Cherub. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 15
– Zuch dziewczyna – powiedziała matka z dumą w głosie. Potem obie kobiety długo siedziały i w milczeniu patrzyły w płonący w kominku ogień.
Mała fortuna, jaka stała się udziałem dwudziestodziewięcioletniej Arlety Winnickiej, nie przewróciła jej jednak w głowie i młoda pani prokurator postanowiła zabrać się do pracy. Najpierw pomyślała o Warszawie, ale świadomość, że jej niedawny mąż dochrapał się poselskiego mandatu, sprawiła, że uznała to za niepotrzebne ryzyko. Potem w kręgu jej zainteresowań pojawił się Wrocław, ale również się z tego wycofała, gdyż szybko się zorientowała, że to także jego prywatny folwark. W końcu uznała, że leżąca stosunkowo niedaleko Polkowic Zielona Góra będzie najlepszym wyborem. Zdoła poznać tajniki profesji, zamknie kilku bandytów, a później zobaczy. Mijał dziesiąty rok jej pracy, którą bardzo sobie chwaliła, bo w ciągu kilku lat wyrobiła sobie pozycję, a miasto – w kontekście nabierającej rozpędu kariery politycznej byłego męża – okazało się cichą przystanią, która Macieja nie interesowała.
Przez ostatnie dziesięć lat pracowała więc na renomę twardej, nieustępliwej i bezwzględnej pani prokurator, a mężczyźni, którzy byli zmuszeni z nią współpracować, przykleili jej łatkę pitbulla w spódnicy. Wiedziała o tym, podobnie jak o „modliszkach”, „żmijach” czy „wrednych sukach”, ale nie robiło to na niej żadnego wrażenia, mało tego, tolerowała to, gdyż pozwalało pracować w spokoju i budować wizerunek kobiety, która wie, czego chce i z którą lepiej nie zadzierać. W ostatnim czasie los dodatkowo się do niej uśmiechnął, bo na emeryturę odszedł inspektor, któremu nawet ona nie mogła odmówić szacunku, ale który w pewnym sensie uniemożliwiał jej pełne rozwinięcie skrzydeł. Od lat cieszył się wyjątkową estymą w policyjnym światku i na koncie miał dziesiątki niezwykle trudnych i skomplikowanych spraw, wobec czego podważanie jego pozycji nawet jej wydawało się niestosowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zdawał się absolutnym przeciwieństwem wzorca mężczyzny, jaki wpoiła jej matka. Dlatego – choć momentami ją to irytowało, bo zajmował się szczególnie interesującymi śledztwami – nie wchodziła mu w drogę. Nieco ponad pół roku temu sytuacja uległa zmianie, ale na krótko, bo po wspólnym rozwiązaniu śledztwa w sprawie kanibala inspektor po pewnych perturbacjach proceduralnych honorowo odszedł na zasłużoną emeryturę. Otworzyła się furtka do przejęcia władzy, bo o ile Romuald Czarnecki – podobnie jak ona sama – należał do wilków, o tyle jego następca, Grzegorz Zimny, co najwyżej mógł uchodzić za barana w stadzie owiec.
Dziś miała zamiar mu to zakomunikować bardzo wyraźnie. Tak aby nikt w powoływanej grupie dochodzeniowo-śledczej, mającej się zająć śmiercią prokuratora Brunona Kotelskiego, nie miał najmniejszych wątpliwości, gdzie jest jego miejsce.
Arleta Winnicka otworzyła drzwi i pewnym krokiem weszła do gabinetu. Wszyscy już na nią czekali.
* * *
Winnicka przewiesiła torebkę przez oparcie krzesła, położyła teczkę z dokumentami na stole i postawiła tam kubek z kawą latte. W środku było już gorąco, bo okna gabinetu przeznaczonego do spotkań zespołu wychodziły na południowy wschód, a poprzedniego wieczoru nikt nie pomyślał, żeby zasłonić żaluzje. Sprawę częściowo ratował staromodny wiatrak (zapewne spuścizna po równie staroświeckim Czarneckim), ale miała wrażenie, że zamiast chłodzić, jedynie miele nagrzane powietrze. Prokurator przywitała się i z zadowoleniem przyjęła fakt, że miejsce, które do tej pory zajmował Czarnecki, jest wolne, a Zimny zajął to, co zwykle – po prawicy prowadzącego. Usiadła i poprawiła poły żakietu, po czym położyła przedramiona na stole i splotła dłonie. W wyuczony sposób pochyliła się nieco, skracając dystans do rozmówców.
– Pracujemy według moich zasad. – Od razu przeszła do sedna sprawy. – Są one proste. Ja prowadzę śledztwo i ja za nie odpowiadam. Ja wydaję polecenia, a wy je wykonujecie. W sprawach, o których nie wspomnę na porannym spotkaniu, daję wam wolną rękę, ale każdą informację, poszlakę czy dowód mające choćby cień wartości dla śledztwa przekazujecie mi w formie pisemnego raportu.
Winnicka taksowała spojrzeniem twarze swoich podwładnych. W zdecydowanej większości znała ich dość dobrze, choć skład w porównaniu z ostatnią sprawą był dość mocno okrojony. Z obecnych w pomieszczeniu najlepiej kojarzyła aspiranta Łukasza Warszawskiego, z którym wcześniej wielokrotnie pracowała. Szanowała go za pracowitość i skuteczność w działaniu, ale także za to, że jest facetem w pełnym tego słowa znaczeniu. Inspektor Grzegorz Zimny, również pracowity, od zawsze kojarzył jej się natomiast z człowiekiem od wykonywania poleceń Czarneckiego. Jej zamiarem było pokazać mu miejsce w szeregu i trzymać go na krótkiej smyczy. Szefowa techników kryminalistycznych Anna Borucka wzbudzała w niej raczej pozytywne emocje, a podczas ostatniego śledztwa przeciwko kanibalowi zdołały nawet nieco się do siebie zbliżyć. Profesjonalistka bez dwóch zdań, choć ostatnio zdarzyła jej się mała, ale wybaczalna wtopa. Patomorfolog Robert Krzywicki jako mężczyzna był dla niej odrażającym typem i szczerze nie znosiła jego knajackiego poczucia humoru, ale nie wątpiła w wysokie kwalifikacje. W spadku po Czarneckim w grupie znalazł się jeszcze aspirant Jakub Wicha, który od lat działał wspólnie z Warszawskim. Nie miała mu nic specjalnego do zarzucenia, choć jawił się jej jako osoba w tym gronie do tej pory dość bezbarwna. Winnicka kontynuowała:
– Oczekuję od was pełnego zaangażowania. Gdy rozdzielimy zadania, każdy ma się skupić na swojej działce i informować mnie na bieżąco. Czy to jasne?
Zebrani pokiwali głowami. Tak jak myślała, Zimny nawet się nie zająknął. Winnicka przyjęła to z zadowoleniem, choć nie wątpiła, że są przyzwyczajeni do zupełnie innej atmosfery. Czarnecki wprowadził swoje zasady, ona musiała wprowadzić swoje. Nie była jednak głupia i zdawała sobie sprawę, że nie może ich terroryzować. Planowała zmienić retorykę i nieco poluzować, ale najpierw musiała wyraźnie zaznaczyć swoją obecność.
– Czy mamy w planach poszerzenie grupy? – zagadnął Warszawski.
– Nie wykluczam tego, ale najpierw chcę zapoznać się ze szczegółami i wstępnie określić kierunek działań. Kto pierwszy chce zabrać głos?
– Może ja zacznę – zgłosił się Zimny. – Przygotowałem wstępny raport, który wysłałem wam wczoraj późnym wieczorem. Myślę, że nie ma sensu przedstawiać na forum ofiary, bo chyba wszyscy wiedzą, kim był prokurator Brunon Kotelski. Część z nas znała go osobiście.
– Ktoś ma jakieś obiekcje?
– Wszyscy wiemy, jaki był, co robił i jak skurwiałą miał opinię. – Warszawski włączył się do rozmowy. – Dla mnie sprawa jest prosta. Trafiła kosa na kamień.
– Gdyby wszystko było takie proste, to nie musielibyśmy się tu spotykać, a facet, który to zrobił, już siedziałby za kratkami – skontrowała Winnicka.
– A skąd pomysł, że to facet? – mruknął doktor Krzywicki.
– Słuszna uwaga. – Prokurator, choć niechętnie, przyznała mu rację. – Ale czy wyobrażacie sobie, żeby kobieta mogła przetransportować Kotelskiego w takie miejsce? A następnie zatłuc na śmierć?
– Nie znaleźliśmy żadnych śladów sugerujących, że ofiara była przeniesiona na miejsce zbrodni. Wszystko wskazuje, że Kotelski pojawił się tam z własnej woli.