Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 21

– Moi bracia mówią, że wykopano topór wojenny między nimi a Apaczami Mescalero. Od kiedy topór nie spoczywa już w ziemi?
– Od czasu, który blade twarze nazywają dwa tygodnie. Mój brat Sam przebywał widocznie w dalekich stronach, skoro nie słyszał o tym.
– To prawda. Ale co skłoniło moich braci do pochwycenia za broń?
– Te psy Apacze zabiły naszych czterech wojowników.
– Gdzie?
– Nad Rio Pecos.
– Wszak tam nie stoją wasze namioty. Czego tam chcieli wasi wojownicy?
Nie namyślając się ani chwilki, Kiowa powiedział całą prawdę:
– Gromada naszych wojowników wyruszyła, aby nocą zabrać konie Apaczów. Te psy śmierdzące czuwały jednak dobrze. Zaczęli się bronić i zabili nam czterech dzielnych wojowników. Dlatego między nami a nimi został wykopany topór wojenny.
Kiowowie postanowili zatem ukraść konie, ale ich schwytano i odpędzono. Sami byli temu winni, że kilku z nich postradało życie. Mimo to mieli za to odpokutować Apacze, którzy bronili swojej własności. Tymczasem Sam pytał dalej:
– Czy Apacze wiedzą o tym, że wasi wojownicy wyruszyli przeciwko nim?
– Czy brat mój sądzi, że powiedzieliśmy im to? Napadniemy na nich znienacka, zabijemy, ilu zdołamy, i zabierzemy potem wszystko, co nam się przyda z ich rzeczy.
To było straszne! Nie mogłem się dłużej powstrzymać od pytania:
– Dlaczego dzielni moi bracia chcieli zabrać konie Apaczom? Słyszałem, że bogaty szczep Kiowa posiada daleko więcej koni, niż potrzebuje.
Lis spojrzał mi w twarz z uśmiechem i odrzekł:
– Mój młody brat Old Shatterhand przybył zza Wielkiej Wody i jeszcze nie wie, jak żyją i myślą ludzie po tej stronie. Tak, mamy dużo koni, ale przybyli biali mężowie i chcieli je od nas zakupić. Chcieli tak dużo, że nie mogliśmy im takiej ilości dostarczyć. Wtedy biali opowiedzieli nam o stadach koni Apaczów i przyrzekli za każdego ich konia tyle towarów i brandy, co za konia Kiowów. Wobec tego nasi wojownicy udali się po konie do Apaczów.
A więc kto był winien śmierci już poległych i przyszłego rozlewu krwi? Biali handlarze koni, którzy chcieli płacić za nie wódką i wysyłali Kiowów na kradzież!
– Czy mój brat Lis wyszedł na zwiady? – pytał dalej Sam.
– Tak.
– Kiedy wasi wojownicy przybędą za wami?
– Może o jeden dzień później.
– Kto nimi dowodzi? Ilu ma wojowników ze sobą?
– Sam waleczny wódz Tangua. Przywiedzie dwakroć po sto. Spadniemy na Apaczów jak orzeł na wrony, które go nie spostrzegły.
– Mój brat się myli. Apacze wiedzą, że Kiowowie mają na nich uderzyć.
Lis potrząsnął głową z niedowierzaniem i odrzekł:
– Skądże by się o tym dowiedzieli? Czy uszy ich sięgają do namiotów Kiowów?
– Apacze mają uszy, które umieją chodzić i jeździć. Widzieliśmy wczoraj czworo takich uszu, które były koło namiotów Kiowów, by podsłuchiwać.
– Uff! Czworo uszu? A więc dwaj wojownicy byli u nas na zwiadach? W takim razie wracam zaraz do wodza. Wyruszyło tylko dwustu wojowników.
– Ja pojadę z tobą, ale nie do Tanguy, lecz do naszego obozu.
– Mój brat Sam bardzo się myli.
– Połuchaj, co ci powiem! Czy chcecie wodza Apaczów, Inczu-czunę, schwytać żywcem?
– Uff! – zawołał Kiowa, jakby tknięty iskrą elektryczną, a jego ludzie nadstawili uszu.
– I jego syna z nim razem?
– Uff, uff! Znam mego brata Sama, bo inaczej pomyślałbym, że na jego języku mieszka teraz żart, którego nie mógłbym ścierpieć.
– Pshaw! Mówię poważnie. Możecie żywcem pochwycić wodza i jego syna.
– Gdzie i kiedy?
– Koło naszego obozu. Już wkrótce.
– Ja nie wiem, gdzie się ten obóz znajduje.
– Zobaczycie, gdyż pojedziecie bardzo chętnie, usłyszawszy to, co teraz powiem.
Opowiedział im o naszym sektorze i o tym, co tu robimy, przeciw czemu oni nic nie mieli, a potem o spotkaniu z obu Apaczami i dodał do tego uwagę:
– Zdziwiłem się widząc, że obaj wodzowie byli sami, i sądziłem, że w czasie polowania na bizony odłączyli się na krótko od swych wojowników. Ale teraz wiem, co to znaczy. Obaj Apacze byli u was na zwiadach. Teraz udali się do domu. Jazda Winnetou opóźni się, bo wiezie zwłoki, ale Inczu-czuna pojechał naprzód i zajeździ konia na śmierć, jeśli będzie potrzeba, by zgromadzić swych wojowników.
– Dlatego muszę prędko donieść o tym naszemu wodzowi!
– Niechaj mój brat zaczeka i pozwoli mi skończyć! Apacze zechcą się zemścić podwójnie, na was i na nas, z powodu zamordowania Kleki-petry. Wyślą więc większy oddział przeciwko wam, mniejszy przeciwko nam, a na czele tego drugiego stanie wódz ze swoim synem. Po napadzie na nas połączą się z większym oddziałem. Gdy ci pokażę nasz obóz, pojedziesz do twego wodza i oznajmisz mu wszystko, co wiesz ode mnie. Następnie przybędziecie do nas, zaczekacie na Inczu-czunę i weźmiecie go do niewoli z jego niewielką garstką. Was jest dwustu, a on nie przyprowadzi więcej niż pięćdziesięciu. Nas jest dwudziestu białych i pomożemy wam oczywiście; zwyciężycie więc Apaczów z wielką łatwością. Skoro potem dostaniecie w swe ręce obu wodzów, będzie to znaczyło tyle samo, jak gdybyście opanowali cały szczep. Będziecie mogli wówczas zażądać, co wam się spodoba. Czy mój brat nie uznaje słuszności tego wszystkiego?
– Tak. Plan mojego brata Sama jest dobry. Skoro wódz się o nim dowie, czym prędzej zastosujemy się do tego planu.
– A więc ruszajmy i jedźmy szybko, żebyśmy jeszcze przed nocą dotarli do obozu!
Wsiedliśmy na wypoczęte już konie i popędziliśmy cwałem. Oczywiście teraz nie trzymaliśmy się już tropu, lecz jechaliśmy wprost do obozu, nie potrzebowaliśmy więc kołować.
Muszę nadmienić, że postępowanie Sama wcale mnie nie zbudowało, a raczej nawet rozgniewało. Winnetou, ten szlachetny Winnetou, miał razem z ojcem i pięćdziesięcioma wojownikami wpaść w zastawioną