Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 19
– O, to boli! Muszę wam przyznać, że mieliście słuszność, ale nie wiem, jakeście do tego doszli.
– Przez logiczne myślenie i wnioskowanie. Umiejętność wyciągania wniosków to ważna rzecz. Dam wam przykład. Chcecie?
– Dobrze.
– Nazywacie się Hawkens. To podobno znaczy po angielsku „sokół”? Słuchajcie więc! Sokół pożera myszy polne. A więc macie znów wniosek: sokół pożera polne myszy, wy się nazywacie Hawkens, a zatem wy pożeracie polne myszy.
Sam otworzył usta, aby zaczerpnąć powietrza oraz pozbierać myśli, popatrzył na mnie przez chwilę niewidzącym wzrokiem, aż wreszcie wybuchnął:
– Sir, stroicie sobie ze mnie żarty? Wypraszam to sobie! Daleko mi jeszcze do pajaca, któremu można skakać po plecach. Obraziliście mnie ciężko tym diabelskim twierdzeniem, że pożeram myszy.
– Wprawdzie nie będziemy się pojedynkować, ale ja za to dam wam pewną satysfakcję.
– Jaką?
– Daruję wam moją skórę niedźwiedzią.
Małe jego oczka zamigotały natychmiast.
– Przecież sami jej potrzebujecie!
– Nie; oddam ją wam.
– Tam do licha, przyjmuję bez namysłu. Dziękuję nadzwyczajnie! Halo, a to się tamci będą złościli! Z tej skóry zrobię nową bluzę myśliwską, bluzę ze skóry szarego niedźwiedzia. Co za tryumf! Sam ją uszyję. Musicie wiedzieć, że jestem znakomitym krawcem. Przypatrzcie się tylko mojej, jak ją pięknie naprawiłem!
Wskazał na przedpotopowy wór, w który był odziany. Było tam tyle łat skórzanych naszytych jedna na drugą, że bluza miała grubość deski.
– Ale – dodał z wielkim zadowoleniem – uszy, pazury i zęby wy dostaniecie, bo ja obejdę się bez tych trofeów, a wy zdobyliście je, narażając życie. Zrobię wam z tego naszyjnik, ponieważ znam się na takich robotach. A co do książek, których tyle przeczytaliście, przyznaję teraz, że nie są wcale tak złe i że można się z nich dużo nauczyć. Czy naprawdę napiszecie także jakąś książkę?
– Może nawet kilka.
– O tym, co przeżywacie?
– Tak.
– I ja się także tam znajdę?
– Znajdą się tylko moi najlepsi przyjaciele. Będzie to rodzaj pomnika dla nich.
– Hm, hm! Wybitni! Pomnik! To brzmi już zupełnie dobrze. A więc ja także?
– Tylko jeżeli chcecie.
– Słuchajcie, sir, ja chcę. Proszę was nawet o to, żebym się tam dostał.
– Zgoda, stanie się tak.
– Dobrze, ale musicie mi zrobić jedną przyjemność! Opowiecie tam wszystko, cośmy przeżyli?
– Rozumie się.
– To opuśćcie tę okoliczność, że nie zauważyłem tego rozgałęzienia tropu. Żeby Sam Hawkens nie znalazł czegoś takiego! Wstydziłbym się wszystkich czytelników, którzy zechcą poznać Dziki Zachód z waszych książek. Jeśli będziecie tacy dobrzy to zataić, możecie sobie śmiało pisać o myszach i szczurach. Wszystko mi jedno, co sobie ludzie pomyślą o tym, co zjadam, ale gdyby mnie uważali za westmana, który pozwala odjechać Indianinowi i nie umie tego wyczytać ze śladów, toby mnie gryzło, bardzo by mnie gryzło!
– To nie może być, kochany Samie. Każdą wymienioną osobę muszę przedstawić taką, jaka jest. W takim razie wolę w ogóle o was nie wspominać.
– Nie, nie, ja chcę być w tej książce! Napiszcie już całą prawdę. Jeżeli napiszecie wszystko o moich błędach, będzie to dla czytelników, takich głupich jak ja, ostrzeżeniem i zachętą do czegoś lepszego, hi! hi! hi! Ja natomiast wiedząc, że będę wydrukowany, postaram się z całych sił, by tego rodzaju błędów unikać. A zatem zgoda między nami?
– Tak. Jedźmy dalej!
– Za którym śladem?
– Jeden Apacz ze zwłokami posuwał się wolno, a za to drugi wyjechał naprzód, aby czym prędzej zgromadzić wojowników; będzie to więc prawdopodobnie wódz.
– Tak! To słuszne. Pojedziemy za synem, bo chcę zobaczyć, czy się jeszcze zatrzymał po drodze, zależy mi na tym. A więc naprzód, sir!
Ruszyliśmy dalej kłusem, przy czym nie zaszło nic godnego wzmianki. Dopiero na godzinę przed południem Sam się zatrzymał i rzekł:
– Na razie wystarczy, Winnetou jechał także przez całą noc; widocznie bardzo im pilno i należy się wkrótce spodziewać napadu; może nawet jeszcze w przeciągu pięciu dni potrzebnych do ukończenia roboty.
– To byłoby źle!
– Zapewne. Gdybyśmy przerwali pracę i uciekli, zostałaby nie dokończona, a gdy pozostaniemy, napadną na nas i robota i tak nie zostanie wykonana. Trzeba z Bancroftem poważnie pomówić o całej tej sprawie.
– A może ukryjemy się na przykład w bezpiecznym miejscu, a potem gdy Apacze się cofną, skończymy robotę!
– Tak, to dałoby się może zrobić. Zobaczymy, co inni na to powiedzą. Teraz musimy się spieszyć, aby jeszcze przed nocą dostać się do obozu.
Wracaliśmy tą samą drogą. Nie oszczędzaliśmy wierzchowców, ale mimo to mój deresz był jeszcze zupełnie rześki, a „nowa Mary” wyglądała tak, jak gdyby dopiero wyszła ze stajni. Przebyliśmy w krótkim czasie znaczną przestrzeń, aż zatrzymaliśmy się nad potokiem, gdzie napoiliśmy konie i sami, zsiadłszy z nich, odpoczęliśmy z godzinkę, rozciągnięci w zaroślach na miękkiej trawie.
Nie mając o czym mówić, leżeliśmy cicho. Ja myślałem o Winnetou i czekającej nas walce z nim i z jego Apaczami, a Sam Hawkens zamknął oczy i… zasnął, co poznałem po miarowym ruchu jego klatki piersiowej.
Wtem nadarzyła się sposobność przekonania się, jak bystre są zmysły ludzi i zwierząt na Dzikim Zachodzie. Muł stał w zaroślach tak, że był niewidoczny.
Wtem wydał z siebie dziwne, jakby ostrzegawcze parsknięcie, a Sam zbudził się w tej chwili i zerwał na równe nogi.
– Zasnąłem, Mary parsknęła i to mnie zbudziło. Zbliża się człowiek lub zwierzę. Gdzie muł?
– Tutaj w zaroślach. Chodźcie!
Wleźliśmy w krzaki i zobaczyliśmy Mary. Strzygła żywo długimi uszami, a ogon podnosiła i opuszczała. Ujrzawszy nas, uspokoiła się, uszy i ogon przestały się poruszać. Zwierzę było widocznie dawniej w dobrych