Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 53

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow

Скачать книгу

pokrzywdzonego, kiedy pozbawiono go dowództwa nad armią, i teraz nie czynił nic, co mogłoby sytuację poprawić. Dobrze, że Niemcy nie atakują i nie pchają się przez przełęcz, bo z dywizji Siergackowa tylko by pierze leciało.

      Na zakończenie narady w sztabie spytałem zastępcę dowódcy dywizji, kiedy ostatnio kąpano żołnierzy. „Niedawno” – odpowiedział bez zmrużenia oka. Siergackow dodał, widocznie dla podkreślenia znajomości sytuacji, że w warunkach pozycyjnych nie mają możliwości nagrzania wody.

      Jak tu zachować zimną krew? Jeden łże, drugi okłamuje. Nie zdzierżyłem. „Jak wam, towarzysze dowódcy, nie wstyd? Pół kilometra stąd spod ziemi bije gorące źródło, bez ograniczeń. Postawcie brezentowy namiot i po kolei prowadźcie kompanię za kompanią do kąpieli” – powiedziałem i wyszedłem. Karanadze i Dobrynin wyszli za mną.

      Następnego dnia znów pojechaliśmy na stanowiska bojowe. Dowódcy kompanii już zaplanowali i wyznaczyli pozycje do zajęcia przez ich żołnierzy.

      Odnalazłem Siergackowa i powiedziałem mu, by zmiany stanowisk dokonano w nocy, inaczej Niemcy zauważą i zaczną ostrzeliwać, co doprowadzi do niepotrzebnych strat w ludziach. Wieczorem koło ciepłego źródła widziałem myjących się żołnierzy.

      W ciągu kilku dni dokonano potrzebnych zmian – stanowiska zmieniono, żołnierzy wykąpano. Niemcy zainicjowali kilka potyczek, ale nasi pozycje utrzymali.

      Któregoś dnia późnym wieczorem, po godzinie 22, wracałem ze sztabu dywizji do domku w Sadonie, gdzie się zatrzymaliśmy.

      Patrzę – jedzie samochód z zapalonymi światłami, co na froncie jest ciężkim grzechem. Zatrzymałem wóz i kazałem zgasić reflektory. Przyglądam się – prowadzi Niemiec, z tyłu siedzi niemiecki oficer i dwaj nasi z pistoletami maszynowymi.

      „Co to za jedni?” – pytam. „Niemcy zabłądzili i przyjechali do naszej kompanii”. Odwieźliśmy ich do sztabu na przesłuchanie.

      Okazało się, że niemiecki oficer łącznikowy objeżdżał swoje oddziały z poleceniem zmiany stanowisk, ponieważ Rosjanie swoje zmieniali, co groziło okrążeniem. Omyłkowo trafił do nas, „ponieważ na mapie w tym miejscu sowieckich wojsk nie było”.

      Nieźle. Z przesłuchania wynikało, że Niemcy nie zamierzają nacierać, ponieważ „sytuacja nie pozwala”. Nakazałem więc dowódcy wydziału specjalnego NKWD, by Niemca starannie przesłuchano. Położyłem nacisk na zbadanie możliwości zorganizowania naszego natarcia celem wypchnięcia wroga z Kaukazu.

      Po kilku dniach, kiedy sytuacja w dywizji wyraźnie się poprawiła, wyjechaliśmy.

      Droga powrotna była ciężka. Z gór schodziły liczne lawiny. Miejscami drogę zasypywało na długości kilkuset metrów, warstwa śniegu sięgała 7–8 metrów, ale śnieg był na tyle ubity, że jechaliśmy naszym gazikiem jak po szosie. W końcu się wydostaliśmy.

      Pod Ambrolauri, siedzibą powiatu, zatrzymano nas przy szlabanie, którego nie było, kiedy jechaliśmy w góry. Zdziwiliśmy się, a Gruzin Karanadze tylko się uśmiechnął. Podszedł milicjant i zameldował, że sekretarz powiatowy partii zaprasza do Komitetu. Najpierw powiedziałem, że nie możemy, ale Grisza nalegał i ustąpiłem.

      W Komitecie sekretarz zebrał cały aktyw i podziękował nam za udział w obronie Kaukazu i Gruzji, po czym rozsadzono nas do samochodów i zawieziono do słynnej wytwórni win, do aułu Chwanczkara, słynącego z tego właśnie gatunku. Po krótkim zwiedzaniu urządzono kolację. Tu miałem okazję popatrzeć, jak ucztują Gruzini. Przy stole nie zobaczyłem ani jednej kobiety. Kiedy spytałem o to sekretarza, odrzekł z uśmiechem: „To nie jest kobieca sprawa”.

      Z Kutaisi pociągiem wróciliśmy do Tbilisi. Dwie wolne godziny postanowiłem poświęcić na podsumowanie działań Frontu Zakaukaskiego na rzecz obrony przełęczy Kaukazu.

      Mimo niezorganizowania i totalnego braku dowodzenia wojskami ze strony sztabów frontu i 46. Armii, której tę obronę powierzono, jednostki sowieckie działały odważnie i z poświęceniem broniły ojczystej ziemi. Przy braku dostatecznej liczby wojsk, amunicji, żywności i doświadczenia walki w górach czyniły wszystko, by Niemców zatrzymać.

      Znajdujący się w Tbilisi sztab nie zadbał o przygotowanie w porę alpinistów, którzy by pomogli wojskom walczyć w górach. Do mnie na Przełęcz Kłuchorską przysłano dla śmiechu chyba „grupę wspinaczy” na czele z marynarzem. Z rozmowy wynikało, że gór nigdy przedtem nie oglądali, a jego zaliczono do „górali”, ponieważ urodził się w górskim aule.

      Na pytanie, w jaki więc sposób zostali „alpinistami”, wyznali, że na komisji poborowej zaliczono ich do oddziałów górskich. Treningów żadnych jednak nie zapewniono, ponieważ w Suchumi zabrakło odpowiedniego instruktora.

      Dowódca frontu Tiuleniew i 46. Armii Siergackow wykazali się karygodnym brakiem odpowiedzialności, kiedy zakładali, że przełęcze są niedostępne dla przeciwnika, i nie przygotowali ich do obrony.

      Pewnego razu, kiedy wezwano mnie do Suchumi w celu organizacji natarcia, udało mi się zadać Tiuleniewowi pytanie – dlaczego nie organizował obrony przełęczy. Usłyszałem w odpowiedzi, że sztab frontu uważał za główne zadanie dla jego wojsk obronę wybrzeża czarnomorskiego, gdzie ulokowano główne siły.

      Prosto w oczy mu powiedziałem, że to jest kłamstwo i niewykonanie polecenia Stawki. Zamiast uczciwie przyznać, że „pokpiliśmy sprawę”, zaczął się wykręcać, a przecież jako wojskowy powinien rozumieć, że przeciwnik dla zdobycia przełęczy skieruje wytrenowane w walkach górskich oddziały strzelców alpejskich, które pokonają każdą przeszkodę.

      Przecież nawet siedząc w Tbilisi, w odległości prawie tysiąca kilometrów od przełęczy, do których parli Niemcy, wiedział o jednoznacznym rozkazie Stawki z wyraźnymi zaleceniami. Wymówka, że ulokował 46. Armię dla odparcia niemieckiej agresji wzdłuż pasa wybrzeża czarnomorskiego, też nie wytrzymuje krytyki, ponieważ przeciwnik prawie nie niepokojony przespacerował się wzdłuż wybrzeża, zajął Noworosyjsk i podszedł pod Gelendżyk.

      Stawka Naczelnego Dowództwa, widząc niemoc dowódcy frontu Tiuleniewa, zaniepokojona poważną możliwością przedarcia się Niemców przez Władykaukaz–Grozny–Machaczkałę na Zakaukazie i do ropy bakijskiej, skierowała dla ratowania sytuacji grupę generałów w składzie Dobrynin, Sładkiewicz, Korsun, Sierow i inni.

      Z upoważnienia Stawki przybył też Beria, członek GKO. Sądzę, że nie jest rozsądne wysyłanie na front człowieka niewojskowego, ale muszę przyznać, że do jego przyjazdu Tiuleniew nie ruszył ani jednego żołnierza z 20 tysięcy wojsk NKWD stacjonujących w Gruzji. Wszystkich przetrzymywał na zapleczu – widocznie obawiał się, że w ukształtowanej sytuacji musiałby je wykorzystać przede wszystkim do obrony.

      Beria rozkazał użyć je w celach obronnych. I po co Tiuleniew tak długo czekał? Wysłałby depeszę do Moskwy i otrzymałby przyzwolenie – o wiele wcześniej.

      Muszę powiedzieć, że jednostki NKWD skierowane do obrony przełęczy walczyły dzielnie, ponosząc znaczne straty. Wielu otrzymało odznaczenia państwowe. Jednocześnie kadry dobrane przez dowódcę frontu, tacy jak Siergackow czy Kantaria, nie spełniły pokładanych w nich nadziei, jeśli chodzi o obronę ojczyzny.

      Osetia,

Скачать книгу