Pragnienie. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pragnienie - Ю Несбё страница 19
Teraz natomiast Mikael Bellman czuł, że ziemia się trzęsie.
Czuł też, że jako odnoszący sukcesy komendant stołecznej policji, stojący przed szansą na uzyskanie wstępu w korytarze władzy, nie może sobie pozwolić na przegranie tej wojny. Temu jednemu zabójstwu musiał przyznać taki priorytet, jakby chodziło o zwalczanie całej fali przestępczości, po prostu dlatego, że Elise Hermansen była wykształconą trzydziestoletnią etniczną Norweżką, a narzędziem zbrodni okazał się nie metalowy drąg, nóż czy pistolet, ale żelazne zęby.
Dlatego Bellman podjął decyzję, która ani trochę nie była mu w smak. Z wielu powodów. Ale nie widział innego wyjścia.
Musiał go wezwać.
6 PIĄTEK, RANO
Harry się obudził. Echo krzyku ze snu ucichło. Zapalił papierosa i sprawdził. Sprawdził, jakie to przebudzenie. W zasadzie istniało pięć rodzajów. Pierwszy to przebudzenie w pracy. Długo było najlepsze. Wnikał wtedy prosto w śledztwo, które prowadził. Czasami marzenia senne potrafiły zmienić perspektywę, wówczas, leżąc, przeglądał w myślach to, do czego doszli, badał kawałeczek po kawałeczku i oceniał z zupełnie nowego punktu widzenia. Jeśli miał szczęście, mógł dostrzec coś innego, skrawek odwrotnej strony księżyca. I nie dlatego, że księżyc zmienił położenie, tylko on sam.
Drugim rodzajem było przebudzenie w samotności. Charakteryzowała je świadomość, że jest sam w łóżku, sam w życiu, sam na świecie; niekiedy takie przebudzenie potrafiło wywołać w nim słodkie poczucie wolności, kiedy indziej melancholię, którą może dałoby się nazwać poczuciem osamotnienia, a będącą chyba przebłyskiem prawdy o ludzkim życiu, o tym, że jest ono podróżą od nierozłącznej wspólnoty pępowiny ku śmierci, ostatecznie oddzielającej nas od wszystkiego i wszystkich. Taki przebłysk pojawia się w sekundzie przebudzenia, zanim wszystkie nasze mury obronne i iluzje, którymi się pocieszamy, wrócą na swoje miejsce i znów możemy stawić czoło życiu w jego nieprawdziwym świetle.
Kolejne było przebudzenie w lęku. Następowało z reguły po piciu trwającym dłużej niż trzy dni z rzędu. Lęk miewał różne stopnie nasilenia, ale pojawiał się od razu. Trudno było wskazać jakieś zewnętrzne zagrożenie czy groźbę. Chodziło raczej o panikę na myśl o tym, że w ogóle się obudził, że żyje, że jest tutaj. Ale zdarzało mu się odczuwać również zagrożenie wewnętrzne. Lęk, że już nigdy nie będzie się bał. Że ostatecznie i nieodwołalnie oszaleje.
Czwarty rodzaj miał pewne cechy podobieństwa do przebudzenia w lęku. Przebudzenie „jest tu jeszcze ktoś”. Prowokowało mózg do działania w dwóch kierunkach. Do tyłu: „jak, u diabła, to się mogło stać?”. I do przodu: „jak się stąd wydostanę?”. Czasami taka reakcja fight-or-flight potrafiła się wytłumić, chociaż zazwyczaj odzywała się później i dlatego nie klasyfikowała się już jako „przebudzenie”.
No i był jeszcze piąty rodzaj. Zupełnie nowy dla Harry’ego Hole. Przebudzenie w zadowoleniu. Początkowo zdumiewał się tym, że można się obudzić szczęśliwym, i odruchowo sprawdzał wszystkie parametry. Próbował określić, na czym właściwie polega to idiotyczne „szczęście”, jeżeli nie jest tylko echem jakiegoś przyjemnego, ale głupiego snu. Ale tej nocy nie śniło mu się nic przyjemnego. Krzyk, którego echo słyszał, był krzykiem demona. Twarz, wciąż tkwiąca na siatkówce oka, należała do zabójcy, który uszedł wolno. Mimo to Harry obudził się szczęśliwy, prawda? Owszem. W miarę jak takie przebudzenia się powtarzały, dzień w dzień, co rano, zaczął przywykać do myśli, że faktycznie jest bardzo zadowolonym mężczyzną, który dobiegając pięćdziesiątki, znalazł szczęście. Na razie wyglądało na to, że zdołał się zakorzenić w tej nowo podbitej krainie.
Główna przyczyna leżała bliżej niż na wyciągnięcie ręki, oddychała równo i spokojnie. Jej włosy rozsypały się na poduszce jak promienie kruczoczarnego słońca.
Czym jest szczęście? Harry czytał pewien artykuł o badaniach nad szczęściem, które wykazały, że jeśli za punkt odniesienia przyjmie się ilość szczęścia we krwi, czyli poziom serotoniny, to niewiele zewnętrznych zdarzeń jest w stanie zwiększyć albo zmniejszyć ten poziom na dłuższy czas. Można stracić nogę, można się dowiedzieć, że jest się bezpłodnym, albo dom może spłonąć. Bezpośrednio po takim zdarzeniu poziom serotoniny opada, ale sześć miesięcy później człowiek jest mniej więcej tak samo szczęśliwy albo tak samo nieszczęśliwy jak na początku. Podobnie działa kupno jeszcze większego domu albo jeszcze droższego samochodu.
Naukowcy doszli jednak do wniosku, że mimo wszystko istnieje kilka elementów ważnych dla poczucia szczęścia. Jednym z najistotniejszych jest szczęśliwe małżeństwo.
A on właśnie był szczęśliwy w małżeństwie. Brzmiało to tak banalnie, że nie mógł powstrzymać się od śmiechu, kiedy od czasu do czasu powtarzał to sobie w duchu lub gdy – bardzo rzadko – mówił o tym głośno w obecności maleńkiej grupki ludzi, których nazywał przyjaciółmi, a mimo to prawie się z nimi nie kontaktował: „Mojej żonie i mnie jest dobrze razem”.
Tak, złapał szczęście za ogon. Gdyby mógł, z wielką chęcią posłużyłby się funkcją „wytnij i wklej” w odniesieniu do tych trzech lat, które minęły od ślubu, i przeżywał te same dni na okrągło. Ale w życiu taka funkcja nie działa i może właśnie to było przyczyną owego lekkiego zaniepokojenia, które mimo wszystko odczuwał? To, że czasu nie da się zatrzymać, że różne rzeczy się dzieją, że życie jest jak dym z jego papierosa, który nawet w najszczelniej opieczętowanym pokoju będzie się poruszał, zmieniał w najbardziej nieprzewidywalne sposoby. A ponieważ teraz jest idealnie, każda zmiana będzie oznaczała zmianę na gorsze. Właśnie tak czuł. Szczęście przypominało chodzenie po cienkim lodzie, a już lepiej wpaść do lodowatej wody, marznąć i podejmować wysiłki, aby wydostać się na brzeg, niż cały czas czekać, aż się w nią wpadnie. To dlatego zaczął się programować na wcześniejszą pobudkę, niż było to konieczne. Tak jak dzisiaj, kiedy wykład o prowadzeniu śledztwa w związku z zabójstwem zaczynał dopiero o jedenastej. Chciał się budzić wcześniej tylko po to, aby mieć więcej czasu na napawanie się tym niezwykłym szczęściem, dopóki trwa. Odepchnął od siebie obraz człowieka, który zdołał ujść wolno. To nie była jego odpowiedzialność, nie jego rewir polowania. Zresztą człowiek o twarzy demona coraz rzadziej pojawiał się w jego snach.
Wysunął się z łóżka, najostrożniej jak potrafił, chociaż jej oddech nie był już tak równy, więc podejrzewał, że ona tylko udaje sen, bo nie chce mu psuć tej chwili.
Włożył spodnie, zszedł na parter, umieścił kapsułkę z jej ulubioną kawą w ekspresie, nalał wody, a dla siebie otworzył słoiczek z kawą rozpuszczalną. Kupował małe słoiczki, ponieważ świeża, nowo otwarta kawa rozpuszczalna ma o wiele lepszy smak. Włączył czajnik elektryczny, wsunął bose stopy w buty i wyszedł na schody.
Wciągnął w płuca rześkie jesienne powietrze. Tu, na wzgórzu, na Besserud, przy Holmenkollveien,