Legion. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion - Geraint Jones страница 6
Ale żadne słowo z nich nie padło.
– Napijmy się – zaproponował Varo. – Wznieśmy toast za naszą wojnę.
Wszyscy wstali, szczerząc się jak zdziczałe psy na woń mięsa. Brutus z uśmiechem poprowadził nas ku drzwiom.
– Napić się z chłopakami: brzmi zajebiście.
Piliśmy i słuchaliśmy. Brutus opowiadał historie, a my chłeptaliśmy krew zabitych wrogów jak koty mleko. Gdy mówił o stracie towarzysza, to zawsze w kategoriach najwyższego honoru i chwały. Brutus był wiernym sługą Rzymu i w jego oczach nic nie było bardziej uświęcone od śmierci w boju za cesarstwo.
– Milczysz? – Oktawiusz zwrócił na mnie uwagę.
– Po prostu staram się nie wpaść w kłopoty – odpowiedziałem, co było prawdą.
Marcus znalazł sposób na powstrzymanie mnie od wdawania się w bójki w miejscowych oberżach – zaszczepił mi w głowie pogląd, że gdybym został ukarany lub uwięziony, to wojna mogłaby mnie ominąć, a ta myśl przeraziła mnie do tego stopnia, że chciałem się dobrze zachowywać. Chociaż miałem wielką ochotę spuścić łomot otaczającym mnie nieznajomym i dać upust wściekłości, zmusiłem się do cierpliwości i czekania na prawdziwy szał bitewny.
– Odprowadzimy cię do domu – powiedział w końcu Priscus do Brutusa.
Oczywiście bardziej się zataczaliśmy, niż szliśmy, a Oktawiusz musiał zatrzymać się dwa razy, żeby się wyrzygać. Za drugim razem Varo kopnął go w dupę, posyłając młodego twarzą do rowu. Reszta z nas niemal umarła ze śmiechu.
Ale teraz się nie śmialiśmy.
– Zawsze sądziłem, że to będzie moja wojna – zwierzył się Brutus w pobliżu swojego domu. – Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie. To musiało nastąpić. Wystarczy obejrzeć się za siebie i zobaczyć, jak wojny się przetaczały, powiększając granice. Cesarstwo jest jak wąż, musi zrzucać skórę i pokrywać się nową. Przez całą służbę marzyłem, że kiedy nadejdzie ten dzień, będę jednym z niosących orły, ale… – Pokręcił głową. – Bogowie, żeby to wszystko przekreślił jakiś kozojebca w górach? – Splunął.
– Życie bywa okrutne – przyznał Priscus.
Brutus znowu pokręcił głową, jakby przekonywał się do czegoś przeciwnego.
– Nie, nie, życie jest dobre, przyjaciele. Jestem tylko starym zgorzkniałym draniem. Spędziłem w legionach dobrych szesnaście lat. Widziałem wojnę, nawet jeśli krótko, i kocham żonę. Jestem szczęśliwy.
Dotarliśmy do drzwi jego domu. Weteran wszedł na próg.
– Wpadnijcie zobaczyć się ze mną przed wymarszem.
Zmusił nas, żebyśmy mu to przyrzekli.
Wracając do obozu, milczeliśmy. Milczeliśmy, póki nie ujrzeliśmy skamlącej postaci na poboczu.
To był dzieciak, któremu Priscus podarował monetę. Nos miał rozsmarowany na poobijanej i zakrwawionej twarzy. I został obrabowany. Poznał nas i uciekł.
Varo prychnął.
– Widzisz, dokąd zaprowadziła go twoja dobroć? – zapytał przyjaciela. – Musisz być twardy, Priscusie. Wobec tego, co nadchodzi, słabość się nie opłaci. Troszczymy się tylko o swoich, o nikogo innego.
Priscus milczał przez chwilę.
– Wszyscy niebawem możemy być martwi, nie? – zaryzykował w końcu.
Nikt mu nie odpowiedział. Wiedzieliśmy, że to prawda, ale każdy człowiek uważa się za nieśmiertelnego – to inni zginą, nie my.
– Możemy – upierał się Priscus. – Cieszmy się więc, póki czas.
Varo uniósł gęstą brew.
– Co ci chodzi po głowie?
4
Priscus zaprowadził nas do burdelu. Kiedy podeszliśmy do drzwi, moje nozdrza zaatakował zapach potu i mdłych pachnideł. Zwolniłem kroku, przyglądając się żołnierzowi, który wytoczył się z wnętrza, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Bawcie się dobrze, mieszając mój gulasz, chłopaki!
– Spadaj, głąbie – zagrzmiał Varo, a facet zarechotał do siebie, odchodząc ulicą.
Normalnie uznałbym jego słowa za pretekst do rozwalenia mu gęby, ale uwaga Marcusa nadal wyraźnie brzmiała mi w uszach.
– Wchodzisz czy nie? – zapytał mnie Varo.
Priscus i Oktawiusz zniknęli już w środku.
– Nie sądzę – odparłem, przystając na ulicy.
– Bogowie. – Wielkolud pokręcił głową. – Pięć lat, a nigdy nie widziałem cię z kobietą. Nie dziwota, że jesteś taki wkurwiony.
– Nie jestem wkurwiony – skłamałem.
– Mają chłopców, jeśli czujesz się Grekiem – poddał pomocnie.
Wyciągnąłem rękę, uścisnąłem mu ramię i życzyłem dobrej nocy.
– Zamierzam wrócić do obozu. Sprawdzić, co z moją drużyną.
– Twoja drużyna gdzieś się bawi, idioto, ale rób, co chcesz. – Varo się odwrócił i schylił w wejściu.
Nim minęła chwila, trzymał w objęciach kurwę. Miał dziki apetyt na wszystko.
Obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę fortu. To nie z wrażliwości odrzuciłem zaproszenie – moi przyjaciele mogli wydawać forsę wedle woli, a dziwki miały prawo ją brać – ale obecność kobiet mnie kłopotała. Oczywiście rzymski legion był wyłącznie męską organizacją i w szeregach łatwiej mi było unikać wspomnień o tym, co zostawiłem za sobą. Woń perfum. Ciemne włosy spadające kaskadami na szczupłe ramiona. Kobiecy śmiech. Wszystko to przypominało mi minione życie. Przypominało mi ją.
Ale przywoływałem te wspomnienia samą próbą ich unikania i teraz nie było ucieczki przed ich mackami, które wyciągały się po mnie z najgłębszych zakamarków umysłu. Usiłując uciec przed duchami mojego życia, nadałem im kształt, a teraz domagały się uwagi. Dopominały się pamiętania.
Poddałem się i pozwoliłem, żeby mnie ogarnęły.
Gapiłem się całymi godzinami.
– Na co patrzysz? – zapytał mężczyzna.
Odwróciłem się od okna.
– Na nic – skłamałem, stając twarzą