Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński страница 5

Автор:
Серия:
Издательство:
Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Następny przystanek: Królewska – rozległo się w tle, potwierdzając przypuszczenie, że Iza rozmawiała przez telefon w tramwaju. Zgadując po ekspresji, słyszeli ją wszyscy współpasażerowie.

      – Ale zabiło ci się któreś? – wykorzystała tę przerwę, aby zapytać, bo to ją zaciekawiło. Przyjrzała się krytycznie swoim włosom, odłożyła szczotkę i wzięła kredkę do oczu.

      – Co? – Iza wydała się trochę wybita z rytmu. – No tak, po to przecież dzwonię do ciebie! Zresztą, żeby jeden. Z tych, co z nimi gadałam na początku czwartego roku, to już się dwóch zabiło. I tamta nawiedzona laska, ta hipisiara, kojarzysz, nie? Co jakieś gówno paliła, jakieś olejki, tak mnie załatwiła, że przez tydzień potem kichałam, alergię miałam… Jakieś takie pojebane imię miała, nie pamiętam…

      – Elstera – mruknęła. Jej bracia byli w tej samej wspólnocie co Karol. Nie wiedziała nic o tym, żeby się miała zabić.

      – No, rodzice katole tacy totalni. Jak wchodziłam do niej do domu, to normalnie Licheń. Nic dziwnego, że jej odjebało. Wyprowadziła się od nich, a potem trzy tygodnie później się zabiła.

      – Kiedy to było?

      – Na wiosnę jakoś, maj?

      – Jak? – zabrzmiało to mocniej, niż chciała.

      – Co jak?

      – Powiesiła się? Poderżnęła sobie gardło? Przedawkowała coś? – podpowiadała niecierpliwie.

      – Yyy… Noo… – Iza zawahała się, co potwierdziło jej teorię. Klaudia znieruchomiała z kredką w ręce. – No z mostu skoczyła – powiedziała niechętnie.

      – Którego? – spytała, choć znała odpowiedź.

      – Kolejowego – odparła cicho Iza. – Tam, gdzie Damian.

      – A pozostali?

      – Jeden studiował u ciebie na wydziale, coś przedawkował na objeździe w Mińsku, wpadł w panikę i wyskoczył przez okno hotelu. W sumie smutne. Niezły kolo był, taki wyluzowany. A drugi się powiesił, zostawił list pożegnalny, ale mi jego matka nie chciała pokazać. Głupia jakaś. Tak jakbym dla przyjemności chciała ten list! Ty słuchaj, ja muszę kończyć, dojeżdżam już. Odezwę się potem. Pa.

      – Pa.

      Spokojnie skończyła się malować, choć najchętniej skoczyłaby od razu do pokoju po segregator z notatkami. Ale właściwie była pewna, że śmierć Elstery potwierdzała jej teorię. A jeśli tak, to Klaudia dalej nadawała się na okup za Damiana.

      III

      Z drugiego pokoju dobiegł ją stłumiony śpiew Karola, który intonował „Apel Jasnogórski”. Karol należał do tej kategorii śpiewających, którzy w pełni wpisywali się w ów aforyzm, że śpiewać każdy może, ale nie każdy powinien. Gdy kiedyś z nim o tym porozmawiała, odparł, cytując św. Franciszka, że kto się modli śpiewając, ten się modli dwa razy. Odparowała wówczas, że ten, co go słucha, modli się trzy razy. Od tego czasu chował się ze swoimi śpiewami po kątach.

      Pobudzona po rewelacjach Izy, czekała niecierpliwie, aż skończy. W końcu pojawił się. W rogu pokoju, gdzie wisiała Czarna Madonna i stał niewielki krucyfiks, zapalił dwie świeczki w lampionach. Z namaszczeniem szepnął „Amen” i przeżegnał się. Położył się obok niej.

      – Skończyłeś już swoje fatality? – zapytała. Zawsze liczba gestów wykonywanych przez katolików budziła w niej swego rodzaju wesołość. Tu siadają, tu wstają, tu klęczą. Niektórzy dorzucają jeszcze mnóstwo nieprzewidzianych w liturgii ruchów. Tylko dorzucić „heeej, makarena!”.

      – Skończyłem – odparł spokojnie.

      – Ty, a myślisz, że temu twojemu Bogu podoba się, że ciągle się modlisz do Niego tak samo?

      Chociaż w ciemności nie znaczyło to dużo, Karol obejrzał się na nią zdziwiony.

      – Bo jakbyś mnie zarzucał ciągle takimi samymi tekstami, to bym cię chyba wykopała z łóżka – dodała.

      – Nie modlę się tak samo – zaprzeczył.

      – No nie, wcale. Koronka, różaniec, psalmy, „Apel”. Przecież słyszę co noc. Odwalasz mantrę jak mohery u Rydzyka.

      – Nie, nieprawda – odparł i zamilkł, dotknięty. „Boże, jaki on jest beznadziejny!” – pomyślała. „Obraził się frajer” .

      – Wytłumaczysz mi? – spytała.

      – Są tacy, którzy ci wytłumaczą lepiej – mruknął i odwrócił się do niej plecami.

      – Chyba nie chowasz ich tu, pod łóżkiem?

      Muskała jego plecy koniuszkami palców. Czuła, jak reagował na ten dotyk. Odwrócił się do niej.

      – We wspólnocie nauczyli mnie, że modlitwa jest formą transu… Że programuje rzeczywistość. Że przez powtarzanie pewnych gestów i słów łatwiej nam odnaleźć stan, w którym byliśmy bliżej Boga. Jasne, że można obejść się bez tego, zwłaszcza jeśli twoja wiara jest silna. Ale nie wykorzystujesz wtedy mocy, którą nagromadziłaś przez dni i lata powtarzania rytuałów.

      Zamyśliła się głęboko. Brzmiało to dużo mądrzej niż wszystko, co słyszała od nawiedzonych katechetek od podstawówki po liceum. Mało po chrześcijańsku, w gruncie rzeczy. Może ta wspólnota nie była aż tak beznadziejna, jak się jej wydawało.

      – To chyba ma sens. Dzięki – odparła. A jeśli i jej towarzysze działali w ten sposób? Ich siłę potęgowała powtarzalność tych sytuacji? – To jaką rzeczywistość starasz się zaprogramować?

      – Najlepszą, jaką jestem w stanie sobie wyobrazić. Z tobą. Kocham cię. – Pocałował ją, jak zawsze tuż przed snem. – Dobranoc.

* * *

      Kolejny semestr w szkole upływał, a z biegiem tygodni Klaudii nie było wcale łatwiej. Wręcz przeciwnie. Już miała sporo nieobecności, bo nie była fizycznie w stanie zmusić się do przekroczenia progu szkoły. Wychodziła z domu, wsiadała do autobusu, ale albo wysiadała wcześniej, albo później. Raz, w kilka dni po krwotoku, już prawie doszła do szkoły, ale jak sparaliżowana stała na ulicy, kilkaset metrów przed wejściem, i nie mogła zrobić kroku naprzód.

      Nie potrafiła znaleźć racjonalnego powodu, dlaczego w niektóre dni była w ten sposób blokowana, a w pozostałe, chociaż bez oczywiście większej przyjemności, funkcjonowała w szkole w miarę normalnie. Niemniej postępujące zmęczenie, temperatura poniżej trzydziestu sześciu stopni oraz stopniowe obniżanie progu cierpliwości świadczyły, że pobyt w „Sieraku” znosiła coraz gorzej.

      Nie cierpiała swojej klasy, z wzajemnością. Do tego liceum chodziły przede wszystkim dzieci biznesmenów, dawnej nomenklatury. Mało kto z innych powodów decydowałby się na wykładowy rosyjski,

Скачать книгу