Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński страница 6

Автор:
Серия:
Издательство:
Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński

Скачать книгу

zwłaszcza ładne, bo przewaga materialna mile łechtała rozdmuchane ego synków z bogatych rodzin, a każda dorobkiewiczowska dziedziczka potrzebowała ubogich służek. Klaudia była niezamożna i ładna, ale nie chciała i w sumie nie potrafiła się sprzedać. Żyła na zupełnie innej planecie niż ci ludzie. Zajęła więc ostatnie miejsce w hierarchii, jako spajający wszystkich innych obiekt drwin i niewybrednych żartów.

      Klaudia, jeśli nie docierała na lekcje, nie miała sposobu, aby dowiedzieć się, co było zadane. Przy pracy w grupach na dowolnym przedmiocie wybierano ją jako ostatnią. Ustawicznie włamywano się do jej szafki, a że nie były na zamki, tylko na kłódki (każdy uczeń na początku pierwszej klasy musiał sprawić sobie własną), raz ją zamieniono. Dziewczyny, które przez dwa tygodnie dzień w dzień potrafiły przychodzić w innych butach, mocno komentowały jej wygląd, od cery, przez kosmetyki, po noszone ubrania.

      Jej krwotok z nosa doprowadził do chyba najbardziej przykrej przygody ze wszystkich, bo mówiła o tym cała szkoła. Za sprawą mediów społecznościowych i ememesów krążyło jej zdjęcie w zakrwawionym płaszczu, z wyjątkowo niewybrednym podpisem: „Klaudia krwawi z każdej szpary”, a kilku chłopaków z trzeciej klasy zaczepiło ją na korytarzu, instruując, jak stosować tampony. Odchorowywała to potem przez tydzień, a jej atak histerii powstrzymał przed uwagami nawet absolutnie niewyrozumiałą matkę.

      Mówiło się, że do „Sieraka” jest się trudniej dostać uczniom niż nauczycielom. Ci ostatni przedstawiali sobą obraz nędzy, często absolutnie nielicujący z ogólnymi, bardzo dobrymi wynikami szkoły. Przeważnie biedniejsi od swoich uczniów i nieprezentujący sobą poziomu porównywalnego z niezamożnymi zdolnymi, jako że zależni od bardzo wpływowych rodziców, starali się również wkupić w łaski bogatej młodzieży. O dobrze zdaną maturę mieli się martwić korepetytorzy oraz odpowiednio dobrane komisje maturalne. Raz się zdarzyło, że jeden z maturzystów już trzy minuty po rozpoczęciu egzaminu zapytał na Facebooku o odpowiedzi, co obiło się o kuratorium. Ale zakończyło się oddaleniem sprawy. Przecież przez jeden wybryk nie mogli młodemu człowiekowi niszczyć życia.

      W każdym razie nauczyciele często wyczuwali nastroje klasy i wiedzieli, kogo chwalić, a komu dowalać. Co do Klaudii, od początku nie mieli wątpliwości.

      Trwała przerwa po trzeciej lekcji. Klasa Klaudii miała zajęcia na parterze, przy końcu korytarza, obok klatki schodowej. Tam, we wnęce, zupełnie nie rzucając się w oczy, stało kamienne popiersie patrona szkoły Zygmunta Sierakowskiego. Między popiersiem a ścianą było wystarczająco dużo miejsca, aby wygodnie stanąć i nie być na widoku. Skoro powtarzającym się tekstem klasy na jej widok z jakąkolwiek książką było irytujące: „Klaudia, a co czytasz?” i zarzucanie różnymi pytaniami, to aby poczytać notatki, musiała zejść wszystkim z oczu. Torbę położyła sobie przy nogach. W ogóle torba przez ramię, jako ekwiwalent tornistra, sprawdzała się fatalnie. Nie była pewna, czy nie włamią się znowu do jej szafki, dlatego musiała nosić z sobą wszystkie książki, zeszyty, dwutomowy słownik rosyjsko-polski i drugie śniadanie, więc torbę zawsze miała zbyt ciężką i wrzynającą się boleśnie w ramię. No, ale przecież plecaki były dla „wieśniaków”.

      Mówi się często, że zawód nauczyciela to powołanie. I rzeczywiście, niektórzy szli do szkół z poczucia pełnienia konkretnej służby. Poniekąd należała do nich również ucząca geografii B., która nauczycielką została niewątpliwie z nienawiści do młodzieży. Miała czterdzieści lat. Trudno było stwierdzić, czy jest nowocześnie rozumianą singielką, czy tradycyjnie rozumianą starą panną, ale było pewne, że jest straszną zołzą. Była rzadkim przykładem osoby, która wyłamywała się z serwilistycznie nastawionego grona pedagogicznego. Dowalała ogólnie wszystkim, choć niektórym w szczególności, niezależnie od tego, jakim samochodem jeździli rodzice. Wśród wybranych „niektórych” znalazła się niestety Klaudia.

      Kiedy podczas przerwy B. miała dyżur, padał blady strach na wszystkich palących po toaletach uczniów. Tego dnia ze schodów schodziła spora grupa, więc Klaudia przycisnęła się bardziej do ściany, lecz jej wypchana torba nie była w stanie tego zrobić. Jeden z chłopaków przypadkiem zahaczył o nią nogą. Z torby wypadła butelka soku pomidorowego. Przetoczyła się pod nogami drugiego, który, już prawie na pewno świadomie, ją kopnął. Butelka uderzyła o ścianę i mimo niewielkiej, wydawałoby się siły, rozprysła się, zalewając wszystko ciemną cieczą.

      Od razu powstało zamieszanie, w którego centrum była Klaudia. Pobiegła szybko do łazienki po ręczniki i zaczęła robić porządki. Sok nie chciał schodzić z podłogi, cienkie ręczniki błyskawicznie zamieniały się w klejącą breję. Na domiar złego, obok przechodziła B.

      – No i coś ty narobiła? – warknęła. – Wycieraj – rozkazała absolutnie bez sensu, skoro już to robiła.

      Odeszła trochę dalej, aby spacyfikować obściskującą się parę. B. nie tolerowała, jak to nazywała, „mindolenia”. Klasa Klaudii tymczasem znalazła sobie kapitalną zabawę. Jedna z dziewczyn z klasy stanęła nad nią i z udaną troską spytała, co się stało. Kiedy postanowiła to zignorować, zadawała kolejne pytania, niepokojąc się, czy ją dobrze słyszy. W końcu odpowiedziała:

      – Rozlałam sok.

      Odpowiedź wydała się wszystkim bardzo zabawna, więc zaraz znalazła się kolejna osoba, która to podchwyciła. Również kilka przechodzących osób z innych klas zupełnie serio pytało, co się stało, więc zmuszała się, aby podnieść głowę – najchętniej nie odrywałaby oczu od posadzki – i odpowiedzieć.

      Po jednej z takich odpowiedzi podeszła szybkim krokiem B., widocznie obserwująca jej wysiłki, prawie krzycząc:

      – Mówisz to piątej osobie! Musisz coś rozlać, żeby zwrócić na siebie uwagę?

      Dziewczyny rozchichotały się na dobre. B. omiotła je zimnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.

      – Przed końcem przerwy tej plamy ma nie być – powiedziała kategorycznie i ruszyła w stronę łazienki, zapewne po to, aby wyrzucić z niej wszystkich palaczy.

      Klaudia szorowała zawzięcie podłogę, ale gęsty sok wcale nie chciał z niej schodzić. Skoro B. zniknęła na dobre, niepowstrzymywana reszta klasy kibicowała jej złośliwie.

      – Tu ci jeszcze zostało – wskazała palcem jedna z tych najbardziej popularnych dziewczyn, zbierając uznanie zwłaszcza chłopaków.

      – Większe koła rób tą szmatą.

      – No wycieraj, wycieraj.

      – Twoja matka tak pracuje, nie?

      Ktoś niby przypadkiem wrzucił w sam środek plamy opakowanie po batoniku.

      – Podniesiesz? I tak klęczysz…

      – Ćwicz, Klaudia, ćwicz. Przyda ci się.

      – Uwaga! B. wraca – nastraszył jeden z chłopaków, powodując ogólną salwę śmiechu.

      Całej scenie z rosnącym niesmakiem przypatrywał się Wojtek, który siedział na parapecie przy schodach. W tym roku szkolnym miał pisać maturę, w ubiegłym roku nawet wykazywał spore zainteresowanie Klaudią, ale nie zdzierżył sprzecznych sygnałów i w końcu sobie odpuścił. Ile można było wytrzymać odwoływanych w ostatniej

Скачать книгу