Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 34
Odwrócił zdjęcie i przesunął je pod nos Banaszkiewicza. Ten rzucił tylko okiem, pobladł i odwrócił fotografię, żeby nie wiedzieć zakneblowanego i związanego taśmą Koskowskiego.
– To pana buty i robocze spodnie widać w górnym rogu fotografii, prawda?
– Znaczy się… tak
– Kto zrobił to zdjęcie?
Milczenie.
– Słucham, panie Piotrze.
Marcin zamilkł i czekał, popijając kawę małymi łykami. Banaszkiewicz jakby się zaciął. Wpatrywał się w punkt gdzieś na suficie. Marcin zerknął szybko w lustro.
– Tak między nami, Zbigniew Koskowski to był kawał bydlaka – odezwał się cicho. – Skrzywdził w życiu kilka osób. Pewnie niejeden życzył mu jak najgorzej i na pana miejscu postąpiłby tak samo. Proszę mi opowiedzieć o swojej córce.
Banaszkiewicz spojrzał mu w twarz i zastygł na chwilę w bezruchu. Kiedy się odezwał, jego głos się zmienił. Był pewny i stanowczy. Zniknęło też irytujące „znaczy się”.
– To było ponad dziesięć lat temu. Moja córka Katarzyna nie była już najmłodsza, miała trzydzieści jeden lat, ale była bardzo ładna. Pracowała u Koskowskiego jako sekretarka. Miała z nim romans. To trwało kilka miesięcy, dopóki się nią nie znudził. Podobno szybko nudził się kobietami i zaraz szukał nowych. Więc kiedy się znudził moją Kaśką, zwolnił ją z dnia na dzień. Tylko że ona była w nim zakochana. Przepłakała wiele nocy. Wie pan, komisarzu, córka nie była przebojowa. Nie walczyła o swoje, zawsze się poddawała. Wtedy jednak coś w niej pękło.
Banaszkiewicz zamilkł na długą chwilę, wpatrzony w swoje spracowane dłonie leżące nieruchomo na blacie stolika. Marcin go nie popędzał. Już wiedział, że usłyszy całą prawdę.
– Postanowiła, znaczy się… moja Kaśka pierwszy raz w życiu o siebie zawalczyć. Poszła do Koskowskiego i zaszantażowała go. Zagroziła, że powie o ich romansie jego żonie. Koskowski wpadł w szał, pobił ją, a później jeszcze… zgwałcił. – Banaszkiewicz podniósł wzrok i spojrzał Marcinowi w oczy prawie wyzywająco.
– Czy zgłosiła gwałt? – zapytał Zakrzewski.
– Tak. Sam zawiozłem ją najpierw na obdukcję, później na policję. Tylko że nagle sprawa zaczęła się przeciągać. Policjanci zwlekali z rozpoczęciem śledztwa, zaczęli wątpić w ten gwałt, wzywali moją córkę na kolejne przesłuchania. Na ostatnim dowiedziała się, że pewnie sobie wszystko zmyśliła, żeby się zemścić. Nie wiedzieliśmy, co robić. Kaśka tego nie wytrzymała i próbowała popełnić samobójstwo. Nałykała się tabletek i ledwo ją w szpitalu odratowali. Już nie wróciła do zdrowia, było z nią tylko gorzej. Przebywała w szpitalu na Kraszewskiego na oddziale zamkniętym. Nie było z nią kontaktu, podobno stanowiła zagrożenie dla samej siebie i dla innych pacjentów, dlatego faszerowali ją silnymi środkami uspokajającymi. Rok temu się jej polepszyło, zmniejszyli dawki, zaczęła chodzić na spacery. Podczas jednego z nich poraniła pielęgniarza, innych pacjentów i poderżnęła sobie gardło. Nie wiadomo, skąd miała nóż. Odratowali ją, ale od tego czasu nie mówi.
Po policzku Banaszkiewicza potoczyła się wielka łza.
Marcin odstawił kawę i spojrzał wymownie w stronę lustra. Następnie wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i pchnął ją po blacie w kierunku Banaszkiewicza. Ten wyciągnął jedną, wytarł łzy i spojrzał na policjanta czerwonymi oczami.
– Przez tego skurwiela nie mam już jedynej córki – powiedział prawie szeptem.
– Rozumiem, że Zbigniew Koskowski nie poniósł żadnych konsekwencji?
– Później wydałem ostatnie pieniądze na prawnika. Znaczy się… chciałem, żeby odpowiedział za ten gwałt. Po pewnym czasie prawnik zrezygnował. Nieoficjalnie powiedział mi, że nic się nie da zrobić. Koskowski zapłacił komuś wysoko bardzo duże pieniądze, sprawa została umorzona.
– J-jasne. Ale pan nie dał za wygraną, prawda?
– Długo nic nie mogłem zrobić. Wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło i Koskowski zatrudnił mnie w swojej firmie. Nie wiedział, kim naprawdę jestem. Nie skojarzył nazwiska. Pewnie dawno o Kaśce zapomniał.
– Co pan zamierzał zrobić?
Banaszkiewicz wzruszył ramionami.
– Nie wiem – odpowiedział po pauzie. – Znaczy się… chciałem go zabić. Szukałem sposobności, ale… to nie jest takie proste. Nie mogłem. I tak pracowałem u niego przez lata, a ta moja nienawiść i żal gdzieś się ulotniły. Nie miałem siły nic zrobić.
– Aż do dzisiejszego poranka – wtrącił Marcin.
– Tak. Przyszedłem do pracy wcześniej. Żona w nocy ma bóle i nie może spać, ja też od lat cierpię na bezsenność. Często przychodziłem pierwszy, długo przed świtem, żeby tylko uciec z domu, nie przewracać się na łóżku, nie myśleć i nie słuchać, jak moja żona cierpi.
Tą samą chusteczką przetarł spocone czoło.
– Jak przyjechałem, zobaczyłem samochód Koskowskiego, otwarte biura i światło w hali. Myślałem, że przyjechał wcześniej.
– Czasem przyjeżdżał wcześniej?
– Nigdy. Zrozumiałem, że coś się musiało stać. Nawet nie pomyślałem, że to dla mnie szansa. No wie pan, żeby go… Wszedłem do hali i znalazłem go takiego jak na tym zdjęciu.
– Kto tam jeszcze był oprócz pana? Rozpoznałby go pan?
– Nie – odpowiedział szybko przesłuchiwany. – Był ubrany na czarno, a na twarzy miał kominiarkę. Zaskoczył mnie, zaszedł od tyłu. Poczułem na plecach lufę pistoletu i mało nie dostałem zawału. Myślałem przez chwilę, że mnie też zabije.
– Miał broń?
– Pistolet.
Marcin sięgnął do kabury na plecach i wyciągnął swojego walthera p99. Pokazał go Banaszkiewiczowi.
– Taki pistolet?
– Nie, mniejszy.
– Dobrze, co było dalej?
– Kazał mi się odwrócić, długo się we mnie wpatrywał i nagle… zapytał o moją córkę.
Marcin, który właśnie podniósł do ust kubek, omal nie zachłysnął się kawą. Odstawił kubek na blat, popatrzył na Banaszkiewicza zdziwiony i wyjąkał, jakby wcześniej nie dosłyszał:
– O co zapytał?
– O moją córkę – odpowiedział. – Tak jak pan przed chwilą, tylko nie żebym opowiedział o córce, zapytał: „Jak się czuje twoja córka?”.
Marcin był tak zaskoczony, że mimowolnie spojrzał po raz kolejny na lustro,