Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 35
– Tak po prostu pan patrzył?
– Tak.
Marcin z trudem się opanował.
– Czy morderca coś jeszcze mówił?
– Jak rozrabiałem beton, mówił coś długo do Koskowskiego, ale byłem daleko i nie słyszałem. Potem, gdy już poszedł, Koskowski powiedział mi, że jest winny i żałuje.
– Jak wyglądał morderca, jaki miał głos, co się z nim stało?
– Po prostu wyszedł. Był drobny… nieduży, znaczy się, i…
W tej chwili gwałtownie otworzyły się drzwi do sali przesłuchań i pojawił się w nich wysoki blondyn w jasnym garniturze, który już na pierwszy rzut oka wyglądał na markowy i bardzo drogi. Bez słowa położył przed Marcinem kartkę papieru i powiedział:
– Jacek Pospieszalski z kancelarii prawnej Gross & Gross. To moje pełnomocnictwo, pan Piotr Banaszkiewicz jest klientem naszej kancelarii.
Marcin wstał.
– Nie bardzo rozumiem – odezwał się.
– A mówią, że jest pan bystry, komisarzu. – Prawnik uśmiechnął się złośliwie. – Przesłuchanie właśnie się skończyło, pan Banaszkiewicz odwołuje wszystkie zeznania i odmawia udzielania dalszych wyjaśnień. Czy mogę się dowiedzieć, jakie zarzuty stawia mojemu klientowi prokuratura?
Za prawnikiem do sali przesłuchań weszła prokurator Kowalik.
– Piotr Banaszkiewicz został aresztowany na trzy miesiące z artykułu sto czterdziestego ósmego kodeksu karnego.
– Rozumiem. – Prawnik położył na stoliku swoją teczkę i zajął krzesło, na którym przed chwilą siedział Zakrzewski. – W takim razie muszę porozmawiać ze swoim klientem. I proszę wyłączyć już tę kamerę.
15 Sznur
29 czerwca, poniedziałek po południu
Marcin siedział w swoim pokoju z nogami założonymi na biurko i wpatrywał się w fotografię Koskowskiego zrobioną na chwilę przed zabójstwem. Szawczak siedział na krześle dla gości po drugiej stronie i wiercił się niecierpliwie. W końcu nie wytrzymał i zapytał:
– I co o tym wszystkim sądzisz?
Marcin wzruszył ramionami.
– Jeszcze nie wiem, zastanawiam się.
– Może Banaszkiewicz nie mówił prawdy z tym mordercą i pytaniem o córkę? Może to on zabił?
– Według mnie mówił prawdę. Po prostu znalazł się przypadkowo o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Przeczytałeś książkę Rudnickiego?
Czerwone plamy na policzkach Parola świadczyły o jego wielkim podekscytowaniu.
– Tak. Myślisz, że Rudnicki oparł fabułę na własnych wspomnieniach?
Zanim Marcin zdążył odpowiedzieć, bez pukania wszedł Michał Ruciński. Wyglądał już trochę lepiej niż rano. Tyko mętne oczy zdradzały, że musiał zaglądać do kieliszka przez kilka dni z rzędu. W pomieszczeniu były tylko dwa krzesła, więc Ruciński oparł się o framugę drzwi, potarł policzek i dopiero wtedy zapytał zmęczonym głosem:
– Wiecie, kto wynajął adwokata z Gross & Gross?
Obaj z Parolem spojrzeli na niego pytająco.
– To jedna z najdroższych kancelarii na Dolnym Śląsku. Ich klientami są największe firmy, najbogatsi biznesmeni. Banaszkiewicza nie byłoby stać nawet na godzinę pracy tego dupka Pospieszalskiego.
Ruciński zrobił pauzę. Marcin nie wytrzymał i syknął:
– Gadaj, to nie jest teleturniej.
– Agata Koskowska, żona zamordowanego.
Michał uśmiechnął się pod nosem, widząc ich zaskoczone miny.
– Jesteś pewien? – zapytał Zakrzewski.
– Mam informacje z pewnego źródła. Trzy godziny temu Koskowska dzwoniła do jednego z właścicieli, Kamila Grossa. Rozmawiali kilka minut, zaraz potem Gross kazał sekretarce przygotować bezterminową umowę, bez limitu godzin. Będą bronić Banaszkiewicza na wszystkich etapach postępowania.
Zakrzewski podrapał się po głowie.
– Rozmawiałem z nią przed południem – powiedział. – Siedziała na werandzie swojego domu z butelką i próbowała się upić.
– Widać się nie udało.
– Ale dlaczego chce bronić podejrzanego o zabójstwo swojego męża? – rzucił Parol. – To się nie trzyma kupy.
– Może wie, że jest niewinny?
Pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Zakrzewski odłożył akta na biurko i wstał.
– Parol, twój golf ma klimatyzację? – zapytał.
– Tak.
– W takim razie pojedziemy twoim.
– Dokąd?
– Do domu Koskowskich.
Skręcili w lewo w Robotniczą. Marcin przestał myśleć o śledztwie. Spojrzał w niebo. Na zachodzie wisiała wielka, granatowa chmura zwiastująca nadchodzącą letnią burzę. Potem skupił się widokach z okna sunącego wolno w popołudniowym korku auta.
Ulicę Robotniczą traktował zawsze jako trudny do zrozumienia fenomen. Po jej obu stronach ciągnęły się odrapane, rozpadające się, długie parterowe budynki magazynowe z czerwonej cegły z rampami przeładunkowymi. Wszystko szare, zaniedbane, brudne i smutne. Do tego dziurawa kostka brukowa, pamiętająca pewnie jeszcze czasy Festung Breslau, poprzecinana starymi torami kolejowymi, na których przy nadmiernej prędkości można było w najlepszym razie stracić koło. Trudno było uwierzyć, ale zaledwie kilometr dalej biło turystyczne i kulturalne serce miasta. Drugi co do wielkości – po krakowskim – rynek w Polsce, pięknie odnowiony ratusz i przylegające do niego budynki Sukiennic, ekskluzywne restauracje, kafejki, lodziarnie, zawsze otwarte kolorowe kwiaciarnie na placu Solnym, tłumy mieszkańców Wrocławia i turystów z różnych stron świata.
Marcin nie potrafił zrozumieć, dlaczego przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, odkąd w Polsce nastąpiła zmiana ustroju, nikt nie wpadł na pomysł, jak Robotniczą zagospodarować i godnie wprowadzić w nowe milenium.
Dojechali do ulicy Strzegomskiej i tutaj utknęli na dobre. Kolejna dziura w planach inwestycyjnych miasta. Wąska ulica prowadziła do osiedla Nowy Dwór – jednej z największych sypialni