po kilku dniach otrzymałem polecenie Stalina, by wysłać samolotem Mechlisa i Kozłowa do Moskwy. Tam ich zdymisjonowano, z zamiarem osądzenia, ale potem wykorzystano ponownie115.
W Moskwie
Po nieprzyjemnościach na Krymie wróciłem na kilka dni do stolicy. W końcu maja sytuacja wyglądała na co najmniej zmienną.
Rozbicie wojsk niemieckich pod Moskwą zimą 1941/1942 roku cieszyło niezmiernie, ale jednocześnie Niemcy ostro atakowali na południu. Zajęcie Krymu, atak na Krasnodar, okupacja Rostowa i marsz w kierunku Stalingradu – wszystko to działało deprymująco.
To prawda, niektórzy moi „przyjaciele” doskonale się czuli, przesiadując w stolicy – żyje się im normalnie, z Kujbyszewa wrócili jako zwycięzcy, wyjeżdżają na podmoskiewskie dacze, do pracy stawiają się na 11 rano albo i w południe.
Wielu udaje, że działa na rzecz frontu, ale co konkretnie robią – nie wiadomo. Przy spotkaniu ze mną udają, że zazdroszczą tego „piekła” wojny. Moim zdaniem w duchu się cieszą, że nikt ich do tego piekła nie wysyła. Niech to pozostanie na ich sumieniu.
Najbardziej mnie zdumiało, że niektórzy z nich zdążyli już w ciągu roku wojny chapnąć po dwa ordery. „Za co?” – pytam. „Za zapewnienie produkcji pocisków” – odpowiada jeden. „Za artylerię” – chwali się inny. Jeden tylko się przyznał: „No wiesz, kazano sporządzić listy odznaczanych, to wpisałem siebie i tak
114
Źródła sowieckie zazwyczaj przemilczają straty Armii Czerwonej na Krymie. Najbardziej szczegółowa monografia na temat wojny na półwyspie w ten sposób podsumowała wyniki tak zwanej krymskiej operacji obronnej w dniach 8–21 maja 1942 r.: „Wojska frontu opuściły Półwysep Kerczeński. Straciły około 3,5 tys. dział i moździerzy, około 350 czołgów. Ewakuowano ponad 140 tys. żołnierzy i część techniki. (A.W. Basow,
115
Za porażkę Frontu Krymskiego pozbawiono L. Mechlisa wszystkich stanowisk, obniżono rangę wojskową o dwa stopnie, z armijnego komisarza I rangi, to znaczy generała armii, do szczebla komisarza korpusu, czyli generała lejtnanta, i mianowano członkiem Rady Wojennej 6. Armii. Obniżono także stopnie dowódcy frontu D. Kozłowowi oraz członkowi Rady Wojennej F. Szamaninowi. Jeszcze trzem generałom obniżono stopnie do pułkownika. W dyrektywie Stawki ND z 4 czerwca 1942 roku „O przyczynach porażki Frontu Krymskiego w operacji kerczeńskiej” oskarżono dowództwo frontu o „biurokratyczny i papierkowy styl zarządzania”.