Śledztwo Setnika. Davis Bunn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn страница 13
Pokryty kurzem oddział dotarł do garnizonu w chłodnym świetle księżyca. Alban dostosował tempo poruszania się do możliwości rannych jeńców, choć wystawiało to konwój na potencjalne ataki. Rozciągnął swoich ludzi na flankach jako straże, podczas gdy on sam i Horaks krążyli konno, sprawdzając oba krańce pochodu. Alban nie zdawał sobie sprawy z własnego zmęczenia, dopóki nie zobaczył z oddali fortu, do którego wracali. Wierzchołek wzgórza żarzył się od ognisk strażników. Alban zlecił Horaksowi wprowadzenie korpusu z zakutymi w łańcuchy Partami przez umocnione fortyfikacjami bramy. Sam pozostał z tyłu do momentu, aż ostatni żołnierz wszedł bezpiecznie do środka i upewnił się, że nie ma żadnej zasadzki.
Alban wjeżdżał jako ostatni; towarzyszyły mu wiwaty całego garnizonu. Jego ludzie mieli solidne powody do świętowania. Właściciele karawany nagrodzili ich pracę dwoma workami pełnymi złota. Garnizon nie dostawał żołdu od ponad dwóch miesięcy, co stanowiło dość powszechny problem na odległych placówkach, Alban zaś potrzebował tych pieniędzy równie rozpaczliwie, jak każdy z jego ludzi. Został prawie bez grosza po tym, jak dał podarunki Piłatowi i urzędnikowi jerozolimskiemu, który przedstawiał jego sprawę.
Alban wyszczerzył zęby w uśmiechu, patrząc na podskakujących z radości mężczyzn i odpowiedział na ich wiwaty wzniesioną pięścią. Rozkazał nocnemu strażnikowi, by zaprowadził pojmanych bandytów do pustej jaskini. W tym momencie zauważył jakichś obcych.
Podeszli do konia Albana, a dowodzący nimi zasalutował.
– Ty jesteś setnik Alban?
– Tak.
Żołnierz wyglądał imponująco. Miał nawoskowane włosy, a na mundurze wyszyte złote ornamenty. Wskazał na jaskinię.
– To są ci Partowie, o których większość ludzi mówi, że nie istnieją?
– W rzeczy samej.
– Ilu ludzi straciłeś w bitwie?
– Ani jednego.
Żołnierz zwracał się do niego po łacinie, na co Alban odpowiadał w tym samym języku. Ale nawet tych kilka słów w jego ustach wydało mu się dziwne, obce. Nie używał łaciny od miesięcy. I wątpił, by którykolwiek z jego ludzi znał więcej niż kilka słów w ojczystym języku Rzymian.
– Setniku, należą ci się gratulacje. Twój poprzednik w starciach z niewidzialnymi przeciwnikami stracił jedną czwartą wojska – oficer przerwał na chwilę, po czym dodał: – Piłat wydał rozkaz, byś natychmiast się do niego zgłosił.
Alban zsunął się z konia i zmęczonym ruchem wytarł kurz z twarzy.
– Podał powód?
– Powiedział tylko, że sprawa jest pilna.
– Zatem wyruszamy o brzasku.
– Setniku, mamy rozkaz…
– Weźmiemy ze sobą dwóch dowódców partyjskich, żeby Piłat sam mógł ich zobaczyć – Alban wskazał w ciemności za główną bramą garnizonu. – Banda około trzydziestu łotrzyków uciekła nam konno. Chcesz się narazić na niebezpieczeństwo nocnego ataku ze strony ludzi, którzy są na koniach? I w dodatku wściekli z powodu dzisiejszej upokarzającej porażki?
Żołnierz z powątpiewaniem odparł:
– Piłat nic nie mówił o przyprowadzeniu Partów.
– Nie dziwi mnie to, bo nikt nie wiedział o naszych planach napaści na Partów – Alban odprawił nowo przybyłych zmęczonym ruchem ręki. – Wyruszamy o świcie.
Mimo zmęczenia Alban nie spał dobrze. Nie rozumiał, dlaczego Piłat uznał za konieczne wysłać oficera ze swojej osobistej straży, by go wezwał i towarzyszył mu do Cezarei. Godzinami przekręcał się z boku na bok, szukając powodów do nadziei, że to oznacza dobre wieści, ale nie wpadł na nic, co by go uspokoiło.
Największym lękiem Albana nie była perspektywa śmierci, ran, czy bycia okrytym hańbą. Przerażenie, które ogarniało go w najposępniejszych momentach, dotyczyło ryzyka utraty kontroli. W przeszłości niewiele z jego życia wyglądało tak, jak by chciał. Gdy miał sześć lat, ojciec kazał mu zacząć przygotowywać się do bitew. Gdy miał lat dwanaście, ojciec właściwie wygnał go z domu i kazał zamieszkać u emerytowanego setnika, gdzie był intensywnie szkolony w sztuce walki. Wolno mu było przyjechać do domu tylko cztery razy w roku, na święta i na urodziny matki. Ojciec odwiedzał go od czasu do czasu, obserwował jego postępy we władaniu mieczem, nie dając żadnego innego znaku troski czy pochwały, jedynie swoją obecność.
Alban leżał i wpatrywał się w belki na suficie, migoczące i wijące się w świetle lampy oliwnej. Przypominał mu się ostatni raz, kiedy widział ojca. Starszy wódz przyjechał na siedemnaste urodziny Albana z podarkami i z rozkazami. Pojechali na wschód, do legionu rzymskiego stacjonującego w Awinionie. Ojciec mówił o wielkich zmianach na świecie, o szansie dla Albana na podniesienie swojego statusu i wywyższenie ich rodowego nazwiska. Dał mu małą sakiewkę ze złotem oraz zwój, w którym było napisane, że awansował na adiutanta komendanta garnizonu. Następnie zasalutował synowi i odjechał. Łzy, których Alban tamtego dnia nie uronił, wciąż paliły go pod powiekami.
W tamtym czasie Alban w ogóle nie pragnął być żołnierzem, a już na pewno nie rzymskim legionistą. Ale zrobił, jak mu kazano. Ćwiczył ciało, by rosło w siłę i pogłębiał umiejętności. Uczył się pilnie i służył swoim dowódcom. Najmądrzejszego z nich wypytywał o lekcje, które przechodziło się jedynie wychodząc cało z bitwy. Wracał do domu raz do roku. Ostatnią podróż w rodzinne strony odbył na pogrzeb ojca. Gdy klęknął, przysięgając lojalność nowej głowie rodu, swemu starszemu bratu, widział w jego twarzy urazę i błysk lęku. Następnego ranka Alban dostał rozkaz udania się do Judei. Brat nie mógł go zabić, więc zadbał, by Alban spędził resztę swoich dni w najbardziej odludnym zakątku imperium rzymskiego.
Alban naciągnął koc na twarz, próbując odciąć się od gorzkich wspomnień. Nigdy w życiu nie złamał danej przysięgi. Ale jeśli dostanie pozwolenie na podróż do domu, jego brat słono za to wszystko zapłaci.
Oficer ze straży namiestnika okazał się być całkiem w porządku. Miał stopień tesserariusa; mógł on oznaczać wiele rzeczy, ale na pewno był niższy od stopnia Albana. Jednak Alban wiedział, że Rzymianie są przewrażliwieni na swoim punkcie i potrafią być mściwi, jeśli urazi się ich dumę, dlatego potraktował oficjalnego wysłannika Piłata, jakby byli równi stopniem. Żołnierz miał na imię Linuks i pochodził z małego miasteczka w Umbrii, prowincji położonej na północ od Rzymu. Według Linuksa Umbria nadawała się jedynie do hodowli dorodnych świń i wyrobu słabego wina.
– Wydawało mi się, że już widziałem najpaskudniejsze miejsca na ziemi. Byłem, widziałem, jestem odporny na najgorsze. Ale ta prowincja okazuje się twardsza od żelaza.
Piłat na nich czekał, więc wszyscy pojechali konno. Alban mocno przywiązał partyjskich bandytów do siodeł i opuścili garnizon, zabrawszy ze sobą jeszcze tylko jednego z jego ludzi. Jakub błagał, żeby Alban wziął go ze sobą, jednak ten zdecydowanie