Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wesołe przygody Robin Hooda - Howard Pyle страница 8

Wesołe przygody Robin Hooda - Howard  Pyle

Скачать книгу

do Nottinghamu, rozesłał posłańców na cztery strony świata, aby obwieścili po grodach, wsiach i osadach wielkie zawody łucznicze, do których stanąć może każdy, kto umie naciągnąć cięciwę, a zwycięzcę czeka kuta strzała ze szczerego złota.

      Wieści o tym dotarły do Robina, gdy bawił akurat w mieście Lincoln. Natychmiast pospieszył do sherwoodzkich borów, zwołał swoją drużynę i odezwał się do nich w te słowa:

      – Posłuchajcie, chłopcy, co za wiadomość przynoszę z Lincolnu. Nasz druh serdeczny, szeryf Nottinghamu, obwieścił zawody łucznicze, rozesłał gońców po całej okolicy – nagrodę stanowić ma śliczna, złota strzała. Dalibóg, rad bym, aby ktoś z nas ją wygrał, bo piękna to nagroda i szczodrze ufundowana przez naszego zacnego przyjaciela, szeryfa. Więc bierzmy łuki i kołczany i spieszmy co żywo, bo czuję, chłopcy, świetną zabawę. Co na to powiecie?

      Powstał młody Dawid z Doncasteru i rzekł:

      – Racz posłuchać, wodzu, czego się dowiedziałem. Przybywam prosto od naszego przyjaciela Eadoma z oberży „Pod Błękitnym Dzikiem” i tam słyszałem wszystko o tych zawodach. Ale wiem od niego, wodzu, a on z kolei od sługi szeryfa, Ralfa Blizny, że tenże parszywy szeryf zastawił tylko na ciebie pułapkę i niczego więcej nie pragnie, jak żebyś się pokazał na tych zawodach. Więc nie idź tam, wodzu, bo wiem dobrze, że chcą ci zrobić krzywdę, ale zostań w lesie, inaczej wszyscy gorzko pożałujemy.

      – Tak… – rzekł Robin – mądry z ciebie chłopak, słyszysz, co trzeba, i milczysz, kiedy trzeba, jak na prawdziwego rycerza leśnego przystało. Ale czy pozwolimy, aby mówiono, że szeryf Nottinghamu napędził strachu Robin Hoodowi i stu czterdziestu łucznikom, jakich nie zna cała Anglia? Nie, Dawidzie, to, co mówisz, sprawia tylko, że mam jeszcze większą chrapkę na nagrodę niż przedtem. Ale cóż powiada nasz dobry bajarz, Swanthold? Czyż nie tak: „Niecierpliwy gębę sobie sparzy, a głupiec, jak wleci do dołu, dopiero otwiera oczy”? Tak rzecze, dalibóg, przeto i my podstępem odpowiedzmy na podstęp. Niechaj jedni z was przebiorą się za wędrownych mnichów, inni za wieśniaków, inni za kotlarzy czy żebraków, ale niech każdy dopilnuje łuku albo miecza na wszelki wypadek. Co do mnie, zmierzę się z zawodnikami o tę złotą strzałę, a jak wygram, to zawiesimy ją na naszym dębie ku uciesze całej drużyny. No, jak wam się podoba mój plan, chłopcy?

      – Dobry! Dobry! – odkrzyknęli z całego serca.

      Piękny widok stanowiło miasto Nottingham w dniu zawodów łuczniczych. Wzdłuż zielonej łąki za murami wzniesiono wysokie trybuny dla rycerzy i dam, hrabiów i hrabianek, zamożnych mieszczan i ich żon, nikt bowiem poza wysoko postawionymi nie miał prawa zasiadać na trybunach. Nieopodal tarczy strzelniczej stało podium, udekorowane wstęgami, szarfami i wieńcami kwiatów, dla szeryfa i jego małżonki. Na jednym końcu majdanu stała tarcza, na drugim – namiot w pasy, z którego masztu powiewały różnobarwne proporce i chorągiewki. Wewnątrz rozpierały się antałki piwa, którym każdy łucznik mógł się raczyć bezpłatnie, jeżeli miał ochotę przepłukać sobie gardło.

      Po drugiej stronie majdanu, naprzeciwko trybun, ustawiono ogrodzenie, aby zebrana tu hołota nie pchała się na stadion. Choć pora była wczesna, trybuny już się zapełniły możnymi tego świata, którzy napływali wciąż karetami albo na wierzchowcach w takt wesołego pobrzękiwania srebrnych dzwoneczków na uzdach; ściągał z nimi i skromny ludek, który rozsiadał się albo pokładał na trawie za ogrodzeniem. A w wielkim namiocie łucznicy gromadzili się po dwóch, po trzech; jedni przechwalali się dawnymi sukcesami, inni starannie sprawdzali łuki, cięciwy, czy się nie strzępią, strzały, czy nie są przypadkiem spaczone, tylko proste i dobre, albowiem ani łuk, ani strzała nie powinna zawieść w takiej chwili i przy takiej nagrodzie. I nigdy jeszcze nie zgromadziło się tylu asów, co w Nottinghamie tego dnia; co najznakomitsi łucznicy Albionu stawili się na owe zawody. Był tam Gill, zwany „Czerwonym Kołpakiem”, najlepszy ze strzelców szeryfa, i Diccon Cruikshank z Lincolnu, i Adam Dell, rodem z Tamworth, z siódmym krzyżykiem na karku, a żwawy wciąż i chwacki, ten sam, który swego czasu stawał do słynnych zawodów w Woodstock i pokonał głośnego łucznika, Clyma z Clough. I zjechało tam wielu innych sławnych mistrzów łuku, których imiona przekazały nam piękne, stare ballady.

      Ale oto wszystkie już trybuny zapełniły się gośćmi – lordowie i damy, kupcy i mieszczanki – kiedy wreszcie ukazał się sam szeryf ze swoją panią; jechał z królewską miną na mlecznobiałym ogierze, a ona na karej źrebicy. Miał kołpak z purpurowego aksamitu i purpurowy płaszcz podbity gronostajem; kaftan i pończochy z seledynowego jedwabiu, czarne, aksamitne sandały z zakręconym noskiem, przytwierdzone do podwiązek złotymi łańcuszkami. Szczerozłoty łańcuch wisiał mu na piersi, a pod szyją migotał wielki karbunkuł osadzony w metalu. Pani jego była odziana w płaszcz z błękitnego aksamitu, podbity łabędzim puchem. Stanowili piękny widok, jadąc tak strzemię w strzemię, aż gawiedź zakrzyknęła gromko, stłoczona za ogrodzeniem. Szeryf i jego pani dojechali do podium, gdzie oczekiwała ich straż w kolczugach, uzbrojona we włócznie.

      Kiedy zasiedli oboje na podium, szeryf skinął na herolda, aby zadął w srebrny róg. Herold zagrał po trzykroć i radosne echo odpowiedziało mu od murów i baszt Nottinghamu. Łucznicy zajęli swoje stanowiska wśród potężnej wrzawy, jaka się podniosła, gdyż każdy wywoływał swojego faworyta. „Czerwony Kołpak” – wołali jedni; „Cruikshank” – wołali drudzy; „Niech żyje William Leslie!” – wołali jeszcze inni; a damy powiewały jedwabnymi szalami, aby zachęcić strzelców do najlepszych wyników.

      Natenczas wystąpił herold i potężnym głosem obwieścił reguły obecnych zawodów:

      – Niechaj każdy strzela z tego oto stanowiska, które znajduje się w odległości stu pięćdziesięciu jardów od celu. Najpierw każdy wyśle po jednej strzale, abyśmy mogli wybrać spośród wszystkich zawodników dziesięciu najlepszych. Z tej dziesiątki każdy wyśle po dwie strzały, abyśmy mogli wyłonić trzech najlepszych zawodników. Ci zaś będą mieli po trzy strzały i temu, który popisze się najcelniejszym okiem, przypadnie w udziale nagroda.

      Tymczasem szeryf wychylił się i wypatrywał bacznie, czy wśród gromady łuczników nie dojrzy Robin Hooda, ale nikt z nich nie był odziany w strój z zielonego sukna, jaki nosił Robin i jego banda. „Może zagubił się tylko w tłumie – powiedział sobie szeryf. – Poczekajmy, niech no wyłoni się najlepsza dziesiątka, na pewno w niej będzie, inaczej nie chcę go znać”.

      Łucznicy po kolei mierzyli do tarczy i nigdy jeszcze nie widziano tak znakomitych wyników jak tego dnia. Sześć strzał tkwiło w samym środku tarczy, cztery w czarnym kręgu, a tylko dwie najdalej, w białym; więc kiedy ostatnia strzała pomknęła, trafiając w cel, rozległ się gromki aplauz, gdyż było to piękne łucznictwo.

      Z całej gromady zostało tylko dziesięciu łuczników, a z tej dziesiątki sześciu słynęło w całym kraju i większość widzów znała ich dobrze. Szóstkę tę stanowili: Gilbert „Czerwony Kołpak”, Adam Dell, Diccon Cruikshank, William Leslie, Hubert z Cloud i Swithin z Hertfordu. W pozostałej czwórce było dwóch szlachciców z hrabstwa York, wysoki przybysz w błękitnym stroju, który powiadał, że pochodzi z Londynu, i wreszcie jakiś obdartus w połatanym szkarłacie z przepaską na oku.

      – Słuchaj – zwrócił się szeryf do swego przybocznego – czy wśród tych dziesięciu widzisz Robin Hooda?

      – Niestety nie, wasza wielmożność – odparł

Скачать книгу