Histeria. Izabela Janiszewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Histeria - Izabela Janiszewska страница 8
Dobry Kazio, jak mawiali na niego koledzy, któregoś dnia wziął Wiśniewskiego pod rękę i zaprowadził go na Żytnią. Tam pod ośrodkiem Caritasu wiła się cuchnąca wielobarwna kolejka bezdomnych czekających na darmową zupę z pajdą chleba. Mężczyźni ustawili się w ogonku, ale po badaniu alkomatem Paweł został wygoniony na koniec kolejki. Tacy jak on musieli poczekać, aż wytrzeźwieją, dopiero wtedy mogli otrzymać swoją porcję. Zabolało go to, skrzywił się i skulił w sobie. Chciał stamtąd odejść, pokazać im, że do nich nie należy i nie potrzebuje ich łaski, ale gdy tylko oddalił się o kilka kroków, Dobry Kazio pojawił się znikąd i szarpnął go za ramię.
– Jeśli chcesz przeżyć na ulicy, musisz jeść, chłopie. Rozejrzyj się. – Zatoczył ręką koło, wskazując bezdomnych. – Te wszystkie mordy tylko czekają, żeby zjeść twoją porcję. Wbij sobie do łba, że jak ktoś ci coś daje, to bierzesz. Kapujesz?
Wiśniewski skinął głową, a później karnie wrócił na swoje miejsce w kolejce. Dotarło do niego wtedy, że właśnie wkroczył do innego świata, niewidocznego dla zabieganych mieszkańców stolicy. Trafił do rzeczywistości, która mogła stać się jego ucieczką od tego wszystkiego, o czym nie dał rady pamiętać. To tam, patrząc w zielone oczy Kazika, postanowił, że już nigdy nie wróci do starego życia i pozwoli, by dawny Paweł, redaktor naczelny „Magazynu”, umarł.
A teraz Larysa usiłowała go na nowo powołać do świata żyjących. Wmawiał sobie, że tego nie chce i robi to tylko po to, by ją w ten sposób przeprosić, bo przecież zawiódł jej zaufanie. W głębi duszy wiedział jednak, że to nieprawda. Zdecydował się pojechać z dziewczyną, bo tego potrzebował. W długich, podobnych do siebie, rozmytych dniach spędzanych na ulicy doznawał niekiedy przebłysków świadomości, kiedy to czuł, jak bardzo brakowało mu sensu. I nie wiedzieć czemu propozycja przyjaciółki obudziła w nim nadzieję na ten sens.
– Czym będziemy się zajmować? – zapytał teraz, siadając nieśmiało na taborecie kuchennym, który postawił obok Larysy, a później, by ukryć zmieszanie, zasłonił twarz dużą filiżanką kawy.
Dziennikarka zerknęła na jego popękane paznokcie i pokryte drobnymi ranami palce, a następnie pospiesznie otworzyła zdjęcie przedstawiające mężczyznę w masce.
– To Fantom, tak go nazywają w sieci – zaczęła mówić, wpatrując się w oblicze człowieka w masce pozbawiającej jego twarz wyrazu. – W ciągu ostatnich miesięcy do internetu trafiło kilkanaście przerażających zdjęć i filmów z jego wizerunkiem. Większość zrobili ludzie, którzy natknęli się na niego w Lesie Kabackim, nad Zegrzem, ale też w Kampinosie. Spotykali go na parkingach podziemnych, w piwnicach i ciemnych uliczkach. Facet wyłania się po zmroku, stąd zdjęcia i nagrania są zazwyczaj nieostre.
Larysa kliknęła w ikonę z obrazkiem filmowego klapsa, a wtedy na monitorze pojawiło się nagranie. Obraz poruszał się, drgał i był niewyraźny. Dopiero po chwili, gdy w kadrze zamajaczył fragment kierownicy od roweru, Wiśniewski zdał sobie sprawę, że ma przed sobą widok uchwycony przez jedną z tych niewielkich kamer, które można było przymocować do opaski na głowie albo kasku. Na ekranie widać było fragment błotnistej drogi oświetlanej przez rowerową lampę, mijane drzewa i kępy trawy. Z głośników komputera dobiegał trzask leśnych gałązek i czyjś ciężki oddech.
– To rowerzysta w Lesie Kabackim, dwa dni temu – wyjaśniła Larysa, a gdy tylko skończyła mówić, głośniki wypełnił przeszywający śmiech szaleńca.
Właściciel roweru najwyraźniej musiał obrócić głowę w stronę źródła dźwięku, bo obraz się poruszył, a na ekranie mignął stojący między drzewami człowiek w białej masce i kapturze nasuniętym głęboko na twarz. Chłopak przeklął pod nosem i zaczął szybciej pedałować, jego oddech zmienił się w wytężone sapanie, a gdy obejrzał się za siebie, widać było, że tajemnicza postać przyspieszyła i biegła za nim.
Chwilę później coś uderzyło w rower, słychać było głuchy łoskot, a zaraz potem obraz podskoczył i zawirował. Cyklista musiał upaść, bo przez jakiś czas w kadrze widać było jedynie błotnistą ścieżkę z wielką kałużą i grubą gałąź leżącą w poprzek drogi, ale już za moment podniósł się, raz jeszcze zerknął za siebie i zostawiając rower, puścił się pędem, by uciec przed przerażającym nieznajomym. Na nagraniu widać było, jak chłopak jeszcze kilka razy ogląda się za siebie, a postać za nim maleje, zostając w tyle, w pochłaniającej ją ciemności. W końcu obraz urwał się i zniknął.
Larysa spojrzała na Wiśniewskiego wyczekująco.
– I? Co o tym myślisz? – Poirytowana przedłużającym się brakiem odpowiedzi, uniosła pytająco brwi. – Powiesz coś wreszcie?
– Niby co? – odparł obojętnym tonem, a później wzruszył nieporadnie ramionami.
Pokręciła głową z rozdrażnieniem. Nagle przypomniały się jej słowa bezdomnego, o którym kiedyś robiła reportaż – ulica ciągnie jak kotwica, nawet jeśli z niej zejdziesz, ona już nigdy nie opuści ciebie. Może podobnie stało się z Pawłem; jego umysł pracował na zwolnionych obrotach, a on sam był wypełniony po brzegi zobojętnieniem. Tyle że ona nie zamierzała tak łatwo odpuścić.
– Ten facet śmiertelnie przeraził sporo osób, stłukł kilka szyb w drogich samochodach i sprawił, że ludzie zaczęli podskakiwać na każdy najdrobniejszy szelest, gdy wychodzą wieczorem z domów. Wielu z nich twierdzi, że dziwnie im się przyglądał, przychodził nocą pod drzwi ich mieszkań i zostawiał tam rysunki. Zresztą sam zobacz.
Wyjęła spomiędzy kartek notatnika pognieciony szkic wykonany ołówkiem. Widniała na nim drobna postać chłopca, a całość podpisana była imieniem Antek.
– Jakby chciał dać im do zrozumienia, że obserwuje ich dzieci – dodała. – Przygląda się im wnikliwie i jest blisko. Spójrz tylko na te detale – dotknęła palcem szkicu – musiał nad nimi długo pracować.
Wiśniewski ściągnął brwi i zmrużył oczy, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
– Dlaczego ktoś taki cię interesuje? Chodzi o jakieś zlecenie?
– W pewnym sensie. Jeśli to dobrze napiszę, dostanę pracę w największym tygodniku w kraju, a mój materiał będzie miał szansę ukazać się na okładce. Ale przede wszystkim chcę sprawdzić, kto jest pod maską, i zrozumieć, dlaczego to robi.
– Ale po co? Nie masz już dość babrania się w tych mrocznych sprawach? Co chcesz uzyskać? – Paweł z emocji poczerwieniał na twarzy. – Świat nie stanie się od tego lepszy. Nic się nie zmieni. – Zauważył, że jego ręce drżą, i wsunął je pod uda.
Nie wiedział już, czy mówi o Larysie, czy o sobie, czuł jedynie, że bez alkoholu szybciej wpada w niczym nieuzasadnioną irytację. Wszystko wydawało mu się pozbawione sensu i bezcelowe.
Dziennikarka westchnęła ciężko, po czym odwróciła się w stronę dawnego