Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 36
Z zamyślenia wyrwał Marcina Parol. Dojechali już na Kuźniki i zaparkowali przed bramą wjazdową na posesję Koskowskich. Marcin wysiadł i w twarz uderzyło go ciężkie od gorąca powietrze. Popatrzył tęsknie na niebo, lecz czarna burzowa chmura wydawała się stać w miejscu. Pewnie nici z deszczu i chwilowej ulgi od upału.
Marcin nacisnął przycisk dzwonka, Parol stanął obok.
Czekali dłuższą chwilę.
– Pewnie już zdążyła się upić – mruknął Marcin, naciskając dzwonek ponownie.
Nagle drzwi do domu uchyliły się, wyszedł młody mężczyzna ubrany w białą koszulę z krótkimi rękawami i jasne płócienne spodnie. Miał czarne włosy i śniadą cerę.
W milczeniu popatrzył na odznaki przez siatkę ogrodzenia, obrzucając ich niechętnym spojrzeniem.
– Artur Koskowski, jestem jego synem – rzucił.
Słowo „jego” wypowiedział w taki sposób, jakby mówił o osobie zupełnie mu obcej.
– Czego chcecie? Policja była już u nas dwa razy.
– Dzisiaj rano rozmawiałem z pana matką – wyjaśnił Marcin. – Teraz zaszły pewne nowe okoliczności i chciałbym jeszcze raz z nią pomówić.
– Niestety matka się spiła i teraz śpi. – Patrzył na nich czarnymi jak smoła oczami niemal wrogo.
Był idealnie podobny. Skóra zdarta z ojca.
– W takim razie chcielibyśmy porozmawiać z panem. – Zakrzewski nie dawał za wygraną. – Możemy wejść?
Młody Koskowski ani drgnął.
– Wolałbym nie – odpowiedział. – Nie chcę niepokoić mamy. Dość dzisiaj przeszła.
– Rozumiem. Tylko jedno pytanie.
– Niewiele wiem. Dwie godziny temu przyjechałem z Krakowa.
– Nalegam.
Wzruszył ramionami.
– W takim razie proszę.
Marcin spojrzał w bok na Szawczaka, potem szybko rozejrzał się wokoło. Kilka osób kręciło się po ulicy. Wszyscy zerkali z ciekawością na scenę pod domem Koskowskich. Pewnie sąsiedzi wiedzieli już, co zaszło. Marcin poczuł irytację, ale szybko się opanował.
– Czy to pana matka wynajęła adwokata podejrzanemu w sprawie zabójstwa pana ojca, Piotrowi Banaszkiewiczowi? – zapytał.
– Z tego co wiem, tak.
– Nie wydaje się to panu dziwne?
Koskowski znowu wzruszył ramionami.
– Tak pan uważa? – Po jego ustach przemknął kpiący uśmieszek.
Parol najwidoczniej też czuł irytację, ponieważ odezwał się nagle ostrym głosem. Marcin nie słyszał u niego jeszcze takiego tonu.
– Proszę sobie wyobrazić, że fundowanie dobrego obrońcy osobie podejrzanej o zabójstwo małżonka nie mieści się w ogólnie przyjętych normach społecznych. Może raczej rzucać cień podejrzenia.
– Będziemy musieli wezwać pana matkę na przesłuchanie – dodał Marcin.
Koskowski zawahał się.
– Powiem tyle, co wiem, ale dajcie jej na razie spokój, dobrze? Jest w fatalnym stanie.
Stracił trochę pewności siebie. Kiedy znów się odezwał, jego głos był zmęczony i złamany. Maska opadła, Artur też był wstrząśnięty śmiercią ojca.
– Do matki zadzwoniła żona Banaszkiewicza, gdy tylko policja zabrała go ze skwerku przed domem. Mówiła, że jest niewinny, że zrobił to ktoś inny, błagała o pomoc. Matka jej uwierzyła i wynajęła adwokata. Ot, cała historia.
Parol spojrzał na Marcina, a Marcin na Parola.
– Pan teraz z nas żartuje, prawda? – zapytał Zakrzewski.
Koskowski patrzył na niego niepewnie.
– No… nie. Matka wiedziała o romansie ojca z córką Banaszkiewiczów i o tym, co stało się później. Zawsze miała wyrzuty sumienia. Dlatego teraz pomaga. Chce spłacić dług.
– Wierzy, że Zbigniew Koskowski zgwałcił i pobił córkę Banaszkiewiczów?
– Nie odpowiem na to pytanie.
– A pan?
Marcin mierzył się chwilę wzrokiem z Arturem Koskowskim, po czym ten drugi nagle uciekł wzrokiem.
– Nic więcej nie powiem bez adwokata – powiedział cicho.
Odwrócił się na pięcie i odszedł bez słowa. Po chwili zamknęły się za nim drzwi do domu.
Policjanci wsiedli do golfa. Przez te kilka minut auto zdążyło się nagrzać.
– Co dalej? – zapytał Parol.
– Jedziemy na Graniczną – odpowiedział Marcin.
– Gdzie?
– Co ty, nieprzytomny jesteś? Na miejsce morderstwa Kurzaja.
– Po co? – Szawczak nie krył zdziwienia.
– Coś mi przyszło do głowy.
Silnik zawarczał, Parol wrzucił jedynkę i samochód wolno potoczył się po asfalcie, nabierając prędkości.
Przed przejazdem kolejowym na Żernickiej Parol nagle wrzucił kierunkowskaz, gwałtownie zjechał na parking przy rzędach garaży po lewej stronie i wyłączył silnik.
Zakrzewski spojrzał na niego zdziwiony. Szawczak jak zwykle miał na policzkach te irytujące czerwone plamy, lecz poza tym w jego twarzy i spojrzeniu dostrzegł coś na kształt złości i determinacji. Odczekał kilka sekund. Parol się nie odezwał, więc zapytał:
– Co jest?
– Myślałem, że pracujemy razem – rzucił Szawczak przez zaciśnięte zęby.
– Na razie tak. Potem nie wiem, kto będzie pracował nad tą sprawą.
– Nawet jeśli nasza współpraca będzie trwała chwilę, myślałem, że będziemy partnerami.
– I co? – zniecierpliwił się Marcin.
– Partnerstwo polega na wymienianiu się informacjami, poglądami i pomysłami. Jeśli zamierzasz milczeć i wykorzystywać mnie jako kierowcę,