Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 7

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

„Na Oczki” – i poszedł w swoją stronę.

      – Na Oczki? – Szpitalny portier był bardziej uprzejmy. – Po wyjściu skręci pan w lewo, potem jeszcze raz w lewo. To będzie ulica Oczki. Doktor się tak nazywał. Pójdzie pan niemal aż do Chałubińskiego. Też był doktorem… Po prawej będzie taki dworek, tam jest prosektorium policyjne… Pięć minut spacerkiem.

      „Spacerek” trwał dużo dłużej, tyle ile wypalenie dwóch papierosów. Równie nieprecyzyjne było określenie budynku jako dworku. Według Krupskiego był to raczej przykład rosyjskiej imperialnej architektury biurowej, zwalistej i ponurej. Przeszło mu jednak przez głowę, że prosektoria z definicji są ponure, nie powinien więc dziwić się swoim negatywnym wrażeniom. A było ich pełno. W środku budynku unosił się zapach będący mieszaniną środków chemicznych i rozkładu. Ściany miały kolor żółci tytoniowej, a lamperie – granitowej szarości. Z kolei woźny, który palił papierosa przy spluwaczce na korytarzu, zdawał się być pomniejszoną kopią Beli Lugosiego.

      – Czym mogę panu służyć, panie poruczniku? – odezwał się jednak po polsku, i to głosem wyrażającym uprzejmość i zdradzającym namiastki inteligencji.

      – Dzień dobry, moje nazwisko Krupski, zaginął mój współpracownik, powiedziano mi, że mogę go tu znaleźć.

      – Moje nazwisko Kęsik, jestem tu kierownikiem administracji. Lekarzy nie ma, nawet patolodzy są potrzebni żywym. Jak nazwisko?

      – Krupski.

      – Nie pańskie, tylko pańskiego podwładnego. Przepraszam za zamieszanie, staramy się nie używać czasu przeszłego, jeżeli w grę wchodzi zaginięcie. Zbyt często używamy go w stosunku do zmarłych.

      – Piotr Malanowski, zaginął szesnastego wieczorem, sprawę badała policja i żandarmeria. Z policji aspirant Chwedorczuk. Podobno wczoraj nie znalazł ciała.

      – Zależy, jak szukał… Pan porucznik pozwoli do kancelarii, sprawdzimy najpierw rzeczy oczywiste.

      W kancelarii kierownik prosektorium otworzył olbrzymi zeszyt, przerzucił kilka kartek. Poszukiwanego nazwiska nie znalazł i skwitował to jednie wzruszeniem ramion. Następnie sięgnął po klucze i zaprowadził Krupskiego do pomieszczeń, gdzie składowano zwłoki.

      – Pan porucznik się nie przestraszy, bo to wszystko wygląda makabrycznie… Proszę, to fartuch i rękawiczki… A to maść miętowa pod nos, przyda się panu… Mamy dosyć dużo ciał i mało personelu. Człowiek spodziewałby się ofiar bombardowań, a tych jest zadziwiająco niewiele. Kilkanaście, kilkadziesiąt dziennie. Zresztą nawet ci trafiają na cmentarze wprost ze szpitali. Teraz będzie z tym mały problem, bo słyszałem, że zamknęli Cmentarz Bródnowski. A my tu mamy głównie ofiary porachunków bandyckich, bo lumpy korzystały z zamieszania na początku wojny i cięły się nożami. Było też trochę ciał żołnierzy, czy raczej maruderów. Zmarli, nie zabici. Bez dokumentów i identyfikatorów. Mieliśmy nadzieję, że w ślad za nimi dotrą ich jednostki i zidentyfikują ciała, ale… tak się nie stało. To jest sala z niezidentyfikowanymi ciałami. Ma pan jakieś zdjęcie? Nie? No to musi pan sam szukać…

      Widok był rzeczywiście przerażający. Ciała leżały w pojemnikach i na stołach, ale było ich na tyle dużo, że część spoczywała na podłodze. Przygotowanie zmarłych ograniczało się niemal wyłącznie do obmycia twarzy wodą i przykrycia jej chustą. Chcąc przekonać się, że nie ma tu ciała Piotra Malanowskiego, Krupski musiał patrzeć w oczy zmarłych, czasem odrywać chusty przyklejone do ciała, do ran, a wszystko to w zatykającym dech w piersiach fetorze. Jedno z ostatnich ciał leżących na podłodze było ciałem Piotra.

      – Do wiadra, panie poruczniku, niech pan rzyga do wiadra…

      19 września 1939, wtorek, godz. 13.00, Warszawa

      Personel prosektorium z ciekawością przysłuchiwał się rozmowie telefonicznej prowadzonej przez Krupskiego.

      – Proszę pani, ja na panią nie krzyczę, ja chciałbym rozmawiać z aspirantem Chwedorczukiem.

      – !!!

      – Wiem, że go nie ma. Wiem, że jest zmęczony…

      – !!!

      – Ja też dzisiaj w nocy nie spałem…

      – !!!

      – Prawdę mówiąc, nie spałem od sierpnia.

      – !!?

      – Mówię, że znalazłem ciało, w sprawie którego pan aspirant Chwedorczuk prowadzi śledztwo…

      – !!?

      – W kostnicy miejskiej… znaczy… w Zakładzie Medycyny Sądowej, na Oczki…

      – …

      – Ma pani rację, nie ucieknie…

      – !!!

      – Ale może ktoś z kolegów albo przełożonych?

      – !!!

      – Jutro od siódmej?

      – !

      – Do usłyszenia – Krupski pożegnał się z telefonistką i wykorzystując, że tamta rozłączyła się, rzucił w mikrofon: – Głupia baba!

      Odłożył słuchawkę. Po chwili aparat zadzwonił. Po słuchawkę sięgnął gospodarz prosektorium, Kęsik.

      – !!!

      – To nie ja, to kolega, ale zwrócę mu uwagę, żeby szanował pracujące kobiety.

      – !!!

      Słuchawka została odłożona po raz kolejny.

      – Telefonistka prosiła, aby nie wyzywał pan jej koleżanek.

      – Daj pan spokój.

      – I pan niech da, poruczniku. Proszę wracać do domu. Jeszcze wódki?

      – Będzie pan tak uprzejmy. Dla wszystkich macie, czy tylko mnie traktujecie wyjątkowo?

      – Wyjątkowo wpuściliśmy pana bez niezaangażowanej emocjonalnie osoby towarzyszącej. Bez policjanta, patologa czy księdza. A to nie jest prawdziwa wódka, tylko przydziałowy spirytus do konserwacji narzędzi.

      – Całkiem smaczny, muszę przyznać. Mogę jeszcze skorzystać z telefonu? Do szefa chciałbym zadzwonić.

      – Proszę uprzejmie.

      Ta rozmowa telefoniczna była również nieudana. Szefa nie było, wyszedł już na obiad. Krupski zawiadomił więc jego sekretarkę, wielce srogą panią Jadwigę, o znalezieniu ciała Piotrka i o umówieniu się z policją na środowy poranek. Poprosił ją, aby szef poinformował o wydarzeniach kapitana Łukowskiego z pierwszego dywizjonu żandarmerii. Zapowiedział też, że wraca do domu się zdrzemnąć, ale będzie czekał na telefon.

      – Byłbym

Скачать книгу