Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 9

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

Skrupulatnie zamknęła za sobą wszystkie zamki i poszła przodem.

      – Naprawdę nie może mi pan zdradzić, co z panem Piotrem? – paplała. – Mam nadzieję, że wszystko w porządku.

      – Naprawdę nie mogę pani zdradzić, co z panem Piotrem – odpowiedział. – Nawet tego, czy u niego wszystko w porządku. Proszę dać mi klucze, oddam je, gdy będę wychodził. Gdyby przez przypadek zobaczyła pani jakieś tajne dokumenty, będę musiał panią aresztować.

      – Ojej, co też pan mówi… – Speszyła się. – Proszę, tu są klucze… Proszę sobie nie przeszkadzać…

      Mieszkanie było maleńkie, z wyodrębnionymi tuż przy drzwiach toaletą i wnęką na kuchenkę gazową. Kuchenkę zupełnie bezużyteczną w czasie oblężenia, bo w całym mieście wyłączono gaz. W pokoju, który stanowił większą część mieszkania, królowały kanapa w amerykańskim stylu i stół z czterema krzesłami. Innym ważnym meblem był sprzęt grający – gramofon, superheterodyna Philipsa i cztery specjalne półki zapełnione płytami. Piotrek nie przynosił pracy do domu – nie miał do tego żadnych warunków – wszystko kończył w budynku przy Książęcej. W domu słuchał jedynie muzyki, no i grał w bridża. Nawet dokumenty osobiste trzymał w dwóch szufladach nocnego stolika. Po bałaganie w nich panującym było widać, że wcześniej zaglądała tu żandarmeria. „Albo ten policjant z Rakowca” – pomyślał Krupski.

      Chęć do działania spowodowana śmiercią Piotrka, złością na tajemniczego gliniarza i kilkoma wypitymi wódkami zaczęła powoli mijać. Karol postanowił wzmocnić ją i sięgnął po wypełnioną do połowy karafkę stojącą między podwójnym oknem. Otworzył ją i powąchał. To był jarzębiak – lekko schłodzony do właściwej temperatury. Dbałość Piotrka o takie szczegóły wzruszyła Karola i wówczas dopiero dotarła do niego strata…

      Sięgnął do etażerki pod radiem po kieliszek i przekonany alkoholem o słuszności swojego postępowania, zabrał się za sprawdzanie mieszkania. „To jest przeszukanie” – zdał sobie sprawę Krupski. „Grzebię w rzeczach Piotrka, jego ubraniach, dokumentach”. Jak zginął? Naprawdę próbował urwać się do Krakowa i nie udało mu się przejść przez front? Dlaczego w takim razie nie wybrał łatwiejszej drogi? Przez Wilanów chociażby? Z drugiej strony znaleziono go tuż przy szosie krakowskiej – najkrótszej drodze do celu. Z kolei nie można sprawdzić ani tego, kto znalazł ciało, ani tego, gdzie je znalazł… Piotrek, a właściwie jego ciało, wyglądało tak, jakby było przysypane walącym się budynkiem: ubranie było zakurzone, powalane wapnem, głowa zakrwawiona, na tułowiu – z tego co Karol widział przez rozchełstaną marynarkę – nie było ran od pocisków. Co mogło się wydarzyć?

      W szafie ściennej nie znalazł niczego ciekawego. Rzeczywiście wyglądało na to, że brakowało części ubrań, takich, które cywil uznałby za przydatne na wojnie czy na długiej wycieczce. Nigdzie nie było na przykład sportowej marynarki z tweedu. W kieszeniach marynarek i koszul nie kryło się nic, tylko chustki do nosa. Na półkach, pod swetrami, koszulami i bielizną także nie leżał żaden dokument… nie licząc zdjęcia rentgenowskiego płuc. W szklanej etażerce pod radiem oprócz kieliszków i szklanek Karol znalazł łyżeczki i spodeczki. Szafkę nocną wypełniały dokumenty osobiste, tanie powieści „Roju”, kilka opakowań „Olla-gum” oraz lekarstwa… jeśli Alka-Seltzer i tabletki emskie można tak nazwać. Szuflady stołowe były pełne ołówków, oprawek i stalówek, notatników z zapisem bridżowym i talii kart. Patrząc na miejsce, gdzie stał radioodbiornik i gramofon, można było się zorientować, że gospodarz nie odkurzał swojego mieszkania, odkąd się do niego wprowadził. Prawdziwe wyzwanie stanowiły płyty – nie chodziło nawet o to, że było ich sporo, ale o to, że reprezentowały naprawdę interesujący zbiór muzyczny. Malanowski regularnie kupował najnowsze płyty, często też sprzedawał te, którymi się znudził. Zdarzało się, że sprowadzał nagrania z zagranicy – z Paryża, z Berlina… Bogactwo najmodniejszej muzyki wytrąciłoby z równowagi każdego przeszukującego, również Krupskiego. Co prawda, postanowił sobie, że nie będzie zwracał uwagi na tytuły, ale było to niemal niewykonalne. Sprawdzenie zawartości każdej ze stu okładek zajęło mu niemal godzinę. Na szczęście książek było mniej niż płyt.

      Kolejną godzinę trwało przeglądanie amerykanki, pościeli, łazienki, kuchni i przedpokoju. Wiele śladów wskazywało na to, że mieszkanie było już przeszukiwane: szczególnie utensylia łazienkowe i kuchenne były wepchnięte do szafek byle jak i byle gdzie. Tak jak poprzednio szef i jego szofer, tak teraz Krupski nie znalazł niczego interesującego. W różnych miejscach – kieszeniach, szufladach, między okładkami książek – było trochę pieniędzy: papierowa dwudziestka z Emilią Plater, wymięta dziesiątka z Chrobrym i kilkanaście złotych w bilonie. Niedużo, ale złodziej nie pogardziłby takim łupem. W akcie desperacji Karol podniósł dywany, powyjmował z ram oleodruki i zdjęcia wiszące na ścianach, spenetrował instalację hydrauliczną i zajrzał do wywietrzników. Przyjrzał się nawet najbliższym okolicom mansardowego dachu. Kosz na śmieci był pusty, żadna kalka nie leżała w pobliżu i nie zdradzała tajemnic piszącego. Równie enigmatyczne były puste kartki z kilku notesów – po delikatnym użyciu ołówka ujawniały tylko zapisy kolejnych robrów. Nic. Karol sięgnął ponownie po jarzębiak. Zastanawiał się nad tym, czy zaakceptowanie tego, że jego kolega okazał się dezerterem, jest ujmą dla pamięci zmarłego. Czy nie lepiej by było, gdyby okazało się, że nie próbował uciec, ale że zabili go złodzieje?

      Z zamyślenia wyrwało go bicie dzwonu w kościele Świętego Jakuba. Mijała właśnie szesnasta, karafka była już pusta, o on był smutny, zły na wszystkich dookoła, a przede wszystkim sfrustrowany. Ludzie, z którymi się zadaje, którym się ufa, z którymi się zaprzyjaźnia, nie powinni być tacy małostkowi, puści, źli…

      Było jeszcze jedno miejsce, które mógł sprawdzić. Poprzednie mieszkanie, czy raczej pokój przy rodzinie – po drugiej stronie Wisły. Oddał klucze gospodyni, mruknął coś w rodzaju podziękowania i ruszył do tramwaju. Z Ochoty na Pragę jeszcze niedawno jechało się mostem Poniatowskiego. Od soboty, od czasu, gdy Niemcy otoczyli Warszawę od wschodu, most był zamknięty dla cywilów. Niemcy siedzieli podobno na Wale Gocławskim, i choć był on oddalony o dobre dwa kilometry od mostu, to od czasu do czasu ostrzeliwano stamtąd przeprawę. Konieczna była zatem dłuższa droga – przez Śródmieście, Stare Miasto i most Kierbedzia. No i trzeba było liczyć na to, że akurat nie będzie ani bombardowania lotniczego, ani ostrzału artyleryjskiego. Mosty były bowiem ulubionym celem Niemców. Warszawiacy śmiali się jednak, że w czasie prób ich zniszczenia najlepiej się ukryć… na nich. Miało to sens. Próba zbombardowania mostu Kierbedzia w drugą niedzielę wojny zaowocowała spaleniem szpitala Przemienienia Pańskiego. Na szczęście wcześniej ewakuowano pacjentów. Później, czternastego, most ostrzeliwała artyleria niemiecka – tym razem Niemcy trafili Zamek Królewski, spalili salę balową i wieżę zegarową.

      O ile na Ochocie – nie wspominając nawet o Śródmieściu – wojna była niemal niezauważalna, to dzielnice po drugiej stronie Wisły sprawiały wrażenie obozu warownego. Mostu strzegły karabiny maszynowe i działka przeciwlotnicze, a z Parku Praskiego raz po raz dochodził huk strzelającej artylerii polowej. Dalej, na Zygmuntowskiej, pełno było żołnierzy i harcerzy, bo gmach gimnazjum Władysława IV po raz kolejny stał się siedzibą oddziałów ochotniczych. Również położone vis-à-vis budynki Dworca Wileńskiego wypełnione były żołnierzami. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że od zachodu Warszawa była blokowana przez jedną, samotną, niemiecką 31. Dywizję. Od wschodu zaś atakowała Pragę niemal cała niemiecka 3. Armia Georga Küchlera. Na ulicach Pragi było widać, że mieszkańcy

Скачать книгу