Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 19
– W wodach Ogry żyje wiele odmian bakterii – powiedziała. – Mienią się różnymi kolorami. Podpowiadają, że tylko nasza najciemniejsza woda nadaje się do picia.
Nawet woda na tej planecie umiała się bronić.
Akos wszedł za Teką na niezbyt stabilną deskę, która łączyła brzeg kanału z łodzią. Stanął na ławce, by przejść na kolejną. Cyra usadowiła się obok niego, więc położył dłoń na jej nadgarstku, tuż nad pancerzem. Lekko ścisnął, a potem wychylił się z łódki, by przyjrzeć się wodzie. Pasy różu poruszały się leniwie wraz z jej biegiem.
Próbował nie myśleć o siadających tuż za nimi Sifie i Eijehu, o czujnych oczach matki, dzięki którym jego oczy nie musiały czuwać. Jednak łódź zanurzyła się pod ich ciężarem, a wraz z nią jego żołądek. Tutaj nie mógł unikać brata tak, jak to robił na pokładzie statku. Utknęli razem, Thuvhe wśród Shotetów żyjących wśród Ogran.
Kobieta na dziobie sięgnęła po olbrzymie wiosła i zaczęła odpychać się nimi raz z jednej, raz z drugiej strony łodzi. Jednym szarpnięciem poderwała ich do przodu, choć na jej twarzy nie malował się najmniejszy wysiłek. Musiała być silna.
– Użyteczny dar nurtu – stwierdziła Cyra.
– Co jakiś czas się przydaje. Najczęściej jestem wzywana, gdy trzeba otworzyć uparty słoik – odpowiedziała kobieta, kiedy odnalazła rytm wiosłowania. Stateczek przecinał wodę niczym gorący nóż masło. – A tak przy okazji, nie wkładajcie dłoni do wody.
– Dlaczego? – zapytała Cyra.
Nieznajoma tylko się zaśmiała.
Akos wciąż patrzył na bok, na zmieniające się kolory pod powierzchnią wody. Różowy blask trzymał się płycizn i brzegów kanału. Miejsca głębsze wskazywały krople błękitu oraz fioletowe farfocle i plamy głębokiej czerwieni.
– Tam – powiedziała Ogranka. Podążył za ruchem jej głowy, spoglądając w stronę potężnego kształtu zanurzonego w wodzie. Początkowo myślał, że to kolejne bakterie szukające nurtu. Kiedy jednak przepływali tuż obok, zorientował się, że patrzy na stworzenie dwukrotnie szersze od ich łódki i przynajmniej dwukrotnie dłuższe. Miało kulistą głowę – albo coś, co wziął za głowę – i przynajmniej tuzin macek zwężających się w pierzaste końcówki. Widział je tylko dlatego, że do gładkich boków stwora przywarły bakterie niczym farba.
Stworzenie odwróciło się, splątując macki niczym sznur, a wtedy dostrzegł jego pysk tak szeroki jak cały korpus, otoczony ostrymi, wąskimi zębami. Zesztywniał.
– Dna naszych łodzi zrobione są z odbijającego nurt materiału zwanego soju – powiedziała kobieta. – To zwierzę, galansk, podąża za nurtem i pożera go. Jeśli włożysz rękę do wody, podpłynie do ciebie. Ale nie wyczuje nas na pokładzie.
Jakby na potwierdzenie jej słów po kolejnym pociągnięciu wiosła galansk odwrócił się raz jeszcze, potem zanurkował, zamieniając się w blady blask dochodzący gdzieś spod powierzchni wody. Po chwili znikł.
– Tu wydobywacie ten metal? – zapytała Teka.
– Nie, nie. Na tej planecie wszystko obfituje w nurt – stwierdziła kobieta. – Importujemy soju z Essander.
– Dlaczego w ogóle żyjecie w miejscu, które tak bardzo chce was zabić? – zapytał.
Ogranka uśmiechnęła się do niego.
– Mogłabym zadać Shotet to samo pytanie.
– Nie jestem Shotet – odpowiedział.
– Nie jesteś? – Wzruszyła ramionami i wiosłowała dalej.
Od przylotu bolały go plecy. Głównie z powodu stresu związanego z lądowaniem, ale i od siedzenia na niewygodnej ławce łodzi. Ogranka skierowała się w końcu ku brzegowi kanału, do miejsca, w którym wznosiły się kamienne schodki pokryte tym samym miękkim, atłasowym drewnem, którego dotykał wcześniej. Obok schodów widoczna była paszcza tunelu.
– Musimy zejść pod ziemię, by uniknąć nadciągających burz – powiedziała. – Sektor Shotet odwiedzicie innym razem.
Burze. Wypowiedziała to słowo z szacunkiem, ale bez sympatii – były czymś, czego ta kobieta o sile sześciu mężczyzn wyraźnie się obawiała. Akos również się zaniepokoił.
Z łodzi wyszedł na drżących nogach, z ulgą witając ziemię pod stopami. Wyciągnął dłoń za siebie, by pomóc Cyrze.
– Sądziłem, że Shotet są nieustraszeni – powiedział. – Ale ci ludzie muszą być wręcz zabójczy.
– Być może cechuje ich zaciekłość – wyjaśniła. – Nie wahają się, lecz walczą w sposób pozbawiony finezji. To taka… niezdarna odwaga. Również rodzaj szaleństwa, skoro mieszkają w takim miejscu.
Słuchając jej, Akos uświadomił sobie, że spędziła na obserwacji Ogran więcej czasu, niż mu się wydawało, i nawet nie przyszło jej na myśl, by o tym wspomnieć. Założyła, że wszyscy ludzie są równie ciekawscy jak ona. Zapewne oglądała wszystkie nagrania przedstawiające walczących Ogran, jakie tylko udało jej się znaleźć, a także materiały dotyczące paru innych tematów. Wszystkie pliki przechowywała w swojej kwaterze na statku, takiej małej jaskini wiedzy.
Weszli do tunelu. Początkowo podążali za pogwizdującą kobietą, jednak po dziesięciu krokach Akos zobaczył światło. Niektóre kamienie tworzące mury tunelu najwyraźniej jarzyły się. Były małe, mniejsze od jego pięści, i wbudowane w przypadkowe miejsca na ścianach i suficie.
Kobieta zagwizdała głośniej i kamienie pojaśniały. Akos zasłonił sobie twarz i ułożył usta, również próbując zagwizdać. Blask kamieni tuż obok niego stał się bardziej intensywny, a towarzyszyło temu ciepło promieni słonecznych. Czy tylko na takie słońca mogli liczyć mieszkańcy Ogry?
Spojrzał na Cyrę. Krzywiła się, bo cienie nurtu krążyły po jej karku, ale uśmiechnęła się do niego.
– Co? – zapytał.
– Choć ta planeta pewnie nas zabije, tobie się podoba.
– No cóż, jest fascynująca, i tyle – próbował się bronić.
– Wiem – stwierdziła. – Po prostu nie spodziewałam się, że inni ludzie też mogą lubić rzeczy niebezpieczne i oryginalne. Takie, jakie i ja kocham.
Objęła go w pasie. Miała lekki dotyk. Przysunął się do niej, przesuwając dłonią po jej ramionach. Pod wpływem dotyku jej skóra znów oczyściła się.
I wtedy coś usłyszał – niski warkot, jak gdyby planeta rezonowała. W tym momencie mógł się jedynie domyślać, co to było.
– Chodźcie, mieszkańcy