Bezsenność. Monika Siuda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bezsenność - Monika Siuda страница 5

Bezsenność - Monika Siuda

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Dzięki. – Dałeś jeść Reksowi?

      – Dziś nie. Zrób to, jeśli możesz.

      – Jasne. – Wojtek lubił psa stróżującego na złomowisku. Jego towarzystwo nieraz dodawało mu otuchy podczas nocnych obchodów terenu, którego pilnował.

      Wojtek został sam. Poszedł do niewielkiego pomieszczenia, które stanowiło jego miejsce pracy i wyłączył mały telewizor, po czym od razu włączył radio. Nastawił wodę na herbatę i przysiadł przy elektrycznym kaloryferze, aby się odrobinę ogrzać. Nie spędził jednak przy nim zbyt dużo czasu. Wstał, zarzucił na siebie kurtkę, po czym wyszedł odwiedzić Reksa. Pies, jak zwykle, przywitał go radośnie. Spędził z nim kilka minut i wrócił do budynku, przypominając sobie, że przecież grzeje się woda. Zrobił sobie herbatę i znowu poszedł do Reksa, aby uzupełnić jego miski.

      Tym razem nie wrócił od razu do ciepłego pomieszczenia, ale wziął latarkę i poszedł na obchód placu, który miał pod swoją opieką. To wieczorne obejście złomowiska nie stanowiło jedynego celu jego wyjścia ze stróżówki. Wojtek podszedł do prowizorycznej szopy, w której trzymano narzędzia. Nie wszedł jednak do środka, ale przykucnął obok niewielkiej sterty kamieni, po czym zaczął ją rozbierać. Czynność nie zajęła mu dużo czasu. Kamieni składających się na ten mały kopczyk było rzeczywiście niewiele. Wreszcie oczom Wojtka ukazało się wieko blaszanej skrzynki. Otworzył ją, nie wyciągając jej z ziemi. Była płytka. Mieściła się w niej jedynie tekturowa teczka. Wyjął ją i włożył za pasek spodni, po czym dokładnie obciągnął kurtkę.

      Wrócił do stróżówki i przysiadł przy stoliku stojącym przy oknie, zapalając niewielką stojącą lampkę, dającą w sam raz tyle światła, ile potrzebował do czytania. Otworzył dość grubą teczkę, która jeszcze parę minut temu leżała schowana w ziemi i pogrążył się w lekturze. Zanim wybrał się na kolejne rutynowe obejście terenu, którego strzegł przed intruzami, stół, przy którym siedział, był już zupełnie pokryty wycinkami z gazet i dokumentami. Te ostatnie nie leżały jednak w nieładzie, jak prasowe wycinki, ale były starannie poukładane.

      Wojtek wiedział, że tak naprawdę nie musiał wychodzić teraz na zewnątrz. Gdyby w jego otoczeniu coś się działo, Reks na pewno by go ostrzegł. Pies nie wydał jednak z siebie najcichszego nawet dźwięku – to znak, że nikt nie zbliżył się do ogrodzenia okalającego teren składu.

      Szedł, oświetlając sobie drogę latarką i przeklinając w duchu klimat, w jakim przyszło mu się urodzić i żyć. Choć nie był szczególnie wrażliwy na zimno, daleko mu było do stwierdzenia, że ta noc należy do przyjemnych. Już nie można było powiedzieć, że jesień zbliża się wielkimi krokami. Ona już po prostu nastała. Wilgotny wiatr przeszywał kości i spowodował, że Wojtek przyspieszył kroku, choć zrobił to zupełnie nieświadomie. Pozostała mu mniej więcej połowa terenu do obejścia, kiedy przytruchtał do niego Reks. Towarzyszył mu, dopóki Wojtek nie stanął przy drzwiach prowadzących do stróżówki, za co został nagrodzony sporym kawałkiem kiełbasy.

      Rozebrał się i zanim ponownie usiadł przy stole, aby wrócić do przerwanej lektury, zrobił sobie kolejny kubek herbaty.

      Czytał z zapartym tchem, czując, że jest naprawdę blisko znalezienia odpowiedzi na pytanie, które nurtowało go już tak długo. Odkąd zaczął poszukiwania, robił wszystko, aby nie zwątpić w sens swojego działania. Starał się wierzyć w powodzenie, wbijając sobie do głowy, że poniesiony trud zawsze powinien być nagradzany. Patrząc na zdjęcie tej kobiety, miał niemal absolutną pewność, że tym razem nie może się mylić.

      Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy Wojtek złożył starannie to, co rozrzucił po stole i włożył ponownie do teczki. Nie czuł senności, co wcale go nie zaskoczyło. Tak było niemal każdej nocy. Wyszedł ponownie na zewnątrz, na kolejny obchód. Tym razem Reks nie przyszedł mu towarzyszyć. Spał skulony w swojej ciepłej budzie, schowany przed przenikliwym wiatrem. Nie wziął też ze sobą teczki, bo nie zamierzał jej chować w miejscu, w którym zwykle ją trzymał.

      Mimo nieprzyjemnego zimna, Wojtek szedł powoli, mając nadzieję, że świeże powietrze pomoże mu w myśleniu. To, że nie czuł senności, wcale nie znaczyło, że nie odczuwał zmęczenia. Przeciwnie. Dawało mu ono o sobie znać i utrudniało logiczne rozumowanie. Analizował wszystko, czego dowiedział się już jakiś czas temu oraz to, co zdołał wyczytać w ciągu ostatnich paru dni. Nie wszystkie elementy do siebie pasowały. Niestety. Za to niektóre uzupełniały się idealnie. Najważniejszym jednak problemem było rozstrzygnięcie, co zrobić z tymi częściami łamigłówki, które nie dość, że nie chciały tworzyć ze sobą spójnej całości, to jeszcze wzajemnie się wykluczały.

      ROZDZIAŁ 7

      Lidia wstała z poczuciem niedosytu. O dziwo udało się jej zasnąć i przespać spokojnie całą noc. Wiele by dała, aby ranek jeszcze nie nastał, ale, niestety, budzik zadzwonił, oznajmiając, że właśnie przyszła pora się obudzić. W rzeczywistości Lidia wcale nie musiała iść do racy. W antykwariacie oprócz niej pracował Kamil. Zatrudniła go trzy lata temu i bardzo szybko zdołała się przekonać, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wiedziała, że nawet gdyby zostawiła go samego na miesiąc, bez problemu dałby sobie ze wszystkim radę. Dlatego jej nieobecność w antykwariacie jednego dnia na pewno niczemu by nie zaszkodziła. A już z pewnością nic złego by się nie wydarzyło, gdyby tego ranka pozwoliła sobie na dłuższy sen i spóźnienie. Wiedząc to, Lidia i tak postanowiła wstać o godzinie, która zapewniła jej dotarcie do pracy na czas.

      Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz zdarzyło się, by rano czuła się i wyglądała tak dobrze. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, zadowolona z tego, co widzi.

      Pijąc poranną kawę, ledwie powstrzymywała się przed sięgnięciem po telefon i wybraniem numeru Igi. Miała nieodpartą chęć podzielenia się z nią informacją, że tej nocy spała. Jednak nie zrobiła tego, nakazując sobie, aby poczekać przynajmniej do dziesiątej. Może Iga śpi? Kto wie? Jeśli tak, nie chciała jej przeszkadzać. Komu jak komu, ale jej przyjaciółce była potrzebna każda minuta snu.

      Przed wyjściem z domu zawahała się, czy nie pojechać samochodem, w ostatniej chwili zrezygnowała jednak z tego pomysłu i zostawiła kluczyki na komodzie. Do antykwariatu miała około kwadransa drogi i zazwyczaj pokonywała dzielący ją od niego dystans pieszo. Robiła tak nawet wtedy, gdy aura wcale do tego nie zachęcała. Tego ranka na zewnątrz panowała paskudna pogoda, dla większości ludzi niezbyt zachęcająca do spacerów, mimo to Lidia postanowiła się przejść. Zawsze dobrze jej to robiło, więc nie widziała powodu, dla którego nie miałoby się tak stać również tego dnia. Zamiast kluczyków wzięła więc do ręki parasol i porządnie owinięta długim i grubym szalikiem wyszła ze swojego apartamentu, znajdującego się w luksusowej kamienicy. Wysiadając z windy, przywitała się z portierem Piotrem, który pracował tu odkąd zakupiła swoje mieszkanie.

      Dotarcie do antykwariatu zajęło jej mniej czasu niż zwykle. Panujące zimno spowodowało, że szła znacznie szybciej niż zazwyczaj.

      – Dzień dobry! – krzyknęła w stronę regałów zapełnionych książkami, domyślając się, że właśnie gdzieś między nimi jest Kamil.

      – Cześć! – odpowiedział Kamil. – Szybko dziś przyszłaś.

      Zaczęli

Скачать книгу