Histeria. Izabela Janiszewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Histeria - Izabela Janiszewska страница 11

Histeria - Izabela Janiszewska

Скачать книгу

na twarzach. Kilku od razu odwróciło się i szybkim krokiem pomaszerowało do swoich mieszkań, ale najzagorzalsi wielbiciele adrenaliny i sensacji stali niewzruszeni przed rozwijaną przez Sylwię taśmą. Drobna kobieta w okularach, z równo przyciętą grzywką i mocno umalowanymi brwiami, która wystukiwała coś na swoim telefonie, w ostatniej chwili zawróciła i odezwała się do Brunona.

      – Wysyłam komunikat do TVN24, mogę pana zacytować? – zapytała.

      – Pewnie. Moje nazwisko: Pękała, przez „ę” – wyjaśnił, po czym wyjął z kieszeni swój telefon komórkowy i zaczął robić zgromadzonym zdjęcia.

      – Hej! Co pan robi? – oburzył się mężczyzna o urodzie byłego boksera. – Nie wyrażałem zgody na fotografowanie – dodał, zasłaniając dłonią twarz, na której dominował szeroki, zniekształcony nos.

      – Jak to wybuchnie, trudno będzie odróżnić jeden kawałek krwawego mięsa od drugiego, a to nam ułatwi identyfikację zwłok. O ile je w ogóle znajdziemy – wyjaśnił Wilczyński.

      Mężczyzna skrzywił się, przeklął pod nosem, a potem machnął ręką i drapiąc zdeformowane ucho, przypominające kształtem kalafior, ruszył w stronę domu. Za nim poszli pozostali i po chwili Bruno został z aspirant Konopacką przy taśmie sam.

      – Oszalałeś? – zirytowała się Sylwia. – Pękała wyjdzie z siebie, jak się dowie. Co ty wyprawiasz?

      – Ratuję ci tyłek. – Zerknął w stronę jej pośladków. – Ale spokojnie, obejdzie się bez wylewnych podziękowań. A o naczelnika się nie martw. Kto się czubi, ten się lubi.

      Puścił do niej oko na odchodne i skierował się w stronę szefa, który stał w wejściu do namiotu i z kilkoma policjantami obserwował pracę techników. Ubrani w białe kombinezony, przy akompaniamencie spustu migawki aparatu skrupulatnie rejestrowali każdy detal na miejscu zdarzenia.

      Bruno zamierzał zaserwować jakiś kąśliwy komentarz nowemu technikowi kryminalistyki, który zastąpił Daniela Sikorę, ale gdy znalazł się obok Mariana Pękały i zobaczył zwłoki, wszystkie słowa uwięzły mu w gardle. Na trawie leżała kobieta ubrana w skórzane botki i czarną sukienkę. W miejscu jej głowy znajdowała się miazga z krwi, odłamków kości oraz kawałków skóry i tkanek.

      – Więcej was matka nie miała? Nie za dużo tu ludzi? – wyrwał go z zamyślenia głos prokuratora Tomasza Wojtyłki.

      – Możesz wyjść – odparował.

      Naczelnik wydziału zerknął za siebie, zgromił Wilczyńskiego wzrokiem i już zamierzał coś powiedzieć, gdy kątem oka dostrzegł zbliżającego się od strony ulicy Kazury dziennikarza TVN-u, a tuż za nim operatora z kamerą na ramieniu.

      – A ci tu skąd? Hieny jedne. Dzieciak, wypierdol ich. – Skinął na chudego policjanta ze szczeniackim wąsikiem. – Wszystko nam tu zadepczą. Powiedz, żeby poszli szukać sensacji gdzie indziej. A jak będą podskakiwać, to wyślij ich do mnie. Nie mam teraz czasu bawić się w udzielanie wywiadów.

      Młody policjant kiwnął głową.

      – Możesz też wysłać ich do mnie. Chętnie z nimi porozmawiam – wtrącił Bruno.

      Marian Pękała wbił w podwładnego zimne, przeszywające spojrzenie.

      – Nawet nie próbuj. – Wskazywał na niego palcem. – Wszystko słyszałem. Numer z niewypałem drugi raz nie przejdzie, a ja nie mam ochoty oglądać w najbliższych wiadomościach twojej gęby podpisanej moim nazwiskiem. Ani tym bardziej twojej koszulki. – Zawiesił wzrok na wielkim napisie „kurła” widniejącym na klatce piersiowej Wilczyńskiego.

      Komisarz wzruszył ramionami i obdarzył przełożonego uśmiechem niewiniątka, a później skupił się na martwej kobiecie.

      – Co o niej wiemy?

      – Oliwia Socha. Według medyka zgon nastąpił jakieś dwie, trzy godziny temu. Zginęła najpewniej od uderzeń tępym narzędziem w głowę. Z jakiegoś powodu się tu zatrzymała, a później jej postój się przedłużył. – Pękała przygryzł wargę w zamyśleniu, po czym wskazał ręką w stronę wyjścia z namiotu. – Na zewnątrz stoi jej opel insignia. Znalazł ją przypadkowy przechodzień. Zobaczył umazanego krwią, przerażonego dzieciaka, który cały czas mówił coś o swojej mamie. Facet poszedł za nim i natknął się na ciało.

      – Chryste, jej dzieciak oglądał tę masakrę? Ile ma lat?

      – Trzy i pół roku. Nasza psycholog zabrała go do szpitala na badania. Pobędzie z nim do przyjazdu ojca. Facet był poza Warszawą, ale z tego, co wiem, jest już w drodze. Mógłbyś tam zajrzeć i dyskretnie wybadać, co widział.

      – Mam nadzieję, że niewiele – szepnął Bruno.

      Myśl o tym, że chłopak mógł patrzeć na to, jak ktoś miażdży twarz jego matki, sprawiała, że Wilczyński czuł się, jakby przed chwilą dostał pięścią w splot słoneczny. Zachwiał się i skrzywił, a później przełknął ślinę, by złagodzić gorzki smak w ustach. Wiedział, że musi skupić się na faktach, uczepić tego, co namacalne i co miał na wyciągnięcie ręki. Uważnie przesuwał wzrokiem po ciele i okolicy, a w jego umyśle zapisywały się kolejne informacje i obrazy, od których kręciło mu się w głowie.

      Doskonale wiedział, że takie obrażenia powstawały w wyniku wielu ciosów zadawanych pod wpływem silnych emocji. Zmasakrowana twarz oznaczała, że ofiara obudziła w sprawcy intensywne i gwałtowne uczucia, a to z kolei najczęściej wskazywało na kogoś z najbliższych. Bruno wyobrażał sobie, jak morderca uderzał dziko, raz za razem, aż do momentu, gdy poczuł ulgę. Od początku chciał zabić. Nie chodziło mu o to, by ofiara cierpiała, po prostu tłukł ją bez opamiętania, jakby pragnął się wyżyć albo ją ukarać.

      Zamierzał już odejść, gdy na czarnej sukience kobiety zauważył niewielką białą kulkę czegoś, co z oddali przypominało zlepek pajęczyny.

      – Co to takiego? – zapytał, wskazując swoje odkrycie.

      – Sprawdzimy to – rzucił chłopak w kombinezonie, zdejmując z ofiary jeszcze jeden podobny fragment i umieszczając go w szklanej probówce. – Trzeba będzie zbadać tę próbkę w laboratorium. Wydaje mi się, że to coś kleistego, bo przywiera do pęsety. Poproszę, by zweryfikowali ślad pod kątem obecności obcych tkanek.

      Bruno mruknął potwierdzająco, po czym zwrócił się do szefa:

      – Wiesz, że nie powinienem rozmawiać z chłopcem w szpitalu. Przesłuchania dzieci powinny odbywać się w niebieskich pokojach.

      Naczelnik ciężko westchnął i przewrócił oczami.

      – No to go nie przesłuchuj, tylko rozpytaj, jak zawsze. Może akurat coś powie – wyjaśniał półgłosem. – Chyba rozumiesz, że jak szybko tego nie posprzątamy, to się nam dobiorą do tyłków. A poza tym o co ci chodzi? Od kiedy przejmujesz się procedurami?

      Wilczyński pokręcił głową z niedowierzaniem, bo przełożony zachęcał go do tego, za co dotychczas najbardziej go beształ, a to był znak, że góra musiała naciskać na wyniki i poprawianie statystyk.

      – Wiesz, co myślę o zasadach: to instrukcje dla idiotów,

Скачать книгу