Histeria. Izabela Janiszewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Histeria - Izabela Janiszewska страница 15

Histeria - Izabela Janiszewska

Скачать книгу

ojca i wielkimi oczami zerknął na mężczyznę przy drzwiach, a później wtulił się w opiekuna i skrył za jego torsem. Ojciec otoczył dziecko ramionami i niechętnie skinął głową.

      – Świetnie. Zostawię was samych – rzuciła na odchodne ordynator, po czym zerkając na Wilczyńskiego, pokazała mu zegarek na swoim nadgarstku i znacząco zastukała w szybkę.

      Kiedy zamknęła za sobą drzwi, w pokoju zapanowała pełna napięcia cisza.

      – Niech pan usiądzie – zaproponował mężczyzna. – Filip Socha. – Wyciągnął dłoń. – Jestem ojcem Rysia.

      Bruno uścisnął jego rękę, a następnie sięgnął po krzesło, postawił je obok łóżka i miękko popatrzył na chłopca. Starał się go wyczuć, wyłapać mikrosygnały zdradzające, na ile może sobie pozwolić, zadając pytania. Prawda była taka, że nikt i nic nie mogło przygotować policjanta na taką rozmowę, a wszystkie podstępne zagrania i manipulacje, które komisarz zwykle bezpardonowo stosował podczas weryfikowania zeznań dorosłych, w przypadku dziecka traciły swoją moc.

      – Dla jasności – podjął jeszcze Socha – zgodziłem się na tę wizytę tylko dlatego, że wiem, jak ważny jest czas w takiej sytuacji. Chcę jednak, żeby pan wiedział, że jestem adwokatem, znam procedury i jeśli przekroczy pan granicę, będziemy musieli przerwać, a ja wniosę skargę.

      Wilczyński mocniej zacisnął szczęki. Był wystarczająco bystry, by zdawać sobie sprawę, w jakim położeniu się znajduje, i nikt nie musiał mu grozić. Zamierzał odpowiedzieć, ale jego spojrzenie zatrzymało się na dziecku wczepionym w ojca i uznał, że dyskusja tylko wystraszy małego. Wziął więc głęboki wdech, kiwnął Sosze głową ze zrozumieniem i skoncentrował się na Ryszardzie.

      Odwlekał moment rozmowy i w myślach układał najlepszą strategię. Musiał zrobić to wprost, nie mógł schować się za sztuczkami stosowanymi przez psychologów: sięgnąć po symboliczne rysunki, kukiełki i metaforyczne odniesienia. Wbrew temu, co zarzucało mu wielu jego kolegów z komendy, nie cierpiał na brak empatii, po prostu wyłączał ją, by móc wykonywać swoją pracę. Uważał, że zajmowanie się bliskimi ofiar czyni większość śledczych żałosnymi. Według niego należało się skupiać jedynie na sprawie. Ludzie mylnie sądzili, że potrzebują jego współczucia i zrozumienia, gdy tak naprawdę zależało im na tym, by na nowo uwierzyć, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Jakby oczekiwali od niego, że poskleja ich życie. Uważał to za skrajną naiwność, sam chciał jedynie rozgryźć zagadkę.

      – Cześć, Rysiu. – Uśmiechnął się delikatnie do dziecka. – Razem z moimi kolegami z policji staramy się zrozumieć, co się wydarzyło dziś wieczorem. Czy mógłbyś mi opowiedzieć o tym, co się stało?

      Chłopiec poruszył się nerwowo, a Bruno poczuł, że cienki lód, po którym stąpa, zaczyna trzeszczeć.

      – Nie spiesz się – dodał ku pokrzepieniu. – Wszystko, co pamiętasz, jest bardzo ważne.

      Dziecko spojrzało na ojca, a ten zachęcił je skinieniem głowy i buziakiem w czoło.

      – Obudziłem się i zrobiło mi się smutno – zaczął malec nieśmiało, ale chwilę później jego usta ułożyły się w podkówkę, a twarz nabiegła czerwienią. – Wołałem mamę, a ona nie przychodziła – mówił coraz słabszym głosem.

      – Spokojnie, Rysiu. – Tata objął go mocniej ramieniem. – Świetnie ci idzie.

      Chłopczyk popatrzył na opiekuna, jakby szukał w jego twarzy potwierdzenia tych słów, po czym ostrożnie się uśmiechnął i wrócił do Brunona.

      – Mama leżała na trawie, ale nic nie mówiła. – Rozłożył maleńkie rączki w geście bezradności. – Ten pan weźmiął mnie za rękę i zadzwonił po lekarza. Obiecał, że pan doktor wyleczy mamusi głowę – dodał z nadzieją.

      Wilczyński poczuł, że wszystko w środku mu zamarza, krew tężeje w żyłach, a chwile ciszy między kolejnymi uderzeniami serca stają się jakby dłuższe i coraz bardziej przerażające.

      – Jaki pan wziął cię za rękę? – zapytał z trudem.

      – No biegłem, przewróciłem się i on tam był. – Wzruszył ramionami. – Taki brzydki.

      Bruno pomyślał o bliznach po trądziku na twarzy Wiktora Zakrzewskiego, mężczyzny, który natknął się na dziecko.

      – Czy to on zrobił krzywdę twojej mamie? – drążył.

      – Nie. On tylko tam stał, a mama leżała. Ten pan się zabojał bardzo.

      – Widziałeś kogoś jeszcze? A może słyszałeś czyjś głos?

      Malec pokręcił głową. Wilczyński zerknął na jego ramię schowane pod dziecięcą piżamą w gwiazdki. Wiedział, że musi zapytać o rany po paznokciach, a jednocześnie miał świadomość, że wtedy kruchy lód pod jego stopami zapewne pęknie. Przygryzł wewnętrzną część policzka, a potem, by pozbyć się wątpliwości, zapytał:

      – Czy ktoś cię dotykał albo uderzył? Ktoś chciał ci zrobić krzywdę?

      – Dosyć! – przerwał ostro Filip Socha, zanim chłopiec zdołał odpowiedzieć. – Na dziś wystarczy. Syn musi odpocząć, wystarczająco dużo już przeszedł.

      Ryś skulił się w sobie, być może na skutek słów policjanta albo z powodu nagłego wybuchu ojca. Bruno posłał dziecku kojący uśmiech i powoli zaczął się zbierać do wyjścia. Z tego, co usłyszał, wnioskował, że mały najwyraźniej spał, gdy to wszystko się stało, i obudził się już po fakcie. Szukał matki, a kiedy jej nie znalazł, wyszedł z samochodu i od razu natknął się na jej ciało. Przerażony i zapłakany biegł przed siebie, aż spotkał tamtego faceta.

      Nagle coś tknęło Wilczyńskiego.

      – Jeszcze jedno. – Odwrócił się do chłopca. – Rysiu, powiedz, jak wyszedłeś z samochodu?

      – Normalnie.

      – A drzwi? Umiesz je sam otworzyć?

      Malec pokręcił głową.

      – Były otwarte – wyjaśnił.

      – No ale pasy w foteliku na pewno miałeś zapięte.

      – Nie. Odpięte.

      Bruno zerknął na ojca dziecka, który był tak samo zafrapowany jak on.

      – Mama często woziła cię bez zapiętych pasów?

      – Nigdy. Zgniatała mnie, o tak, mocno. – Zacisnął małe piąstki, aż jego kostki pobielały. – Wtedy zawsze zgniatały mi się nóżki i czasem płakałem. Ale mama mówiła, że tak trzeba. Żebym nie umarnął, jak będzie wypadek.

      Filip Socha pobladł, jego dotychczasowa waleczność ustąpiła miejsca lękowi dostrzegalnemu w rozbieganym spojrzeniu i drżącym głosie. Mężczyzna poprosił syna, by przytulił swojego króliczka, i obiecał, że za moment do niego wróci. Sam podniósł się z łóżka i kiwnięciem głowy dał Wilczyńskiemu znak, że chce z nim porozmawiać na osobności.

      Kiedy

Скачать книгу