Pragnienie. Ю Несбё

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pragnienie - Ю Несбё страница 14

Pragnienie - Ю Несбё Harry Hole

Скачать книгу

dla siebie, ale przynajmniej umiałby docenić.

      Przyglądał się gazetowemu zdjęciu Katrine Bratt.

      Była piękna.

      Czy nie mieli nakazu wkładania mundurów policyjnych na konferencje prasowe? A może to było jedynie zalecenie, nie nakaz. W każdym razie nie posłuchała. Olała. Polubił ją. Wyobraził ją sobie w mundurze.

      Bardzo piękna.

      Niestety, nie miał jej na liście.

      Zamknął gazetę. Pogładził tatuaż. Czasami odnosił wrażenie, że demon jest prawdziwy, że przeciska się od środka, a skóra na piersi napręża się i niemal pęka.

      On też by to olał.

      Napiął mięśnie brzucha i podniósł się z łóżka bez pomocy rąk. Przejrzał się w lustrzanych przesuwnych drzwiach szafy. W więzieniu ćwiczył. Nie na siłowni – leżenie na ławkach i materacach przesiąkniętych cudzym potem nie wchodziło w grę. Ćwiczył w celi. Nie dla mięśni, tylko dla nabrania prawdziwej siły. Wytrzymałości. Sprężystości. Równowagi. Odporności na ból.

      Jego matka była gruba. Miała wielki tyłek. Pod koniec kompletnie się zaniedbała. Była słaba. On musiał mieć ciało i przemianę materii po ojcu. I siłę.

      Rozsunął drzwi szafy.

      W środku wisiał mundur. Przesunął po nim dłonią. Wkrótce zostanie użyty.

      Pomyślał o Katrine Bratt. W mundurze.

      Wieczorem pójdzie do baru. Do popularnego, zatłoczonego baru, nie takiego jak Jealousy. Poruszanie się wśród ludzi w innym celu niż jedzenie, łaźnia i to, co na liście, oznaczało złamanie zasad, ale zamierzał wtopić się w tłum, podniecony anonimowością i samotnością. Ponieważ tego potrzebował. Potrzebował, żeby nie oszaleć. Zaśmiał się cicho. Szaleniec. Psycholodzy mówili, że powinien zgłosić się do psychiatry. Wiedział, co chcieli przez to powiedzieć: potrzebował kogoś, kto przepisze mu leki. Z półki z butami zdjął wyczyszczone kowbojki i przez chwilę patrzył na kobietę w głębi szafy. Utrzymywała się w pozycji stojącej dzięki hakowi w ścianie, sztywno wpatrzona w garnitury. Pachniała lekko perfumami lawendowymi, którymi nasmarował jej piersi. Zasunął drzwi.

      Szaleniec? Tępe durnie, wszyscy co do jednego. Przeczytał w jakimś leksykonie definicję zaburzeń osobowości, w której napisano między innymi, że to choroba psychiczna skutkująca „dyskomfortem i trudnościami dla osoby, którą dotyka, lub dla jej otoczenia”. No i dobrze. W jego przypadku dotyczyło to wyłącznie otoczenia. On miał dokładnie taką osobowość, jakiej pragnął. Bo skoro istnieje napój, czy jest coś przyjemniejszego, bardziej racjonalnego i normalnego niż odczuwanie pragnienia?

      Spojrzał na zegarek. Za pół godziny będzie już dostatecznie ciemno.

      – To znaleźliśmy wokół ran na jej szyi. – Bjørn Holm wskazał na zdjęcie wyświetlone na ekranie. – Te trzy fragmenty z lewej strony to zardzewiałe żelazo, ten z prawej to czarna farba.

      Katrine usiadła razem z innymi. Bjørn przyszedł zdyszany, a blade policzki wciąż lśniły mu od potu.

      Stuknął w klawisz na swoim komputerze i na ekranie ukazało się zbliżenie zmaltretowanej szyi.

      – Jak widzicie, punkty, w których skóra została przebita, układają się w taki wzór, jakby ugryzł ją człowiek. Ale zęby musiały być ostre jak szydła.

      – Jakiś satanista – podsunął Skarre.

      – Katrine wymyśliła, że ktoś oszlifował sobie zęby, ale sprawdziliśmy to i tam, gdzie te zęby niemal przeszły na drugą stronę fałdu skóry, w który się wgryzły, widać, że nie natrafiły na żaden opór, tylko idealnie wpasowały się między inne. Czyli to nie było zwykłe ugryzienie ludzkiej szczęki, bo u człowieka zęby w górnej szczęce i żuchwie są umieszczone tak, że na ogół ząb mniej więcej trafia na ząb. Dlatego te drobinki rdzy naprowadziły mnie na myśl, że to może sztuczna szczęka z żelaza.

      Znów postukał w komputer.

      Katrine uchwyciła bezgłośny jęk, który przeszedł przez salę.

      Na ekranie ukazał się przedmiot, który na pierwszy rzut oka skojarzył się Katrine ze starą zardzewiałą pułapką, jaką widziała kiedyś u dziadka w Bergen. Dziadek mówił, że to paści na niedźwiedzia. Szpiczaste zęby układały się w zygzak, a górna i dolna szczęka były połączone czymś, co wyglądało na sprężynę.

      – Ta rzecz na zdjęciu należy do pewnego prywatnego kolekcjonera w Caracas i podobno pochodzi z czasów niewolnictwa, kiedy organizowano walki niewolników i je obstawiano. Dwaj niewolnicy dostawali takie sztuczne szczęki, a potem związywano im ręce na plecach i ustawiano w ringu. Ten, który przeżył, przechodził do rundy numer dwa, jak sądzę. No, ale do rzeczy…

      – Dziękuję – rzuciła Katrine.

      – Próbowałem się zorientować, gdzie można kupić taką sztuczną szczękę. No i nie jest to coś, co da się zamówić w katalogu sprzedaży wysyłkowej. Więc jeśli znajdziemy osobę, która sprzedaje takie rzeczy w Oslo czy w ogóle w Norwegii, to myślę, że bardzo zawęzimy krąg podejrzanych.

      Katrine stwierdziła, że Bjørn znacznie wykroczył poza zakres obowiązków technika, ale nie zamierzała tego komentować.

      – I jeszcze jedno – powiedział Bjørn. – Brakuje krwi.

      – Krwi? Brakuje?

      – U dorosłego człowieka krew stanowi przeciętnie siedem procent wagi ciała. Istnieją indywidualne różnice, ale nawet gdyby denatka znajdowała się na dolnej krawędzi skali, to jeśli dodamy to, co zostało w zwłokach, co znajdowało się na chodniku w przedpokoju i na parkiecie, a także tę niewielką ilość w łóżku, okazuje się, że brakuje blisko pół litra. Więc jeśli zabójca nie zabrał tego, czego brakuje, w wiaderku…

      – …to wypił – dokończyła Katrine.

      Przez trzy sekundy w sali panowała kompletna cisza.

      W końcu Wyller chrząknął.

      – A co z tą czarną farbą?

      – Po wewnętrznej stronie płatka farby też była rdza, więc musi pochodzić z tego samego miejsca. – Bjørn odłączył komputer od projektora. – Ale ta farba nie jest stara. Postaram się ją zbadać dziś w nocy.

      Po twarzach zgromadzonych Katrine widziała, że nie dotarło do nich to, co Bjørn mówił o farbie, że ciągle myślą o krwi.

      – Dziękuję, Bjørn. – Wstała i spojrzała na zegarek. – Pozostaje nam runda po barach. Akurat mamy porę kładzenia dzieci spać, więc proponuję, żeby tych, którzy mają dzieci, odesłać do domu, a my, bezpłodni, podzielimy się na grupy.

      Żadnej

Скачать книгу