Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 4

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

a on sam na tęgiego. Później dostał przydział do pułku na Okęciu i kilkakrotnie był tam powoływany na ćwiczenia rezerwistów. Z prawdziwym entuzjazmem przyjął wprowadzenie w lotnictwie modnych, stalowych mundurów i szybko sprawił sobie elegancki komplet. Kosztowało go to prawie całą pensję, ale było warto. Dużo lepiej prezentował się w nowej marynarce lotniczego munduru: szytej na wzór cywilnej, z wykładanym kołnierzem. Żałował jedynie czapek, bo okrągła angielka nie pasowała mu tak dobrze jak rogatywka.

      Fajf to fajf. Nawet w czasie oblężenia. Równo o piątej wspinał się na schody kamienicy na Koszykowej. Drugie piętro, od frontu. Otworzyła pokojówka, ładna dziewczyna, z takich, które zabrałby na dancing. Dzisiejszego wieczoru postanowił ponownie, po dwóch dniach przerwy, oprzeć rękę na temblaku. Chociaż rana zadana dwa tygodnie temu niemal się zagoiła, uważał, że wygląda dzięki temu dużo bardziej dramatycznie. Warto było, dziewczyna patrzyła w niego jak w obrazek. Zabrała czapkę, rękawiczki, wprowadziła na pokoje.

      – Dzień dobry pani, uszanowanie paniom, witam serdecznie. – Ukłonił się towarzystwu. Gospodyni, którą znał dzięki ciotce, siedziała w fotelu, piła herbatę i rozmawiała z dwiema damami po pięćdziesiątce. Ich córki, trzy panny w wieku około dwudziestu lat, stanowiły niewielką grupkę skupioną wokół radia po drugiej stronie pokoju. Dwóch panów siedziało przy drugim stoliku nad karafką i kieliszkami.

      Gospodyni zerwała się z fotela i podbiegła do Karola.

      – Och, witam pana porucznika, witam. Proszę państwa, poznajcie porucznika Karola Krupskiego, jest bohaterem, ranili go Niemcy, proszę, proszę nam wszystkim opowiedzieć, co się wydarzyło – paplała bez chwili przerwy.

      – Strzelił pan do jakiegoś Niemca, czy tylko oni do pana strzelali? – przerwała jej jedna z panien.

      – Panno Krystyno… – Krupski poznał już tę złośliwą bestię, córkę gospodarzy. – Nikt do mnie nie strzelał, zostałem ranny w wypadku samochodowym.

      – Uciekał pan… bohaterze?

      – Nie, wprost przeciwnie.

      – Szarżował pan? Samochodem? Widać samolotów nie dali…

      – Muszę panienkę rozczarować, nie jestem pilotem.

      – Nie jest pan lotny?

      – Gdzieżby mi było z panienką konkurować.

      Krystyna uśmiechnęła się z tryumfem w oczach.

      – Proszę więc nam opowiedzieć, co się wydarzyło – zezwoliła łaskawie.

      – Niewiele jest do opowiadania…

      – Ba! Nie dziwota!

      – …jechałem samochodem, nagle na drogę wyskoczyło kilku niemieckich żołnierzy i dało mi znak, żebym się zatrzymał.

      – A byli przynajmniej uzbrojeni?

      – Jeden z nich wymachiwał szablą.

      – Jaka szkoda, że lotnicy mają takie małe instrumenty… do walki wręcz… jak one się nazywają… kordziki?

      – Nie liczy się wielkość, tylko umiejętności. – Krupski postanowił zakończyć rozmowę na własnych warunkach.

      – I co pan zrobił? Umiejętnie pokroił ich pan kordzikiem?

      – Nie. Rozjechałem ich dziesięciotonowym Saurerem. Niestety, resztki jednego z nich zaplątały się między drążki sterownicze i wyrżnęliśmy w drzewo. Drugiemu uderzenie wyrwało szczękę, która poharatała mi ramię. Ot i cała historia…

      Panna Krysia zrobiła się zielona i mrucząc coś pod nosem, wybiegła z pokoju.

      – Bardzo, ale to bardzo pana przepraszam – tłumaczyła się jej matka. – Krysia jest młoda i zadziorna. Brat jej, mój syn, jest na froncie, bardzo się o niego niepokoimy… Proszę, ciasteczko, drożdżowe, wie pan, wojna…

      – Wszystko będzie dobrze, nie pierwsza to wojna w naszym życiu. W dwudziestym bolszewicy też stali pod Warszawą. Musimy tylko cierpliwie czekać na atak Francuzów – jeden z mężczyzn włączył się do rozmowy.

      – Och, przepraszam – po raz kolejny sumitowała się gospodyni. – Przez to zamieszanie nie przedstawiłam panu porucznikowi gości…

      Panie u boku gospodyni były matkami, a ich córki – studentkami. Jedna z dziewcząt prosiła, aby mówić do niej Janka, a druga – Janina. Janka studiowała na Akademii Wychowania Fizycznego i lubiła malować akwarele, a Janina uczyła się w Akademii Sztuk Pięknych i wprost uwielbiała turystykę pieszą. Obie były wysokie, dobrze zbudowane i ubrane w kostiumy – modne, ale nie dodające uroku. Krupskiemu bardzo szybko obie dziewczyny się pomieszały. Nieco bardziej oryginalni byli mężczyźni. Jeden z nich wyglądał na chorego i osłabionego, odzywał się z rzadka i cicho. Był naczelnikiem wydziału w urzędzie wojewódzkim w Poznaniu, ale rozchorował się podczas ewakuacji i został w Warszawie u rodziny. Drugi był starszy, ale wyglądał znacznie lepiej, twarz miał ogorzałą i rześką. Przeszedł już na emeryturę i osiadł na Pomorzu ni to na gospodarce, ni to w leśniczówce – zajmował się organizowaniem polowań. Robił wrażenie dość dobrze zorientowanego w sytuacji wojskowej i politycznej, przynajmniej na tyle, aby nie prowadzić na ten temat publicznych rozmów.

      Do towarzystwa dołączył jeszcze jeden oficer. Widać było, że przed wojną często gościł w tym domu. Młody, przystojny profesjonalista, przyjęty jeszcze w czasach pokoju. Należał do gatunku, który podoba się zarówno pensjonarkom, paniom w wieku balzakowskim, jak i mężczyznom tęskniącym do kariery wojskowej. Krupski kariery w wojsku robić nie zamierzał i jemu nowy gość się nie spodobał. Zainteresowanie wzbudziła natomiast jego towarzyszka. Nie była pensjonarką ani studentką i niemal we wszystkim różniła się od Janki i Janiny. Przedstawiła się jako Barbara.

      – Został pan ranny? – zapytała, wskazując rękę na temblaku.

      – Proszę mi darować, przed chwilą opowiadałem o moich przewagach wojennych, więc powiem krótko: zabiłem siedmiu za jednym zamachem.

      – Jak ten sławny krawczyk? – zapytała z uśmiechem Barbara.

      – I tym samym narzędziem: szmatą.

      – Dają za to królestwo?

      – Ani pół.

      – To może przynajmniej królewnę?

      – Ani pół.

      Roześmiała się.

      – Nie zawsze był pan oficerem.

      – Każdy żołnierz nosi w plecaku marszałkowską buławę – odparł Karol.

      – Znam pana sprzed wojny. Zauważyłam pana tego lata. Nie odwiedzał pan Adrii w mundurze…

      Pochlebiło mu to, tego lata był w Adrii tylko raz.

      – Proszę

Скачать книгу