Włócznia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Włócznia - Louis de Wohl страница 23
Klaudia siedziała nieruchomo, wpatrując się w samotną postać w dole na arenie. Dokonał tego. Wyobraził sobie jeszcze raz: Muszę ocalić Klaudię. I wtedy to zrobił. „Nie jestem jednak taka głupia”, pomyślała. „Kiedy coś czuję do mężczyzny, to jest mężczyzna.” Spojrzała z triumfem na swojego męża.
Pokiwał głową.
– Zdumiewające. Mam nadzieję, że go wyzwolą, cokolwiek zrobił. Głupio oczywiście ze strony Bakulusa, że nie patrzył na drugą rękę. Chciał się popisać, odbijając pilum. Powinien był uskoczyć na bok, wysoko trzymając tarczę. Cóż, stało się.
Pretoriański gwardzista podał mu woskową tabliczkę. Otworzył ją i przeczytał. Potem zaczął chichotać.
– Powiedz szlachetnemu Sejanowi, że z przyjemnością spełnię jego życzenie – powiedział. Pretorianin zasalutował i odszedł. – Całkiem zabawne, Klaudillo… co ci jest?
– Nic. Nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie Klaudillą. To mi przypomina o… o moim dzieciństwie.
Jej mąż uśmiechnął się pobłażliwie.
– Dobrze, moja droga, więcej tego nie zrobię. To była wiadomość od Sejana.
– Och…
– Tak. Chce, żebym wziął tego młodzieńca razem z nami do Judei.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Żartujesz.
– Nie, to prawda. Zobacz sama. Chce, bym go zabrał jako żołnierza naszej eskorty. W Cezarei, gdzie mamy zamieszkać, jest pięć kohort, ale z tego, co słyszę, większość mężczyzn to Syryjczycy, synowie dawnych weteranów i ich miejscowych żon, coś w tym rodzaju. Dopływ czystej rzymskiej krwi na pewno nie zaszkodzi. A chłopak umie walczyć – sami widzieliśmy. Chętnie go wezmę.
– Masz rację – powiedziała cicho Klaudia. – Masz całkowitą rację. To jest zabawne.
Potężny głos prowadzącego wzbił się ponad gwar i po chwili zdołał uciszyć tłum.
Zwycięzca walki miał odzyskać wolność.
Grzmiący aplauz wywołał dość kwaśny uśmiech na cienkich wargach Sejana.
Kasjusz, wciąż oszołomiony, został wyprowadzony z areny przez oficerów dwudziestego pierwszego legionu, którzy przeskoczyli przez balustradę. Klepali go po ramieniu, po plecach. Ludzie, których nigdy wcześniej nie widział, ściskali mu dłonie. Potem zjawiła się znajoma postać, trybun Celiusz, którego widział kilka razy w domu senatora Watyniusza – i w domu Balbusa.
– Świetna robota – rzekł z uśmiechem Celiusz. – Zróbcie miejsce, przyjaciele. Jestem tu urzędowo, muszę z nim porozmawiać. Nie, oczywiście, że go nie aresztuję – nie bądźcie śmieszni. Czy pozwolicie mi teraz z nim porozmawiać? Tak lepiej. – Gdy znaleźli się poza zasięgiem ich słuchu, powiedział: – Posłuchaj. Dobrze się spisałeś. Armia chce cię przyjąć. Zgodzisz się?
Kasjusz ze znużeniem przesunął dłonią po czole. Armia…
– Ja na twoim miejscu bym to zrobił – rzekł szorstko Celiusz. – W rzeczy samej, to praktycznie jedyne, co możesz zrobić. Rzym nie jest dla ciebie zbyt zdrowy, prawda? Nowy prokurator Judei wypływa wkrótce na swoją prowincję, chce cię ze sobą zabrać. Jako członka swojej osobistej eskorty. Wiesz, co to oznacza. Od razu zostaniesz oficerem. Zamorska służba to właśnie to, czego ci trzeba. Zgoda?
Kariera w armii mimo wszystko. Zamorska służba. Bakulus umarł. Ale Spurio nie i Balbus nie… i Sejan nie.
Będzie musiał im pozwolić jeszcze trochę pożyć, pomyślał chłodno, zanim zdobędzie wystarczającą rangę i władzę, by stanąć na innej arenie z nimi.
W milczeniu skinął głową.
– Dobrze. – Celiusz skrywał uczucie ulgi. – Chodź ze mną. Najpierw coś zjemy w moim domu. Potem pójdziemy do portu. Galera jest gotowa. Prokurator wypływa jutro rano.
Oficerowie dwudziestego pierwszego legionu znów do nich podeszli.
– Skończyłeś, trybunie?
– Wszyscy ze mną pójdziecie – rzekł jowialnie Celiusz. – Opróżnimy parę amfor massyckiego wina, które mam w domu, a potem odprowadzimy młodego bohatera. Wraca do armii.
Wino trybuna uratowało sytuację. Bez niego byłaby nie do wytrzymania. Nie do wytrzymania radosna, nie do wytrzymania serdeczna.
Wszyscy starali się zachowywać, jak gdyby nic się nie stało od powrotu znad granicy – nic oprócz wielkiego i chwalebnego zwycięstwa nad Bakulusem.
Ich twarze były znajome i obudziły wspomnienia: mężczyzna z dużymi ustami to Minucjusz, z którym dzielił racje na patrolu na wschód od Renu w dniu, w którym obaj myśleli, że nie powrócą stamtąd żywi; chudzielec z blizną na podbródku to Antoniusz Dolabella. I jeszcze Decjusz, Postum i Marek Kurio, najlepszy jeździec w legionie, i wielu innych. Ale oni byli dziećmi, beztroskimi szczeniakami, które niczego nie zaznały. Nie nacięto im uszu. Nie biczowano. Nie pozbawiono honoru, pozycji i majątku. I nade wszystko, nadal mogli wierzyć w szlachetność ofiary i ludzką przyzwoitość.
Tymczasem udawali, że on wciąż należy do nich, do dwudziestego pierwszego, i przyczynił się do ich chwały. Ale gdy młody Decjusz zapytał, czemu nie wróci do ich legionu, szybko zmienili temat.
Kasjusz z naciętym uchem musiał zaczynać od nowa. Jego powrót byłby zbyt niezręczny dla oficerów, nie mówiąc już o samych żołnierzach.
Kasjusz z naciętym uchem mógł zrobić tylko jedno: upić się. I to właśnie zrobił.
Budził się dwa razy. Za pierwszym razem stwierdził, że siedzi w powozie obok trybuna, sztywno wyprostowany i całkowicie trzeźwy.
– Dokąd jedziemy?
– Do portu. Do Ostii.
– Tak… tak myślałem. – Znowu zasnął.
Gdy obudził się po raz drugi, był już ranek. Leżał na twardej pryczy i ktoś nim potrząsał. Dyżurny oficer.
– Eskorta zbiera się na rufie za pół godziny. Prokurator przyjdzie na pokład.
Z pół tuzina prycz wyjrzały nieogolone twarze. Padło sporo przekleństw, a powietrze było wilgotne i stęchłe.
Znowu armia. Bywało gorzej. Niewiele rzeczy było lepszych.
Wstał, ogolił się. Ktoś dał mu tunikę, sandały, zbroję. Nie tę, którą nosił wczoraj. Gdzie był wczoraj?
Oficer zajrzał, krzyknął: „Tylko miecze!” – i znikł. Nie musieli zatem brać tarcz i włóczni.
Tu chyba nikt nie wiedział, co wydarzyło się wczoraj