Śledztwo Setnika. Davis Bunn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn страница 9
Młody chłopak pilnujący owiec obserwował ich uważnie, ale nie próbował do nich podchodzić. Ludzie Albana wyjęli chleb oraz ser kozi i zjedli śniadanie. Po jakimś czasie Horaks podszedł i kucnął obok Albana.
– Jestem zdumiony, że ten pasterz powierzył nam swoją tajemnicę.
– Zgaduję, że Partowie zauważyli jego stado, kiedy pasło się na wyżynie. Zażądali owiec, tropili pasterza, a teraz grożą, że zabiorą im wszystko. Z nami przynajmniej ma jakieś szanse.
Alban spostrzegł Samuela na krawędzi klifu i wstał.
– Właśnie idzie.
Pasterz dał im sygnał i zniknął. Alban i jego ludzie znów zaczęli wspinać się skalistą ścieżką.
Na szczycie powitało ich piękne, obfite źródło. Wiatr był wystarczająco silny, by ochłodzić narastający upał; mierzwił wysoką do kolan trawę, która wciąż pachniała deszczem. Drugie stado owiec pasło się z zadowoleniem. Alban wiedział, że w ciągu miesiąca trawa zwiędnie i uschnie, a owce będą musiały jeść ciernie.
Alban zwrócił się do swojego sługi:
– Poczekaj tu na nas.
Od czasu swojej choroby sprzed dwóch lat Jakub nie wyglądał na tak roztrzęsionego i bezbronnego. Wyprostował się, by wyglądać na tak wysokiego, jak to tylko możliwe.
– Panie, ja mogę pomóc.
– Już pomogłeś. Daję ci moje słowo, że twoja rodzina zostanie pomszczona. Partowie zapłacą za śmierć twoich rodziców i siostry.
Jakub nie odpowiedział, tylko przez dłuższą chwilę patrzył na Albana, po czym odwrócił się i odszedł.
Pasterz również obserwował, jak przygnębiony chłopak dołącza do jego syna, który pasł owce. Jakub podniósł po drodze patyk i sfrustrowany grzmotnął nim w trawę.
– Ma jakieś osobiste powody, by nienawidzić bandytów?
– Jego rodzina prowadziła karawanę między Cezareą a Damaszkiem – powiedział Alban – Miał wtedy dziewięć lat. Na jego oczach zostali zamordowani, a on i inni młodzi chłopcy zostali wzięci jako niewolnicy. Zauważyliśmy rabusiów i puściliśmy się za nimi w pościg. Zdołali uciec tylko dzięki temu, że porzucili zrabowane dobra, z Jakubem włącznie.
Pasterz z wydętymi ustami obserwował obu chłopców.
– Partowie grożą tym samym i nam.
Alban jeszcze ciaśniej dopiął pas, do którego miał przymocowany miecz.
– Nie po dzisiejszym dniu.
Górskie pastwisko było ze wszystkich stron otoczone stromymi skałami. Alban rozkazał żołnierzom, by zeszli niżej, pełzając na brzuchach. Wkrótce oba oddziały liczące po dwudziestu pięciu mężczyzn przesuwały się w wysokiej trawie pomiędzy pagórkami. Pasterz odsuwał laską stojące im na drodze zwierzęta i ostrożnie, w kucki, prowadził Albana w stronę południowo–zachodniej ściany.
Od strony stromo opadającego zbocza, pokrytego kamieniami, trawami i skarłowaciałymi krzewami, w kierunku południowych równin rozciągał się zapierający dech w piersiach widok. Widniejąca w oddali droga do Damaszku stanowiła wijącą się, żółtą rzekę pyłu.
Pasterz wskazał laską.
– Tam i tam.
Alban skinął głową i wymamrotał przez ramię:
– Horaks. Widzisz?
– Tak, widzę ich.
Dwie grupy, każda licząca co najmniej pięćdziesięciu mężczyzn, kłębiły się poniżej na skalnych półkach wystających nad główną drogą z zasłanego rumowiskiem zbocza. Daleko na południowym wschodzie, gdzie gorąco sprawiało, że powietrze kipiało i drżało, widoczna była długa, wijąca się wstęga ludzi i zwierząt. Zbliżała się oczekiwana karawana kupiecka.
– Gdzie są ścieżki? – spytał cicho Alban.
– Spójrz w lewo i w prawo. Zauważ, jak cień w każdym z tych miejsc tworzy linię od zbocza skały do dna doliny.
Alban cofnął się o krok, uświadamiając sobie, że wystarczy, iż choć jeden z bandytów spojrzy w górę, a ich obecność zostanie odkryta, co zniweczy element zaskoczenia. Położył się na plecach otoczony przez słodko pachnące trawy i zamknął oczy, by nie raziło go słońce.
– Mam pytanie – odezwał się Alban. – Jak zejść niezauważenie?
Ani Samuel, ani Horaks nie odpowiedzieli. Adiutant Albana leżał obok niego na trawie, obserwując teren.
Alban przewrócił się na brzuch i ostrożnie zsunął się do przodu, by spojrzeć jeszcze raz. Poniżej bandyci trwali już w gotowości, obserwując, czy nie ma jakiegoś zwiadowcy, który mógłby podnieść alarm, zanim karawana się zbliży.
Alban uświadomił sobie, że pięćdziesięciu rzymskich żołnierzy zbiegających z równiny położonej nad napastnikami narobi takiego hałasu, iż równie dobrze mogliby zacząć grać na trąbach i cymbałach. Co gorsza, będą atakowali z jednego miejsca, a mają przeciw sobie doświadczonych wojowników, rozlokowanych na dwóch półkach skalnych. Jeśli nie znajdzie sposobu, by przemieścić się w absolutnej ciszy, jego ludzie zostaną zdziesiątkowani.
Pasterz wycofał się ze skraju skały i zamiótł laską dookoła siebie niczym kosą.
– Bandyci zobaczyli, jak sprowadzamy owce na dół, żeby je sprzedać karawanie, którą później napadli. Tropili nas, gdy wracaliśmy w górę i zażądali podatku. W owcach, albo… w chłopcach. Za każdym razem chcą więcej. Wczorajszej nocy zabrali połowę moich nowo narodzonych jagniąt.
W głowie Albana zaczął się tworzyć plan. Jeszcze raz zsunął się do przodu na brzuchu i wystawił głowę poza urwisko. Trzecie oględziny potwierdziły coś, co mu się wydawało, że zauważył już wcześniej. Wycofał się znad przepaści, po czym powiedział do Horaksa:
– Zbierz ludzi.
Gdy Horaks wycofywał się w kucki, Alban odezwał się do pasterza:
– Dalej już nie musisz iść.
– To pastwisko należy do mojego klanu.
Widać było, jak nieprzeciętna jest judejska duma przepełniająca Samuela.
– I tak zostanie. A teraz pozwól, że ja i moi ludzie zrobimy to, do czego jesteśmy wyszkoleni.
– Walczę z różnymi rozbójnikami dłużej, niż ty żyjesz.
– Pomyśl o swoich synach – powiedział