Śledztwo Setnika. Davis Bunn

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn страница 8

Śledztwo Setnika - Davis  Bunn

Скачать книгу

bandyci ostatnio stawali się coraz śmielsi – atakowali na tym bezludnym obszarze, a potem znikali w tajemnych dolinach.

      Oddział zwrócił się na północ, wchodząc do wąwozu, o którym Alban wiedział, że prowadzi donikąd. Daleko na horyzoncie świt malował mały skrawek nieba. W dole jęczał wiatr. Gdy ściany skalne się ścieśniły, Alban spytał chłopaka:

      – Jesteś pewny, że to tu wyznaczył spotkanie?

      – To jest otchłań – powiedział Jakub, szybko kiwnąwszy twierdząco głową.

      Koń Albana spłoszył się i zarżał, gdy jakiś mężczyzna nagle pojawił się na półce skalnej nad ich głowami. Pasterz wyszczerzył zęby w uśmiechu na widok zaskoczonych żołnierzy. Alban przyjrzał się skale i zrozumiał, że to, co brał za jeszcze jeden poranny cień, tak naprawdę było jaskinią. Żołnierz stojący bezpośrednio za nim wymamrotał:

      – To miejsce jest stworzone na śmiertelną zasadzkę.

      Jakub zwrócił twarz w górę ku Albanowi i rzekł:

      – Panie, to jest ten człowiek, o którym ci mówiłem.

      Alban gestem powitał pasterza.

      – Jak cię zwą?

      – Samuel, syn Izmaela. A ciebie?

      – Jestem Alban.

      – Czy to rzymskie imię?

      – Nie. Pochodzę z Galii.

      – Nie znam tej krainy.

      – Jest daleko na północnym zachodzie, poza granicami Rzymu.

      – Ale walczysz dla Rzymu.

      – Od trzech pokoleń jesteśmy rzymską prowincją.

      Pasterz skrzywił się z pogardą dla wszelkich podbitych ludów. Alban uśmiechnął się ukradkiem. Ten człowiek był odziany w nędzne ubranie i kurz, lecz nosił się niczym książę. Tę cechę Alban dostrzegł już wśród wielu Judejczyków mieszkających z dala od miast. I była to jedna z rzeczy, którymi Rzymianie najbardziej pogardzali. Jak ci nieokrzesani wieśniacy śmieli afiszować się ze swoją niepodległością przed imperium, które podbiło niemal cały znany dotychczas świat!

      Na czarnej brodzie pasterza o twardej, ciemnej skórze i szerokich barkach zaczynały przeświecać pierwsze pasemka srebrzystej siwizny.

      – Partyjscy bandyci kradną mi owce.

      – W takim razie mamy wspólnego wroga.

      Alban obserwował, jak Samuel dokonuje oględzin rzymskiego oddziału. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na ręce Jakuba spoczywającej spokojnie na strzemieniu Albana. Ludzie Albana stali w bezruchu tak jak ich dowódca. Pasterz najwyraźniej odnalazł to, czego szukał, bo powiedział:

      – Zostawcie konie tutaj.

      Stojący z tyłu Horaks sprzeciwił się ochrypniętym głosem:

      – Ale ten wąwóz donikąd nie prowadzi!

      Ciemne oczy pasterza zalśniły humorem:

      – Tak samo jak na tej skalnej półce był tylko cień, czyż nie?

      Alban dał znak podniesioną ręką, po czym zsunął się z siodła.

      – Chłopcze, trzymaj się blisko mnie – powiedział do Jakuba.

      Pasterz powiódł ich dalej w głąb szczeliny. Wąwóz wił się długo, aż w końcu rozgałęził się na trzy części. Wiatr nie miał tam dostępu, a słońce dochodziło jedynie przez kilka chwil w ciągu dnia, więc kamienne ściany pozostawały chłodne. Mimo to Alban pocił się obficie. To był świetny teren na zasadzkę. Kamienie lub strzały wypuszczone z góry nie pozostawią nikogo przy życiu. Pasterz bez wahania skręcił w prawą szczelinę, tak wąską, że mężczyźni musieli iść pojedynczo.

      Sto kroków dalej szczelina otwierała się, tworząc jakby płytką misę. Piaszczyste podłoże miało czerwoną barwę zachodzącego słońca i Alban czuł pod sandałami, że wciąż jest ono chłodne. Nie było tu życia. Nic tu nie rosło. Wysoko nad głowami hulał poranny wiatr.

      – Jak dotąd tylko do tego miejsca zapuścił się jakikolwiek człowiek z zewnątrz – rzekł pasterz i wskazał na Jakuba. – On mówi, że można ci zaufać. Ale to twój niewolnik i mógłbyś go zmusić, żeby powiedział, cokolwiek zechcesz.

      – Pytałeś o mnie na rynkach?

      Pasterz odparł niechętnie:

      – Moja żona pytała.

      – Co jej powiedziano?

      – Że jesteś przyjacielem Judejczyków – ton pasterza sugerował, że bardzo trudno mu w to uwierzyć.

      – I obiecano ci nagrodę, jeśli znajdziemy Partów, tak?

      Alban bacznie obserwował twarz pasterza.

      – Pięć denarów.

      – To już niewielka fortuna. Horaks!

      – Tak, panie?

      – Zapłać mu.

      Adiutant Albana przeszedł między żołnierzami zebranymi wokół pasterza. Spojrzał na Albana, jakby chciał z nim dyskutować, ale ten dał znak ręką, aby zamilkł. Gdy monety spoczęły w powykręcanej dłoni Samuela, Alban powiedział:

      – Teraz musimy sobie ufać.

      Samuel włożył pieniądze do skórzanej sakiewki, odwrócił się i ruszył w kierunku niepozornie wyglądającej ściany. Przypatrując się jej z bliska Alban zauważył, że ze ściany wystają wąskie półki skalne, które wcześniej skrywał cień i pastelowy kolor skał. Jedno skinienie i oddział ruszył za swym dowódcą.

      Ich wspinaczka nie zakończyła się, jak Alban wcześniej przypuszczał, na równinie Golan. Mężczyźni zebrali się na szerokiej skalnej półce, niewidoczni dla człowieka podążającego doliną. Oglądana z dołu, półka łączyła się z sąsiednimi krawędziami skalnymi. Było to idealne koczowisko dla ludzi chcących ukryć swą obecność.

      Samuel ruszył w poprzek szerokiej skały w kierunku innej półki skalnej wyrzeźbionej w klifie, lecz ta ścieżka prowadziła delikatnie w dół. Gdy przechodzili przez łagodny zakręt, Alban usłyszał beczenie owiec. Kolejny zakręt, kilka stopni w dół i znaleźli się w jeszcze bardziej wyizolowanym świecie.

      Samuel odezwał się po raz pierwszy, odkąd otrzymał pieniądze od Albana:

      – To miejsce schronienia mojego klanu od niezliczonych pokoleń.

      Spojrzał twardo na mężczyznę, któremu zaufał jedynie na słowo młodego chłopaka. Alban odważnie odwzajemnił jego spojrzenie.

      – Twoja

Скачать книгу