Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 5

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

Wczoraj Piotr wyjechał z Warszawy do Krakowa.

      Wyglądała na bardzo zdziwioną tą wiadomością.

      – O, a ja myślałam, że Warszawa jest otoczona.

      – Nie, nadal utrzymujemy kontakt z Modlinem. Zresztą, jak ktoś chce uciec z Warszawy, to może uciec i przez linie wroga.

      – Jak to „uciec”?… Piotrek uciekł? – zapytała z niepokojem.

      – Na to wygląda. Zostawił naszemu szefowi list, że jedzie. Swojej gospodyni powiedział, że jedzie do Krakowa, do rodziców, i tyleśmy go widzieli…

      – Niemożliwe! Rodzice Piotra siedzą od lata we Lwowie. Wątpię, żeby pchali się do Krakowa.

      – Może to tylko wymówka, może nie mógł wytrzymać w oblężonym mieście? Może stchórzył?

      – A może się zmienił… – zawiesiła głos.

      – Wojna zmienia człowieka.

      – Wojna – wtrąciła się gospodyni, roznosząca po pokoju kieliszki wina. – Wygramy ją?

      – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości… – odpowiedział Karol.

      Do dyskusji włączyli się inni. Niemal wszystkie spotkania towarzyskie wyglądały w ten sam sposób: zaczynało się od wojny, sloganami, że ciężko, ale bywało gorzej. Następnie odbywała się cześć rozrywkowa, aż nagle znów pojawiały się tematy wojenne. Później chwilę prowadzono rozmowy o niczym, a po jakimś czasie wracano do narzekań na wojnę. Za każdym razem, gdy poruszano bieżące sprawy, atmosfera stawała się poważniejsza, a wyciągane wnioski były coraz smutniejsze. Herbatka w mieszkaniu na Koszykowej nie różniła się znacznie od innych spotkań towarzyskich, które odbywały się niemal w całej Warszawie. Może jedynie liczba wojskowych przypadających na metr kwadratowy była tu nieco większa. Drugi z obecnych w pokoju oficerów perorował o taktyce, strategii, tłumaczył, jak wyglądają czołgi, jak atakuje artyleria, puszył się i tokował. Z zachwytem wpatrywały się w niego wszystkie damy. Opowiadał o walkach swojego pułku przy granicy z Prusami, o odwrocie do Modlina, marszu do Warszawy, walkach na Grochowie. Pocieszał, że chociaż odwrót był ciężki, a pułk poniósł straty, to jednak w Warszawie, w rodzinnym garnizonie, odbudował się ponad stan.

      Po trzech godzinach takiej zabawy, poważnych dyskusji przerywanych żartami – głównie z panną Krysią i z panną Barbarą – Krupski pożegnał się z towarzystwem i ruszył na Książęcą, do gmachu Komitetu.

      Po drodze, na Mokotowskiej, wszedł do apteki. Zadzwonił stamtąd do ciotki Klotyldy. Zdał jej relację ze spotkania, pochwalił gospodynię, skomplementował jej córkę i pozwolił sobie wyrazić chłodną opinię o tych dwóch bezbarwnych dziewuchach. Raportem zadowolił ciotkę – z gospodynią spotkania znała się od dawna, jej córkę uważała za dobrą partię, a te Janki czy Janiny dobrano tylko po to, aby były odpowiednim tłem dla Krysi. Niezadowolenie wywołała natomiast prośba o dowiedzenie się, co to za Barbara była na spotkaniu. Niemożliwe było bezpośrednie wypytywanie gospodarzy i gości. Wymagało to skomplikowanych zabiegów towarzyskich i podchodów, powinno więc dostarczyć cioci Kloci sporo rozrywki.

      Było już ciemno. Nieopodal apteki był bar, w którym Karol zjadł kolację – zupę z tajemniczą wkładką i strasznie drogą podwójną porcję serdelków spod lady. Całe szczęście pieczywo okazało się całkiem dobre, bez trocin, a i piwo było wciąż dostępne. Kwadrans wcześniej, niż zamierzał, dotarł do gmachu Komitetu. Kolejna odprawa, kolejna służba, kolejna doba wojny.

      19 września 1939, wtorek, godz. 10.00, Warszawa

      Noc minęła spokojnie. Następnego ranka Karol postanowił dokończyć rozpoczęte poprzedniego dnia poszukiwania. Jego ciotka była bezkonkurencyjna w zdobywaniu wiadomości towarzyskich o kobietach, jemu pozostało więc wyszukanie informacji o eleganckim oficerku. Po krótkim wahaniu postanowił pójść najpierw do komendy garnizonu, a potem do domu, aby ogolić się, odświeżyć, a przede wszystkim zmienić mundur na cywilny płaszcz.

      Oficerek rozprawiał o walkach swojego pułku bardzo obrazowo, ale historie o obronie Grochowa były ogólnikowe i mało precyzyjne. To oznaczało, że akurat tam nie walczył, ale skoro miał co opowiadać – wciąż utrzymywał z pułkiem kontakt. Można byłoby sądzić, że pracuje w sztabie, gdyby nie to, że dowództwo 8. Dywizji było w Modlinie. Informację można by zapewne uzyskać łatwiej w dowództwie pułku, w Cytadeli, ale kadra regimentu to środowisko zamknięte i zainteresowanie osobą oficera szybko wyszłoby na jaw.

      – Porucznik Krupski z Doradczego Komitetu Polityki Informacyjnej przy Prezydencie RP, oddelegowany do pracy przy Dowództwie Twierdzy Warszawa – przedstawił się oficerowi dyżurnemu imponującym tytułem służbowym.

      – W czym mogę pomóc, panie poruczniku? – Oficerem dyżurnym okazał się starszy wiekiem podoficer zawodowy. Cóż, oficerowie byli na wojnie.

      – Dowództwo Twierdzy poleciło przeprowadzić wywiad z jednym z oficerów z dwudziestego pierwszego pułku piechoty „Dzieci Warszawy”. Wiem, że są tam, gdzie są, ale być może znalazłby się ktoś mniej zajęty pracą?

      – Trzeba dowiedzieć się w formacji macierzystej. – Rozmowa zaczynała przypominać bełkot, jak większość rozmów prowadzonych po wybuchu wojny. Nie lękano się podsłuchującego wroga, ale raczej oskarżeń o nieostrożność i gadatliwość.

      – Racja, właśnie skończyłem służbę w Śródmieściu, to po drodze do domu na Mokotów odwiedzę Marymont… Telefonicznie niczego nie załatwię, bo mnie nie znają. Pan może. Proszę zadzwonić i sprawdzić, który z tej listy jest dostępny po tej stronie Wisły.

      Listę kilkunastu nazwisk Krupski zestawił rano, korzystając ze swojej pamięci i pytając kolegów. Chętnie mu pomogli, bo 21. pułk piechoty nie tylko ze względów historycznych nosił miano „Dzieci Warszawy”. Żeby służyć w stolicy, trzeba było bardzo się wykazać, jak nie pracowitością i inteligencją, to znajomościami i wyrobieniem towarzyskim. Nic dziwnego, że oficerowie z pułku byli wśród warszawiaków popularni. Na przygotowanej liście umieścił głównie podporuczników, ale dopisał także kilku nieco starszych stopniem.

      Rozmowa telefoniczna trwała dobrych kilka minut. Z mruknięć i półsłówek sierżanta oraz ze znaków stawianych przez niego na kartce wynikało, że trzecia część oficerów pułku poległa albo była ranna, trzecia część walczyła na Grochowie, ale kilku było rzeczywiście łatwiej dostępnych – jeden w szeregach 360. pułku bronił Mokotowa, drugi szkolił ochotników w Cytadeli, a kolejny pełnił służbę w Dowództwie Twierdzy. To był ten, na którym najbardziej zależało Krupskiemu. Wprawiło go to w dobry nastrój, podziękował sierżantowi i poszedł zasięgnąć języka do banku BGK na rogu Jerozolimskich i Nowego Światu. Tu od dwóch dni, od czasu zintegrowania dowództwa polowego i dowództwa obrony miasta, mieściła się siedziba Dowództwa Twierdzy.

      W hallu budynku nie kręcił się nikt znajomy, pusty był nawet pokój przydzielony pracownikom Komitetu. W kantynie również nie było nikogo, ale Krupski postanowił zdać się na przypadek i poczekać, aż zjawi się ktoś, kogo można poprosić o przysługę. Przy okazji zjadł śniadanie i napił się kawy. W dawnym bufecie

Скачать книгу