Legion. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion - Geraint Jones страница 8
Kiedy maszerowaliśmy na plac apelowy, z determinacją i animuszem dudniąc sandałami o ziemię, zerknąłem na Oktawiusza na czele jego drużyny. Tylko tyle mogłem zrobić, żeby opanować głośny wybuch czystej radości, ale w duchu wrzeszczałem: To jest to! To nasza wojna! Nasz czas!
Bogowie, ależ byłem kurewsko gotowy.
Tak jak i reszta legionu. Czułem to w powietrzu. Byliśmy przyczajonym lwem, gotowym do skoku i rozerwania ofiary, chwycenia jej pazurami i zabicia. Byliśmy naostrzonym mieczem, gotowym przebijać, szlachtować, patroszyć i okaleczać. Byliśmy młodzi, ochoczy i gotowi.
Byliśmy żołnierzami.
– Dziękuję – powiedziałem, zanim zdołałem się powstrzymać. – Dziękuję.
Nie wiedziałem, czy dziękuję bogom, cesarzowi czy moim towarzyszom. Wiedziałem tylko, że pierwszy raz od wielu lat czuję się naprawdę szczęśliwy.
– Dziękuję – szepnąłem.
I wtedy go ujrzałem.
Wjechał na koniu tak ciemnym i wspaniałym, że na chwilę świetność rumaka przyćmiła człowieka, który go dosiadał. Był niemal odbiciem zwierzęcia, jego kończyny, widoczne poza lśniącą zbroją, były potężne i żywotne, a ich siła oczywista nawet z odległości, z jakiej mu się przyglądałem. Istnieją ludzie obdarzeni prezencją, która ich pojawienie się na scenie oznajmia z większym dramatyzmem, niż mogłaby to kiedykolwiek sprawić cała chmara sygnalistów i heroldów. Jednym z takich ludzi był Marcus. Ale oto przybył kolejny.
– To Tyberiusz – usłyszałem szept młodego mężczyzny.
– Cisza w szeregach! – warknął jakiś weteran.
Jeździec przedefilował przed formacją. Zdawał się rosnąć w siodle, jakby widok zbrojnych szeregów karmił jego duszę żołnierza. Mięśnie wierzchowca drgały, gdy stąpał, a nozdrza się rozdymały, kiedy zwierzę wyczuło naładowaną atmosferę placu apelowego. Jego pan raczył w końcu przemówić. Głos i zachowanie przywodziły na myśl dumny dąb. Mocarny, lecz cierpliwy. Wspaniały i niewzruszony.
– Jestem Marek Waleriusz Messalinus. Namiestnik Panonii i sługa Rzymu. – Urwał i stanął w strzemionach; jego głos wzniósł się wraz z nim. – Jestem także najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi – oświadczył – gdyż poprowadzę was, żołnierze, na wojnę!
Nie powstrzymałem radości, która buchnęła z całego mojego ciała. Wraz z tysiącami innych wydałem dziki ryk czystego zachwytu. Nie było już żadnych wątpliwości – ruszamy na wojnę! – ulga i podniecenie wrzały w moich żyłach jak lawa.
– Pogłoski są prawdziwe! – podjął wątek Messalinus po tym, jak nasz centurion przywrócił porządek. Teraz słuchaliśmy bacznie człowieka, który był dowódcą z racji swojej pozycji, w istocie niebędącej stanowiskiem cywilnym ani wojskowym, ale wymagającej czasu i talentu. – Tyberiusz gromadzi siły na południe od Dunaju – ciągnął. – Będą się składały z pięciu legionów i ponad dwa razy więcej żołnierzy w kohortach pomocniczych! W tej chwili werbujemy sto tysięcy ludzi z Dalmacji i stąd, z Panonii! Naszym wrogiem jest król Marbod, który niebawem odda swoje ziemie, swoje kobiety i skarby wam, żołnierze Ósmego legionu! Co na to powiecie?
Cóż powiedzieliśmy? Wśród okrzyków radości brzmiały obietnice oraz groźby pod adresem naszych wrogów, ale w większości ryczeliśmy jak zwierzęta na arenie. Dano nam zwietrzyć ofiarę, a my byliśmy żądnymi krwi bestiami pragnącymi zabijać. Teraz wystarczyło jedynie wypuścić nas z klatki.
Być może namiestnik powiedział na zakończenie coś jeszcze, ale słowa utonęły w ryku legionu, i tym razem nawet krzyki centurionów nie były w stanie poskromić naszego entuzjazmu. Z podziwem obserwowałem wprawę, z jaką nasz wódz skłonił wierzchowca do idealnego wycofania się jak na musztrze, po czym odjechał galopem z placu i zniknął nam z oczu – Messalinus wykonał swoje zadanie. Jego ogary były gotowe do polowania.
Byliśmy gotowi zabijać.
Nigdy dotąd nie miałem takiego poczucia celu, jak kiedy maszerowaliśmy z placu z powrotem do naszej części obozu. Centurioni i optio warczeli na nas, żebyśmy trzymali krok, ale w ich głosach słyszałem podniecenie. Wszyscy chcieli jak najszybciej znaleźć się w baraku, żeby można było udać się na poszukiwanie przyjaciół. To był moment wspólnej chwały, a jeszcze nawet nie dotarliśmy na pole bitwy! Jakie to musi być uczucie: ujarzmić wroga? Zdawało mi się, że ciało mam jak piórko. Cały gniew, wszystkie wątpliwości i żale wyparowały mi z głowy. Byłem niemal skłonny śpiewać z czystej radości.
A potem ktoś zaintonował…
– Och, jak dosyć mam Egiptu, kraju grzechu, kiły, wstydu…
Momentalnie znana piosenka marszowa, sprowadzona ze Wschodu, gdzie wcześniej stacjonował legion, rozprzestrzeniła się wśród żołnierzy jak pożar w Rzymie.
„Gdzie straciłem dobre imię,
tylko wojsko temu winne!
Och, pogrzebcie mnie w pustynnym piachu,
gdzie mi ptaki ogołocą kości,
Z bukłakami wina z boków,
bym nie zaznał samotności!”
I tak to szło, zwrotka za zwrotką, piosenka za piosenką, gdy legion powtarzał historie i przekazy, które przechodziły z żołnierza na żołnierza, z kampanii na kampanię. Kiedy w końcu kazano nam się zatrzymać przed barakami, nie mógłbym być bardziej dumny z tego, że jestem żołnierzem Ósmego legionu, nawet gdybym wykluł się z jaja naszego orła.
– Kohorta! – zagrzmiał dowódca pierwszej centurii. – Rozejść się!
Zwykły „w prawo zwrot” został wykonany z dumą i precyzją. Sekundę później ludzie biegali i wpadali na siebie, szukając pośpiesznie najbliższych towarzyszy.
Pierwszym przyjacielem, którego znalazłem, był Oktawiusz, i objęliśmy się jak na długo rozdzieleni bracia. Kiedy wypuściliśmy się z objęć, zauważyłem, że ma łzy w oczach. Łzy radości.
– Idziemy na wojnę – oświadczył, jakby urodził mu się pierworodny.
Varo dotarł do nas chwilę później. Potem Priscus. Były bezładne słowa, obietnice, przechwałki i brawura. Były śpiewy, śmiech, uściski rąk i wesołość.
Życie nauczyło mnie ostrożności wobec takiej euforii.
Powinienem był posłuchać wewnętrznej przestrogi.
6
Nic nie zwiastowało burzy, zwykły kurier, który tamtej nocy przybył do kwatery głównej. Oczywiście wtedy o tym nie wiedzieliśmy, ale nasz wyrok został dostarczony pod osłoną ciemności, i rano żołnierze wytoczyli się z bolącymi głowami, nieświadomi miecza wzniesionego nad swoimi karkami.
Wobec