Pragnienie. Ю Несбё

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pragnienie - Ю Несбё страница 24

Pragnienie - Ю Несбё Harry Hole

Скачать книгу

rany na szyi… Co to takiego?

      – Naprawdę nic nie czytałeś o tej sprawie? Przecież to jest na pierwszych stronach wszystkich gazet! Nic dziwnego, że Bellman chce cię porwać. Żelazne zęby, Harry.

      – Żelazne zęby? Jakiś satanista?

      – Gdybyś przeczytał „VG”, zobaczyłbyś, że powołują się na opinię mojego kolegi po fachu Hallsteina Smitha, który napisał na Twitterze, że grasuje wampirysta.

      – Wampirysta? To znaczy wampir?

      – Gdyby to było takie proste… – Aune wyjął z teczki stronę wyrwaną z „VG”. – Wampir wywodzi się z zoologii i z fikcji, natomiast wampirysta to, według Smitha i nielicznej grupki innych psychologów na świecie, człowiek, który osiąga zaspokojenie poprzez picie krwi. Zobacz to sobie…

      Harry przeczytał wpis na Twitterze, który Aune podsunął mu pod nos. Jego wzrok zatrzymał się na ostatnim zdaniu.

      Wampirysta zaatakuje ponownie.

      – Mhm. To, że jest ich niewielu, nie musi oznaczać, że nie mają racji.

      – Daj spokój, jestem całym sercem z tymi, którzy płyną pod prąd, i lubię ambitnych ludzi takich jak Smith. On, niestety, w trakcie studiów się wygłupił, zyskując sobie przezwisko Małpa, przez które, jak się obawiam, wciąż nie zasługuje na wiarygodność wśród psychologów. A był naprawdę bardzo obiecującym psychologiem aż do czasu, kiedy zajął się tym wampiryzmem. Jego artykuły też były całkiem niezłe, chociaż oczywiście nie pozwolono mu ich opublikować w żadnym czasopiśmie fachowym. No ale teraz przynajmniej coś ukazało się drukiem. W tabloidzie „VG”.

      – A dlaczego ty nie wierzysz w wampirystów? – spytał Harry. – Sam mówiłeś, że jeśli tylko człowiek jest w stanie wyobrazić sobie jakieś zboczenie, to z pewnością na świecie jest ktoś, kto je ma.

      – Oczywiście, wszystko istnieje. Albo się pojawi. Nasza seksualność to kwestia myśli i uczuć, a one właściwie nie mają granic. Dendrofilia to odczuwanie seksualnego podniecenia kontaktem z drzewami. Kakorrhafiofilia to podniecenie własnym niepowodzeniem. Aby jednak coś dało się nazwać -filią czy -izmem, musi mieć pewne rozpowszechnienie i jakiś wspólny mianownik. Smith i myślący tak jak on psychologowie mitomani stworzyli sobie własny -izm. Mylą się, bo nie istnieje grupa tak zwanych wampirystów działających według pewnego przewidywalnego schematu, o którym oni czy ktoś inny mógłby coś powiedzieć. – Aune zapiął płaszcz i ruszył do drzwi. – Natomiast fakt, że ty cierpisz na lęk przed intymnością i nie potrafisz uściskać swojego najlepszego przyjaciela, zanim wyjdzie, to w istocie materiał do rozważań psychologicznych. Przekażesz moje pozdrowienia Rakel i powiesz jej, że zaklinam ten jej ból głowy? Harry?

      – Co? Tak, oczywiście. Pozdrowię. Mam nadzieję, że z Aurorą się ułoży.

      Po wyjściu Aunego Harry dalej siedział wpatrzony przed siebie. Poprzedniego wieczoru, kiedy wszedł do salonu, Rakel oglądała jakiś film. Ledwie rzucił okiem na ekran i spytał, czy to film Jamesa Graya. Obraz przedstawiał zupełnie neutralną ulicę, bez aktorów, bez jakichkolwiek charakterystycznych samochodów czy ujęć kamery, dwie sekundy filmu, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Wprawdzie obraz chyba nigdy nie bywa całkowicie neutralny, ale Harry naprawdę nie potrafił powiedzieć, skąd mu się wzięło skojarzenie z tym akurat reżyserem, oprócz tego, że oglądał film Jamesa Graya kilka miesięcy wcześniej. Mogło chodzić o tak prostą rzecz, odruchowe, trywialne skojarzenie. Widziany wcześniej film i dwusekundowa scena zawierająca jeden czy dwa szczegóły, które przemknęły przez mózg tak szybko, że nie zdołał się zorientować, na czym polegało to rozpoznanie.

      Sięgnął po komórkę.

      Zawahał się. W końcu odszukał numer Katrine Bratt. Zobaczył, że nie kontaktowali się od pół roku, kiedy przysłała mu SMS-a z życzeniami urodzinowymi. Odpowiedział: dziękuję. Małą literą i bez kropki. Katrine wiedziała, iż nie oznacza to wcale, że mu na niej nie zależy, tylko po prostu nie lubił długich SMS-ów.

      Nie odebrała telefonu.

      Kiedy zadzwonił pod jej wewnętrzny numer w Wydziale Zabójstw, odezwał się Magnus Skarre.

      – No proszę. Harry Hole we własnej osobie. – Ironia była tak wyczuwalna, że Harry nie musiał się jej nawet doszukiwać. W Wydziale Zabójstw nigdy nie miał wielu fanów i Skarre też się do nich nie zaliczał. – Nie, nie widziałem dzisiaj Bratt. Właściwie to dziwne, zważywszy, że dopiero co została szefową, bo mamy cholernie dużo roboty.

      – Mhm. Możesz przekazać, że dzwo…

      – Raczej spróbuj sam jeszcze raz później, Hole. I bez tego jest tu czym się zajmować.

      Harry się rozłączył. Zabębnił palcami o blat i spojrzał na plik prac studenckich leżących po jednej stronie biurka. I na plik zdjęć po drugiej. Pomyślał o porównaniu Bellmana do drapieżników. Lew? Czemu nie? Czytał, że lwy, które polują same, mają niską średnią osiągnięć, niekiedy zaledwie piętnaście procent. A kiedy zabijają dużą zdobycz, nie dają rady przegryźć jej gardła, tylko muszą ją udusić, zacisnąć szczęki i wstrzymać dopływ powietrza. A to może potrwać. W wypadku dużego zwierzęcia, na przykład bawołu, lew musi niekiedy godzinami dręczyć siebie i przeciwnika, a w końcu zrezygnować. To samo można powiedzieć o śledztwach w sprawach zabójstw. Ciężka praca i żadnej nagrody.

      Obiecał Rakel, że już do tego nie wróci. Obiecał to samemu sobie.

      Znów spojrzał na plik zdjęć. Na zdjęcie Elise Hermansen.

      Nazwisko zapamiętał automatycznie. Tak samo jak szczegóły fotografii przedstawiającej ofiarę leżącą na łóżku. Ale nie chodziło o szczegóły. Chodziło o całość. A poza wszystkim tamtego wieczoru Rakel oglądała film pod tytułem Brudny szmal. Nie wyreżyserował go James Gray. Harry się pomylił. Piętnaście procent. Ale mimo wszystko.

      Było coś w sposobie, w jaki leżała. W jaki została ułożona.

      Zaaranżowanie. Niczym echo z zapomnianego snu. Wołanie w lesie. Głos mężczyzny, którego imienia starał się nie pamiętać. Tego, który się wywinął.

      Przypomniał sobie teraz, co kiedyś przyszło mu do głowy. Że kiedy pękał, kiedy odkręcał butelkę i nalewał sobie pierwszego drinka, to wbrew temu, co sądził, wcale nie wtedy podejmował decyzję. Ta decyzja zapadała dużo wcześniej. Dalej była już tylko okazja, która się nadarzała. W jakimś momencie butelka stawała przed nim. Wtedy już na niego czekała. A on na nią. Reszta była kwestią wzajemnie przyciągających się ładunków, magnetyzmem, nieuchronnością praw fizyki.

      Niech to szlag.

      Poderwał się, chwycił skórzaną kurtkę i wymaszerował z pokoju.

      Przejrzał się w lustrze, zobaczył, że kurtka leży jak powinna. Przeczytał opis po raz ostatni. Już jej nie lubił. „W” w imieniu, które należy pisać przez „v”, tak jak jego własne

Скачать книгу