Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 29

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

przez to rozumiesz?

      Meyer wzruszył ramionami.

      – Dlaczego żona tak bogatego faceta wciąż pracuje w szpitalu? Mogła założyć jakąś fundację, galerię sztuki… Szczytny cel, szlachetne działanie…

      – Nie wiem. – Szerszeń machnął ręką. – A może to była jakaś przykrywka?

      – Nie, raczej nie. Ale przyznasz, że to nie pasuje do układanki. Z tego, co mówisz, to oni byli razem od sześciu lat. Kiedy się pobrali?

      Szerszeń zaczął grzebać w papierach.

      – Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą.

      – Nieważne. Byli małżeństwem. Ona ma jego nazwisko. Czy gdybyś był żoną takiego faceta, to nie chciałbyś rzucić ciężkiej i mało płatnej pracy?

      – Stary, nie jestem kobietą ani nie zamierzam nią być. Chuj mnie to obchodzi. To teraz nie jest najważniejsze – przerwał Szerszeń poirytowany. I dodał: – Wyjaśnij mi raczej, dlaczego ta baba godziła się na takie upokorzenia i znosiła jego ekscesy? To pierdolenie, picie, szlajanie się po burdelach. Przepuszczanie kasy na kurwy z agencji… Do tego kurwy amatorki w domu, dziwki na telefon, molestowanie kobiet w pracy, zdrady z sekretarkami, a nawet sprzątaczkami. Kiedy wczoraj jechaliśmy do prosektorium, Klaudia Schmidt opowiedziała mi trochę. Dał jej popalić. On nawet zerżnął niepełnosprawną, która segreguje butelki typu PET w jego fabryce. Wyobrażasz sobie? A mimo to Klaudia z nim była.

      Meyer wykrzywił twarz z obrzydzenia.

      – On był naprawdę chory – powiedział. – A dlaczego z nim była? Może chciała go zmienić, uleczyć – po prostu go kochała. Wiesz, jakie są kobiety.

      – Ja tam wolę inną wersję – żachnął się Szerszeń. – Jak to ładnie określiła Wera, Klaudia była ze Schmidtem z miłości… ale do pieniędzy.

      – Nie wiem, czy ktoś wytrzymałby coś takiego dla pieniędzy.

      – Sam ją widziałeś. Na Matkę Teresę mi nie wyglądała. Zresztą śmierdziało od niej wódą na kilometr. To zwykła blachara, a nie kobieta naukowiec. O, przepraszam. Nie chciałem cię urazić – Szerszeń zawiesił głos. – Masz jakieś wieści od Kingi?

      Hubert wzruszył ramionami. Milczeli chwilę obaj.

      – No i co, że jest głupia – podjął wreszcie wątek profiler. – Ale nawet jeśli poślubiła go dla kasy, to nie mogła być bardziej wyrachowana od tej drugiej, pseudokochanki.

      – Myślisz o lekarce? – upewnił się Szerszeń.

      – A są jeszcze inne na podorędziu?

      – To dopiero rura. Zwłoki nie kobieta. Zimna jak lód i ponaciągana. – Szerszeń wykrzywił twarz w grymas. – Ale jedna warta drugiej. Klaudia to pustak, ale nie w ciemię bita. Od razu wyczuła koniunkturę. Podstarzała pielęgniarka. Wiedziała, że drugi raz taka okazja jej się nie trafi. Pewnie uznała, że jak ona pomoże jemu, on pomoże jej. Wyciągnie ją z biedy. Tak mogło być. Ale się przeliczyła. Schmidt się z nią ożenił, ale kasą nie chciał się dzielić. Podobno nawet w knajpie płacili osobno. Niestety, nie mogę tego wszystkiego zweryfikować. Pani Schmidt jest chwilowo niedysponowana. Szlag by to trafił.

      – A wiemy, skąd pochodził nasz polski Johann?

      – Niestety. Najwięcej luk mam właśnie z tego okresu. Z czasów jego młodości, zanim stał się Schmidtem, i czasu jego pobytu w Niemczech. O tym Borecka wie niewiele. Ale może się dowiemy. Pracuję nad tym. Nie ukrywam, że liczę też na twoje zdolności. Bo jest jeszcze to. – Szerszeń wyciągnął wykałaczkę z ust i rzucił na biurko wymiętą gazetę. Był to jeden z brukowców. Meyerowi wystarczył rzut oka na zdjęcie i tytuł, by stwierdzić, że dzisiejsze zamieszanie w komendzie zawdzięczają publikacji w tabloidzie. Wziął gazetę do ręki i zaczął czytać.

      Kaiserhof zbrodni, „Ludzie, którzy mieszkają w kamienicy przy Stawowej 13, tracą życie w makabrycznych okolicznościach”. Dalej wypowiadali się eksperci, mieszkańcy okolicznych kamienic i jasnowidz, który zapewniał, że to miejsce jest przeklęte. „Dlaczego lekarka Elwira Poniatowska-Douglas podstępnie przejęła słynną kamienicę, dawny hotel Kaiserhof przy Stawowej 13, choć miasto planowało przebudować go na zabytkowy market? W ten sposób zaprzepaściła możliwość utworzenia sześciuset miejsc pracy, jak zapewniał niedoszły inwestor…”

      Meyer czytał opublikowany tekst ze zmarszczonymi brwiami. Większość podanych informacji była tak nieprawdopodobna, że podejrzewał, iż zostały wyssane z palca. Zainteresował go jedynie wątek, na który powoływano się w ostatniej części artykułu.

      „Siedemnaście lat temu dokonano tutaj brutalnej zbrodni na znanym stomatologu i techniku dentystycznym Ottonie Troplowitzu. Bogaty Żyd zmarł tragicznie w sylwestrową noc 1990/1991 roku. Padł rekordowy łup. Krewni Troplowitza oszacowali zrabowane kosztowności i gotówkę na trzy miliardy starych złotych. Według anonimowych informatorów policyjnych dokładnie w tej samej części mieszkania zamordowano Johanna Schmidta, zwanego śmieciowym królem”.

      Meyer odłożył gazetę na biurko.

      – To prawda?

      – Z czym? – Szerszeń odparł pytaniem na pytanie.

      – Z Gybisem9.

      – A tak, było takie zabójstwo. Pamiętam je. Mężczyzna zmarł, bo był chory na astmę. Zakneblowany i skrępowany udusił się w dawnej służbówce. Żadne fatum, przypadek. Ale to nam bardzo utrudni dochodzenie. Krewni rozkradli jego majątek i powyjeżdżali. Nie ma żadnych tropów.

      – Nie wiedziałem, że ta kamienica nazywa się Kaiserhof.

      – To jeszcze z czasów pruskich. Mieścił się tam prestiżowy hotel.

      – Cesarski Dwór?

      – Tak, jedna z najlepszych lokalizacji. Stare dzieje. Pismaki lubią takie opowieści z dreszczykiem. Dziwne, że nie nasmarowali, że w tym domu straszy – zaśmiał się podinspektor.

      – Czy wierzysz, że to ma jakiś związek z naszą sprawą? – zapytał Meyer. Szerszeń dłubał wykałaczką w zębach i milczał. Pytanie okazało się więc retoryczne. – Co teraz planujesz?

      – Teraz to ja muszę przesłuchać podejrzanego. Michała Douglasa – tego amoroso, dekoratora czy stylistę. Co to w ogóle za gówniany zawód? Stylista – prychnął Szerszeń. – Ty pojechałbyś do księgowej. Dobrze by było, gdybyś wydobył z niej coś na temat wątku niemieckiego. Gybisem i domem z duchami zajmiemy się później. Wera już przy tym grzebie. Jej ojciec prowadził tę sprawę.

      – Jej ojciec był prokuratorem? – zainteresował się Meyer.

      Podinspektor pokręcił głową.

      – Rudi, bo tak go nazywaliśmy, był gliną. Bardzo zresztą dobrym. Nie splamił się politycznie

Скачать книгу


<p>9</p>

Gybis (w gwarze śląskiej) – sztuczna szczęka.