Trzeci Front. Filip Molenda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzeci Front - Filip Molenda страница 6

Trzeci Front - Filip Molenda

Скачать книгу

rzecz?

      – Poznałem ostatnio dziewczynę, bardzo sympatyczna i dobrze zbudowana… – zaczął Krupski.

      – Więcej szczegółów, poruczniku, proszę o więcej szczegółów!

      – Więcej szczegółów nie ma, panie pułkowniku, bo kręci się przy niej konkurencja.

      – Jak cywil, to proszę go zastrzelić, a jak wojskowy, to poproszę Rómmla, żeby go wysłał na samobójczą misję.

      – Bardzo dziękuję, panie pułkowniku, w przyszłości może skorzystam z pańskiej propozycji. Ale przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, kto on. Jest podporucznikiem z dwudziestego pierwszego pułku, a teraz przydzielili go tutaj. Nazywa się…

      – A, to ja go znam, to ten, no… Leśniakowski czy Leśniewski… Robert. Tak, Robert ma na imię. A może Norbert? Bohater spod Gruduska, bardzo ładnie zachował się w czasie odwrotu. Zebrał wokół siebie rozproszony batalion i przyprowadził go do Modlina. No to ma pan konkurencję… Teraz nie służy u nas, skierowali go do żandarmerii. Jak był wystarczająco twardy, żeby powstrzymać odwrót tam, zadba o porządek na tyłach i tutaj. – Nagle spoważniał. – Przyda się.

      – Ano tak. – Krupski nie był w stanie odpowiedzieć niczego mądrego. – Zmartwił mnie pan, panie pułkowniku, ale nic, będziemy walczyć do końca. Na każdym froncie!

      – Do zwycięskiego końca. Do zwycięskiego! Przepraszam, ale teraz muszę napić się kawy, bo w przeciwieństwie do pana, jestem na nogach od wczorajszego ranka.

      – Ja też, panie pułkowniku, nie spałem tej nocy. Ale jestem już po kawie! Nie przeszkadzam, dziękuję.

      Pozwolił sobie na odrobinę bezczelności, zniechęcony otrzymanymi wiadomościami. Właściwie nie wiedział, na co liczył… Chyba na to, że ten oficerek okaże się fircykiem, lalusiem, udającym jedynie żołnierza. Zdemaskowanie go i upokorzenie byłoby wówczas miłe. Ta myśl zasmuciła Krupskiego, bo bardzo źle świadczyła o nim samym. Czyniła z niego strasznie zakompleksionego typa, zazdroszczącego sławy wojennej żołnierzom, szczupłej sylwetki sportowcom i dandysom powodzenia u kobiet. Z drugiej strony, jeśli nie może się równać z pięknym, młodym, bohaterskim porucznikiem Leśniakowskim czy też Leśniewskim – żeby go cholera wzięła – to czemu zainteresowała się nim taka babka jak Barbara?

      Podszedł do baru i zamówił dużą wódkę. Spojrzał na zegarek, było dopiero po dziesiątej… Zmienił więc zamówienie na koniak. Mały koniak. Zapalił papierosa, ale ponure myśli jakoś nie chciały go opuścić. Jeśli prawdą jest, że kobiety to interesowne stworzenia, to jaki interes miała do niego ta sympatyczna… pozornie sympatyczna… dziewczyna? Może to jakaś fordanserka polująca na faceta na stanowisku i z mieszkaniem na placu Unii? Może to niemiecki szpieg szukający wojskowych tajemnic? Ta myśl go rozbawiła i otrzeźwiła, ziarno niepokoju zostało jednak zasiane. Teraz zaczęło kiełkować. Musiał wyjaśnić zagadkę, i to w taki sposób, aby nie wyjść na głupca. Że też nie ma czegoś ciekawszego do roboty w oblężonej w czasie wojny twierdzy…

      Ponownie poszedł do pomieszczenia przeznaczonego dla pracowników Komitetu. Tym razem zastał tam kolegę, Andrzeja, kolejnego „młodego”, który dołączył do zespołu latem. Był młody nie tylko stażem, lecz także wiekiem, ledwo przekroczył dwudziestkę. Był w mundurze i mimo że miał mleko pod nosem, zdążył zaliczyć przynajmniej Szkołę Podchorążych Rezerwy i nawet jakieś ćwiczenia, skoro nosił na pagonach oficerską gwiazdkę. Nie wiedział nic na temat Piotra Malanowskiego, zadzwonili więc do Komitetu, na Książęcą.

      – Serwus, panie kierowniku, Krupski przy telefonie, dzwonię z BGK.

      – A co się stało, nie powinien być pan w domu?

      – Pomyślałem sobie, że popytam o Piotrka. Kto się zajmuje jego sprawą, policja czy żandarmeria?

      – Jedni i drudzy, a właściwie to nikt. Poinformowaliśmy policję, a potem żandarmerię. Policjanci przyjęli zgłoszenie i podobno poszukali wśród niezidentyfikowanych rannych i zabitych w szpitalach, a potem powiedzieli, że mają ważniejsze sprawy na głowie. Żandarmeria zaś sprawdziła, czy nie miał żadnych dokumentów, które nie powinny wpaść w niepowołane ręce.

      – Nie miał?

      – Nie miał. Sprawdzili to w ten sposób, że zapytali mnie i wtedy też stracili zainteresowanie. Nie mają ludzi, wszystkich ewakuowali na wschód. Tak samo jak policja. Powiedzieli tylko, że szesnastego wieczorem to mógł od biedy wyjechać i przez Konstancin, i przez Kampinos, i nawet przez Otwock. Albo przejść przez front. Jak go dorwę, to będzie się musiał gęsto tłumaczyć…

      – Dziękuję, jeszcze raz sprawdzę po szpitalach. Kto prowadził sprawy w policji, a kto u żandarmów? – zapytał Krupski.

      – Proszę chwilę poczekać… to był aspirant… Chwedorczuk… z Komendy Miejskiej. Od żandarmów z kolei kapitan… Łukowski z pierwszego dywizjonu.

      – Dziękuję, do nich też zadzwonię i sprawdzę.

      Dalsze telefony nie przyniosły rezultatów. Żaden ze śledczych nie był obecny w pracy, a telefonistki nie umiały – czy też nie chciały – pomóc w dalszych poszukiwaniach. Następny telefon był więc skierowany do Komendy Miasta, gdzie odebrał sierżant, ten sam, z którym Krupski spotkał się godzinę wcześniej. Niestety, nie mógł spełnić prośby i podać liczby zmarłych gwałtowną śmiercią w ostatnich dniach – chociaż dysponował tymi danymi. „Wie pan, panie poruczniku, wróg słucha”. Poradził za to iść do szpitala Dzieciątka Jezus, tam przesyłane były ciała ofiar wojny i wypadków. „Przynajmniej większość”.

      Należało więc odbyć spacer na Żelazną. Karol Krupski jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić, że ten kawałek Żelaznej niedawno nazwali Lindleya. „Nadać ulicy imię kanalarza, skandal!” – pomyślał po raz setny od zmiany nazwy w 1933 roku. Po ponad tygodniu od zamieszania wywołanego paniką siódmego września, zbliżaniem się niemieckich czołgów i masowym budowaniem barykad, tramwaje uruchomiono ponownie. Barykady uprzątnięto, uruchomiono elektrownie i kursowały niemal wszystkie linie. Nie jeździło dwadzieścia cztery, bo od kilku dni pętla „Gocławek” była nieczynna – siedzieli tam Niemcy, chyba z jedenastej dywizji… Przyjechał tramwaj linii „Obwodowej”, Karol wsiadł i kupił bilet. Chodziło mu po głowie, że oficerowie nie muszą kasować biletów, co prawda chyba tylko ci, którzy są na służbie. Zresztą dwadzieścia groszy to nie majątek. Były też jakieś regulacje dotyczące podróżowania tramwajem… Oficer nie mógł, czy też nie powinien stać na pomoście. A może chodziło o siedzenie w fotelu? Miał nadzieję, że w czasie działań wojennych starsi oficerowie mieli inne sprawy na głowie niż tresowanie młodszych rangą.

      Tramwaj jechał Jerozolimskimi wolniej niż zazwyczaj. „Zazwyczaj”, to znaczy „przed wojną”. Samochodów było wyraźnie mniej niż… zazwyczaj. Pełno było natomiast wozów, wózków, ryksz i innego planktonu, który plątał się przed tramwajami i obok nich. Prędkości nie zwiększał też fatalny stan trakcji tramwajowej, którą w czasie bombardowań przecinały odłamki, a później sztukowano ją i łatano tym, co akurat było pod ręką. Budynki wzdłuż Alei nie były jakoś wyraźnie zniszczone. Najbardziej przykry widok przedstawiał róg Marszałkowskiej, gdzie straszył

Скачать книгу