Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 10

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

przez właścicielkę.

*

      Droga do dawnego lokum Piotra wiodła przez drugie, bardziej oddalone od ulicy podwórko. Wejście pod dach Karol powitał z prawdziwą ulgą. Towarzyszący mu od opuszczenia tramwaju deszczyk był na dobrej drodze, aby stać się ulewą. Zdjął kapelusz, strząsnął z ramion, gorsu oraz pleców marynarki wilgoć i podjął marsz w górę, na trzecie piętro. Zadzwonił do drzwi. Poczekał. Zadzwonił do drzwi po raz drugi. Policzył do trzydziestu, później ponownie zadzwonił, zapukał, kilka razy uderzył w drzwi pięścią. Nic. „Dureń” – pomyślał o sobie. „Powinienem najpierw zatelefonować”. Po chwili wahania zadzwonił do drzwi sąsiadów. Nie musiał długo czekać, niemal od razu usłyszał dobiegający zza drzwi męski głos.

      – Pan w jakiej sprawie?

      Chwilę trwało, zanim Krupski wyciągnął z kieszeni marynarki portfel, a z niego legitymację oficerską. Podsunął ją pod judasza.

      – Porucznik Krupski, Dowództwo Twierdzy Warszawa. Proszę mi powiedzieć, gdzie przebywają pańscy sąsiedzi.

      Zamek zazgrzytał raz, potem drugi, dał się też słyszeć brzęk ogniw łańcucha. Drzwi uchyliły się na tyle, na ile pozwolił im łańcuszek, a ze szczeliny wyjrzała szczupła, wąsata twarz pięćdziesięciolatka. Krupski chciał włożyć swoją stopę między drzwi, ale była tam już noga wąsacza.

      – Pan w jakiej sprawie? – padło jeszcze raz pytanie.

      – Nazywam się Karol Krupski, jestem porucznikiem z Dowództwa Twierdzy Warszawa. Proszę mi powiedzieć, czy państwa sąsiedzi wyjechali. Mamy do nich sprawę niecierpiącą zwłoki.

      – Nie wiem. Powinni być w domu, przynajmniej byli jeszcze wczoraj…

      – Prowadzimy śledztwo w sprawie ich sublokatora, znał go pan?

      – Nie… Tylko tyle, co spotkałem go kilkakroć na schodach. Kilka razy… chyba od Bożego Narodzenia. A co się stało?

      – Wolałby pan nie wiedzieć, to sprawy związane z przebiegiem działań wojennych. – Takie wytłumaczenie sprawiało, że ludzie nie zadawali więcej pytań i stawali się bardzo chętni do pomocy. – Widzi pan, że jestem po cywilnemu, lepiej zachować dyskrecję. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest dozorca. Musi otworzyć drzwi do tego mieszkania.

      – A po co panu dozorca, wymieniliśmy się z sąsiadami zapasowymi kluczami. W razie jakiej draki. Pan poczeka…

      Drzwi zostały zamknięte, ale tylko po to, aby po krótkiej chwili, potrzebnej do zdjęcia łańcucha, szeroko się otworzyć i wypuścić z mieszkania wąsacza wymachującego kluczami.

      – Wójcik jestem – przedstawił się. – Pracuję na kolei.

      – Krupski – po raz trzeci powtórzył Krupski swoje nazwisko i spróbował spławić kolejarza. – Pan mi da klucze, oddam je, wychodząc. Gdyby przez przypadek zobaczył pan coś, czego nie powinien, będę musiał pana aresztować.

      – Zaryzykuję. Wpuszczę pana do mieszkania sąsiadów, ale nie wpuszczę pana samego.

      – Nalegam.

      – To co? Ciecia wzywamy? Gwarantuję panu, że wówczas będzie więcej świadków.

      – No dobra, otwieraj pan.

      Kolejarz zamachał kluczami, przyjrzał się im i włożył, jak mu się zdawało, odpowiedni do zamka. Przekręcił… Spróbował przekręcić, ale nie mógł. Siłował się chwilę – otwierało się w odwrotną stronę. Podobnie było z drugim zamkiem. Wreszcie nacisnął klamkę.

      Drzwi ani drgnęły.

      – Ki diabeł? – skomentował i ponownie zaczął manipulować kluczami. Po krótkiej szamotaninie drzwi do mieszkania sąsiadów stały otworem. Teatralnym gestem wskazał drogę do środka. Karol zrobił dwa kroki w kierunku przedpokoju i krzyknął w głąb mieszkania:

      – Dzień dobry! Jest tu kto!?!

      Nikt się nie odezwał.

      – Wchodzimy… – zaanonsował na wypadek, gdyby ktoś był jednak obecny.

      Do środka mieszkania prowadził korytarz. Niemal tuż przy wejściu były drzwi do dwóch pokojów. Krupski zajrzał do nich i wzruszył ramionami: nie było tam niczego ciekawego. Kolejnymi pomieszczeniami były jadalnia i gabinet – również mało interesujące. Dalej korytarz skręcał przy toaletach i prowadził do kuchni. Obok niej był pokój, który architekt przeznaczył pewnie dla służby, ale wynajmowano go sublokatorowi. Jeszcze do sierpnia – Piotrowi Malanowskiemu. We wrześniu nie zamieszkał w nim nikt nowy.

      Pokój – przynajmniej w teorii – uchodził za umeblowany. Spartańskie meble łatwo można było zanieść na strych, pozwalając lokatorowi – tak jak pozwolono Piotrowi – na sprowadzenie własnej amerykanki czy stołu i krzeseł… Były szafa i namiastka stolika oraz dwa krzesła. Łóżko bardzo proste, kształtem i wygodą przypominało kanadyjkę. Obok stał stolik nocny. Niewiele więc było miejsc, w których mogłoby leżeć cokolwiek interesującego. Karol zajrzał do szuflady w stole, pod poduszki i siennik w łóżku. Zrobił to tylko dla spokoju sumienia, bo były to rzeczy dopiero co zniesione ze strychu. Więcej uwagi poświęcił szafie i szafce nocnej, ale obie były puste, nie licząc białego papieru wyścielającego półki. Oczywiście obejrzał te kartki dokładnie, lecz na próżno. Sprawdził pod dywanem, wyjrzał przez okno, zdjął nawet marynarkę po to, aby – na wpół wychylony na zewnątrz – sprawdzić karmnik dla ptaków.

      – Nic, kompletnie nic – zwrócił się zrezygnowany do towarzyszącego mu w przeszukaniu kolejarza.

      – Pan zajrzy jeszcze za kaloryfer.

      – A wie pan, zajrzę. Jeszcze jakieś pomysły?

      – Kratka wentylacyjna, schowek w podłodze. – Wyglądało na to, że Wójcik dobrze się bawi, przyglądając się całej tej gimnastyce.

      – Pan sprawdzi podłogę, ja sprawdzę wentylację.

      Przewody wentylacyjne były w ścianie nad łóżkiem. Karol odsunął materac i stanął na stelażu. Sięgnął do kratki i zdjął ją. Zajrzał w głąb otworu przedzielonego w połowie poziomą przegrodą. Nie, to nie była przegroda, tylko… Krupski sięgnął ręką do przewodu, lecz w tym momencie łóżko zachwiało się i – zamiast wyjąć tajemniczy przedmiot – musiał zeskoczyć na podłogę.

      – Daruj pan sobie ostukiwanie podłogi, chyba znalazłem to, czego szukałem – powiedział do kolejarza i powtórnie stanął na łóżku, tym razem nie martwiąc się o czystość pościeli.

      W rurze wentylacji tkwiła koperta. Była zakurzona, i to bardzo. Musiała znajdować się tam od dłuższego już czasu. Karol wydobył ją, zeskoczył z łóżka i przyjrzał się jej uważnie: była zwykłą kopertą, średniego formatu, o jasnobrązowym kolorze. Nadawałaby się doskonale do przesłania korespondencji urzędowej. Wygląd i grubość koperty sugerowały, że w środku znajduje się przynajmniej kilka kart papieru. Krupski obejrzał ją, bezskutecznie szukając adresu czy znaczków pocztowych. Koperta była zamknięta, a właściwie zaklejona.

Скачать книгу