Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 55

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow

Скачать книгу

osób. Na sygnał niemieckiego dowództwa dywersanci uderzyliby na nasze tyły i zajęli Grozny139.

      W celu wyjaśnienia sytuacji pojechałem do Władykaukazu. Zamierzałem udać się też do Groznego. Doniesienia się potwierdziły. W Groznym poinformowałem sekretarza komitetu obwodowego partii, Iwanowa*, i przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, Mołłajewa*, Ingusza.

      Iwanow się zwierzył, że z posiadanej informacji wynika, iż Czeczenom, szczególnie źle usposobionym wobec władzy sowieckiej, ufać nie należy. Ustaliliśmy, że musimy opracować plan działań wobec tego oddziału dywersyjnego.

      Nocą pojechałem do aułu Wiedieno, gdzie słynny powstaniec Szamil walczył z carskimi wojskami w XIX wieku. Jechaliśmy późnym wieczorem, ale przy świetle księżyca widzieliśmy, jak mieszkańcy siedzą w kucki i o czymś zawzięcie dyskutują. Bez zatrzymywania się wyjechaliśmy z osiedla, ale droga naraz się skończyła. Dalej prowadziła tylko szeroka ścieżka.

      Zapadła cicha południowa noc, z jej wyraźnymi gwiazdami i wielkim księżycem. Po napatrzeniu się na wspaniały nocny pejzaż górski mieliśmy już wracać, kiedy usłyszałem oddalony szum silników samolotowych.

      Ktoś powiedział, że to chyba nasi lecą na nocny zwiad nad Baku, ale po kilku minutach dotarł do nas wyraźny dźwięk niemieckiego samolotu. Musiał przelatywać na wysokości około 1500 metrów.

      Za górami zauważyliśmy naraz kilka jasnych rozbłysków. Samolot skierował się w tamtą stronę. Po upływie około 5–7 minut zaczął krążyć nad tamtym oświetlonym miejscem. Musiało to być w odległości 10–12 kilometrów od nas. Zrozumiałem, że Niemiec nawiązuje łączność z oddziałem dywersyjnym i na pewno dokonuje zrzutów.

      Wróciliśmy do Groznego. Wyszedłem na podwórze i ponownie usłyszałem dźwięk tego samolotu. Musiał spędzić nad tym oddziałem co najmniej 40 minut.

      Rankiem wysłałem do aułu dwóch pracowników – Czeczenów z zadaniem zasięgnięcia języka o wspomnianym oddziale i wysłania do nich dobrego agenta…

      Po naradzie rozkazałem, by Ałbogaczijew*, ludowy komisarz spraw wewnętrznych, zebrał późnym wieczorem w lokalu konspiracyjnym najlepszych swoich czekistów – 10 Rosjan i dwóch Czeczenów, najbardziej oddanych. Niech każe przywieźć tam żołnierskie szynele, waciaki i długie buty. Ałbogaczijew wyraźnie się zdziwił, ale polecenia nie kwestionował i poszedł wykonać. Sytuacja w Groznym napięta. Ludność boi się Niemców. Czeczeni zachowują się arogancko, niektórym Rosjanom grożą śmiercią, jeśli przyjdą Niemcy.

      Odnotowano przypadki, gdy znajdowano ciała naszych żołnierzy, którzy wieźli żywność na front. Konie zabierano wraz z ładunkiem. Agenci donosili, że ludowa komisarz oświaty, Czentijewa*, sprzyja antysowiecko nastawionym Czeczenom i ułatwia im poprzez swoich ludzi kontakty ze zrzuconymi w góry Niemcami. Muszę ją jutro przesłuchać.

      Po 22.00 udaliśmy się z Ałbogaczijewem do lokalu konspiracyjnego. Któryś z pracowników wykazał niezbędną przytomność i przyniósł coś do jedzenia. W samą porę.

      Powiedziałem zebranym: „Od tej chwili wszyscy jesteście bandytami. Jeden z was to dezerter z Armii Czerwonej, inny uniknął poboru, jeszcze inny nienawidzi władzy sowieckiej, kolejny to uciekinier z Groznego itd. Niech każdy z was wymyśli sobie odpowiednią legendę, ubierzcie się stosownie i chwytajcie za broń”. Patrzą na mnie i myślą: Zwariował nam generał.

      Kontynuowałem: „O świcie niewielkimi grupkami udajcie się w okolice Wiediena, koło Groznego. Tam łączycie się w jedną bandę i żywicie się kosztem ludności. Macie się dowiedzieć, gdzie są Niemcy i ich pomagierzy i co zamierzają. Jak się dowiecie, wyślijcie do mnie gońca, najlepiej dwóch. Pozostajecie w górach aż do mojego rozkazu powrotu. Jasne?”. – „Jasne!”. – „Ałbogaczijew, zostaniecie do rana, omówcie wszystkie szczegóły, odprowadzicie ich w góry i po powrocie zameldujecie”.

      Po dwóch dniach otrzymałem w nocy meldunek z powiatu kurczałojewskiego, że poprzedniego wieczoru dwustuosobowa banda rozpędziła lokalne władze, zablokowała kompanię żołnierzy i zaproponowała, by się poddali.

      Coraz gorzej. Od siedziby powiatu dzieliło mnie 40 kilometrów. Rozkazałem przygotować na rano wierzchowce dla mnie i jeszcze 10 pracowników. Pojadę na miejsce. Przecież tam stacjonuje kompania naszych żołnierzy. Na pewno wszystkich nie wystrzelali.

      Dojechaliśmy do Wiediena samochodami, dalej – konno.

      Przejechaliśmy połowę drogi, gdy niektóre konie zaczęły wykazywać objawy zmęczenia. Niedobrze. Rozkazałem konie zostawić, żołnierzom iść pieszo.

      W pobliżu siedziby powiatu zobaczyliśmy w górach ogniska i przy nich ludzi. Też musieli nas widzieć.

      Z gmachu komitetu miejskiego wyszedł Czeczen, za nim czerwonoarmista. „Gdzie kompania?” – pytam. Nie odpowiada. Okazało się, że bandyci trzykrotnie wysyłali parlamentariuszy z propozycją poddania. Żołnierze odmówili. Banda usiłowała podpalić budynek – czerwonoarmiści ich powstrzymali, intensywnie się ostrzeliwując. Ucieszyli się na nasz widok.

      „Gdzie władze?” – spytałem. Dowódca odpowiedział: „Rozbiegli się… ktoś do lasu, ktoś do aułów, jak tylko bandyci weszli. Bali się, że ich zabiją”.

      Obiecałem mu, że przyślę dodatkową kompanię. Ma bronić pozycji. „Jeśli będą wracali pracownicy administracji, przygarnijcie ich i dajcie broń” – poleciłem.

      Generalnie wśród Czeczenów sporo jest różnego draństwa. Jak tylko poczuli, że Niemcy się zbliżają, od razu głowy podnieśli i zaczęli rozrabiać na zapleczu. Władza sowiecka pomagała im przez całe 23 lata, na ludzi ich wyprowadziła, a jak tylko znalazła się w tarapatach, podnieśli na nią rękę. Podli ludzie.

      W drodze powrotnej zdarzył się ciekawy wypadek. Jadę z przodu, ciemno, mauzer w ręku, walther w kieszeni. Naraz zza krzaków wyskakuje bandyta z pistoletem maszynowym.

      „Towarzyszu komisarzu! Bandytę złapaliśmy!”. Nic nie pojmuję. Gdzie? Kto? Kim jesteś? „Jestem z waszej grupy” – odpowiedział.

      Uff! To moi „bandyci”. Zszedłem z konia. „Bandyta” zaprowadził mnie w krzaki. Tam dwaj podobni osobnicy trzymali człowieka, któremu na głowę wdziali koński worek obrokowy, by nic nie widział.

      Co się okazało? Zatrzymany przed pół rokiem jeszcze pełnił obowiązki przewodniczącego powiatowego komitetu wykonawczego w Wiedieno, należał do partii. Potem zabrał pieniądze z kasy i broń i przeszedł do bandytów. Pokłócił się z nimi i działał samotnie.

      Po spotkaniu naszej „bandy” postanowił do niej dołączyć. Wszystko to opowiedział i wyznał, kogo z działaczy zamordował w ciągu tego półrocza. Nasi pracownicy wiedzieli o tych morderstwach, ale sprawcy nie znali.

      Nasza „banda” rozbroiła go, sądząc, że naprowadzi na trop wrogiego oddziału dywersyjnego. „Zaprowadzimy cię do naszego dowódcy” – obiecali.

      Kiedy zacząłem z nim rozmawiać przez ten worek na głowie, cały czas usiłował mi udowodnić, jakie to ma zasługi w mordowaniu naszych ludzi. Rozkazałem zdjąć

Скачать книгу


<p>139</p>

Wraz ze zbliżaniem się linii frontu sytuacja w Czeczenii wyraźnie się skomplikowała. W górach działały bandy dezerterów i kryminalistów. W wielu regionach dochodziło do powstań antysowieckich wzniecanych przez tak zwany Tymczasowy Rząd Ludowo-Rewolucyjny Czeczenii. Od połowy 1942 r. nasiliły się zrzuty niemieckiej agentury na spadochronach celem nawiązania łączności z powstańcami – do sierpnia 1943 r. desantowano co najmniej osiem oddziałów o ogólnej liczbie 77 osób. (Stalinskije dieportacii, 1928–1953, Sbornik dokumientow, Diemokratija, Moskwa 2005, s. 436).