Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 50

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow

Скачать книгу

kwadransie niemieccy piechurzy zaczęli schodzić z gór, zbliżając się do nas. Rozmieściłem kompanię swych pograniczników, by przeciąć im drogę. Gołym okiem widziałem strzelców alpejskich przebiegających od drzewa do drzewa i kryjących się za ich pniami.

      Sytuacja stawała się krytyczna. Patrzę – Niemcy jak na komendę zaczęli obchodzić nas z prawej strony. Przeszli do strumienia Gwandra, nie dalej niż 100 metrów od nas. W tym czasie dotarły do mnie trzy nasze kompanie strzeleckie. Skierowałem je na niemieckie skrzydło.

      Zaczęła się intensywna strzelanina. Znajdowałem się pośrodku naszych oddziałów. Żołnierze, jeszcze nieostrzelani, przywierali do drzew. Straty na razie były minimalne. Niemcy nas się nie spodziewali, od razu zalegli i poczęli się okopywać.

      Muszę przyznać, że czynili to niezwykle sprawnie i dobrze się maskowali. Miałem jednak lornetkę i wskazywałem naszym żołnierzom większe skupiska nieprzyjaciela, które nasi ostrzeliwali.

      Po jakimś czasie podczołgał się do mnie i przedstawił dowódca pułku Arszawa. Sprawiał dobre wrażenie. Rozkazałem, by z dwoma kompaniami wysunął się do przodu, aby osłonić flanki pułku Korobowa. Poszedł wykonywać rozkaz.

      Wycofałem się do sztabu dywizji i zacząłem dzwonić do Korobowa z zamiarem wyjaśnienia strzelaniny u nas, to znaczy na jego tyłach. Zamierzałem go uspokoić. Połączenia nie uzyskałem. Wysłałem do niego dwóch żołnierzy. Minęły dwie godziny, żołnierze nie wrócili. Wysłałem kolejnych dwóch. Też nie wrócili. Zdeprymowało mnie to.

      Co się mogło stać? Niemcy, zachodząc z tyłu, mogli wystrzelać cały sztab, jego ochronę i moich gońców. Na zapleczu Korobowa stacjonowała bateria artylerii górskiej. Połączenia z nią także nie uzyskałem. Taka niewiedza na polu walki demoralizuje najbardziej.

      Postanowiłem dowiedzieć się o losie pułku Korobowa. Wybrałem trzech rozgarniętych żołnierzy i nakazałem, by z przodu szła dwójka, a trzeci jakieś 50 metrów za nimi – jeśli coś się stanie z przednią parą, trzeci zobaczy, przybiegnie i zamelduje. Czekam. Strzelanina się nasila, szczególnie ze strony niemieckiej. Nasza artyleria z jakiegoś powodu nie strzela. Łączność nie działa.

      Naraz podbiega oficer i mówi: „Pułkownika zabiło!”. Okazało się, że w pobliżu punktu obserwacyjnego wybuchł pocisk i odłamek zabił Arszawę. Ciężko ranny został szef sztabu pułku130.

      Co robić? Sytuacja jest ciężka. Wychodzi na to, że nas rozdzielono na części i nie wiemy, jak je ponownie połączyć w jedną całość.

      Naraz podchodzi do mnie blady, cały we krwi żołnierz i coś usiłuje meldować. Poznałem w nim jednego z tych trzech, których posłałem do Korobowa. Szeregowy stoi, a z szyi ciurka mu krew – między uchem a barkiem rana długości 5–6 centymetrów. Jednak mężnie stoi.

      Mówię: „Opowiedz, co się stało”. Otóż Niemcy chytrze podpuścili bardzo blisko dwóch żołnierzy, którzy szli z przodu, po czym nagle wyskoczyli z krzaków, porwali ich i rozstrzelali. Trzeci, widząc, co się dzieje, rzucił się do ucieczki. Strzelali za nim, trafili w szyję, ale zdołał uciec.

      Pierwsze dwie pary naszych żołnierzy widocznie zabili w ten sam sposób. Szkoda. Co za zwierzęta, niegodziwcy ci Niemcy. Ciekawe, co to za jednostka? Warto ustalić.

      Poszedłem na miejsce, gdzie poległ pułkownik Arszawa. Odłamek trafił biedaka w głowę. Jaka szkoda. Młody oficer padł w pierwszym boju. Szefa sztabu kazałem zanieść do punktu opatrunkowego. Też szkoda chłopa.

      Wieczorem wszystko się uspokoiło. W ciemnościach nikt nie strzelał. Osobiście wystawiłem posterunki i poleciłem utworzenie pierścienia obronnego, surowo nakazując dowódcom kompanii, by stworzyli system rotacyjnego czuwania żołnierzy. Pełniłem już funkcje dowódcy pułku. Reszcie wojska nakazałem wypoczynek.

      Noc była dla nas niespokojna. Oczekiwaliśmy ataku Niemców. O świcie postanowiłem osobiście się dowiedzieć o losach pułku Korobowa. Z rana panował spokój.

      Rozkazałem wysłać na rekonesans małe grupy żołnierzy, by przekonali się, gdzie jest przeciwnik. Donieśli mi, że się wycofał. Wziąłem czterech żołnierzy z plutonu NKWD, wsiedliśmy z Tużłowem na konie i ruszyliśmy. Z przodu szli dwaj zwiadowcy.

      Spodziewałem się ostrzału od strony strumienia Gwandra, gdzie wczoraj widzieliśmy sporo Niemców. Podeszliśmy do mostu – przeciwnika brak. By zaoszczędzić pół kilometra drogi na stanowiska naszej artylerii górskiej, postanowiłem pójść na skróty i skręciłem w leśną ścieżkę prowadzącą w tamtym kierunku.

      Kiedy weszliśmy na polanę, gdzie stała bateria, nie zobaczyłem przy działach nikogo. Zszedłem z konia.

      Pod drzewem dojrzałem zabitego żołnierza – siedział z rękami w górze. Zastygł w tej pozycji. W głowie dziura po kuli. Karabin obok. Kolba rozłamana na pół. Niedaleko leżały zastrzelone z pistoletu maszynowego konie – brzuchy wzdęte w ciągu nocy do gigantycznych rozmiarów. Taki sam obrazek przy każdym dziale.

      Widać było, że Niemcy zaskoczyli artylerzystów z tyłu. Ponieważ nie zareagowali w porę, zostali wystrzelani. Wielu poległo z uniesionymi rękami. Oto co znaczy nie reagować w porę, nie stawiać oporu. Widocznie wydano im komendę w języku rosyjskim, by unieśli ręce, i nieszczęśnicy zareagowali automatycznie. Niemieckiego rozkazu by nie wykonali.

      Widok okropny, ale z drugiej strony jestem przekonany, że gdyby dowódca baterii szybko zorganizował obronę i stawił zdecydowany opór, Niemcy by ich wszystkich nie wymordowali. Widząc niezdecydowanie dowódcy, napastnicy się rozzuchwalili i wystrzelali wszystkich.

      Dotarłem do Korobowa. Cały i zdrowy. „Słyszałem strzelaninę u was – powiada. – Wystawiłem posterunki, ale przeciwnik się nie pojawił… ani z flanki, ani z tyłu. To znaczy, że się wycofał”. Kazałem przeczesać las w odległości 2–3 kilometrów, by dodatkowo się upewnić. Może gdzieś jeszcze Niemcy siedzą.

      Wracałem do sztabu dywizji inną drogą. Wkoło unosił się trupi zapach. Zabici Niemcy zaczęli się rozkładać w temperaturze 25–27 stopni w dzień, w nocy było około 12. Musiałem polecić, by sprzątnięto trupy z drogi i na poboczu zarzucono gałęziami, jeśli nie można zakopać. Smród jednak pozostał.

      Po powrocie doprowadzono do mnie jednego z tych politruków – Ormian, wysłanych do Korobowa przed dwoma dniami. Wymógł spotkanie ze mną.

      Powiedział, że jak tylko wyruszyli w kierunku dyslokacji pułku, tuż za strumieniem z krzaków wyskoczyli Niemcy i skandowali: „Ręce do góry!”. Nie mając broni, Ormianie nie mieli też wyboru. Poddali się.

      Niemcy kazali im chwycić amunicję, pociski moździerzowe oraz inny sprzęt wojskowy i nieść ze sobą. W czasie trwania wczorajszej potyczki nosili przeciwnikowi amunicję. Jeszcze dziś rano Niemcy czaili się przy moście przez strumień.

      „Łżesz!” – powiedziałem. Dopiero co tamtędy przejeżdżałem, żadnych Niemców tam nie było. On na to: „Spytajcie swych podwładnych, który z nich przed dwoma godzinami szedł ścieżką obok stanowisk artylerii. Tam siedzieliśmy z Niemcami w krzakach i widzieliśmy was”.

      Poczułem,

Скачать книгу


<p>130</p>

Major I. Arszawa (omyłkowo zwany przez Sierowa pułkownikiem) zginął w boju 18 sierpnia 1942 r. – pośmiertnie nagrodzony Orderem Lenina.