Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 24

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

zrobi wszystko, co w jego mocy. Już teraz, mając tak skąpą wiedzę, założył, że sprawców mogło być kilku. Jednej, nawet bardzo silnej osobie nie udałoby się obezwładnić tak wielkiego mężczyzny i zadać takich obrażeń – z przodu i z tyłu.

      Najbardziej prawdopodobne wydawało mu się, że to zbrodnia na zlecenie. Meyer miał już okazję pracować przy takich sprawach. Był niemal pewien, że motyw rabunkowy jest pozorowany. Nie wykluczał też, że zabójstwa dokonano, by tą śmiercią nastraszyć kogoś innego. By wiedział, że „z nami się nie zadziera, bo kończy się to dziwną pozą po śmierci”. Uczestniczył już w takiej sprawie. W ten sposób zginął Lubimyj, jeden z kaukaskich żołnierzy rosyjskiej mafii, cyngiel i doświadczony snajper. Kiedy Meyer wszedł do mieszkania lekarki i zobaczył na krześle martwego Schmidta, poczuł, jakby już to przeżywał. Ale zauważył tylko to jedno podobieństwo, reszta się nie zgadzała. Na przykład sposób krępowania nóg. Lubimyj miał ręce i nogi ciasno przywiązane do fotela sznurkiem zakończonym specyficznymi węzłami. Schmidta związano taśmą, która była poluzowana w wielu miejscach i poskręcana.

      Przy sprawie żołnierza rosyjskiej mafii Meyerowi kilka dni zajęło, zanim domyślił się, że zabójca mógł być marynarzem. Końce sznurków były poukrywane pod „półsztykami”, bardzo popularnymi węzłami żeglarskimi, których uczą na weekendowych kursach. Dla wykonania ekspertyzy ważny był także swoisty „klar” – porządek, który profiler dostrzegł na miejscu zdarzenia. Tak mają w zwyczaju zachowywać się w pracy marynarze. I rzeczywiście sprawca okazał się byłym bosmanem.

      Meyer zastanawiał się, czy zbrodni na przedsiębiorcy nie mogliby dokonać obywatele innego kraju. Szukał więc jakiegoś rysu obcej kultury, zachowania nietypowego dla Polaków, lecz nie znajdował. Wiele elementów tej zbrodni – jak choćby podcięcie gardła – wyglądało jak podpatrzone na filmach, w książkach kryminalnych lub w telewizji, lecz samo zabójstwo nie było perfekcyjne, wydawało się wręcz nieudolne. Może sprawcy nie mieli doświadczenia w zabijaniu i dlatego z trudem pozbawili mężczyznę życia? Wzorowali się na stereotypach. Mieli jakiś plan, lecz rzeczywistość ich przerosła, a cała sytuacja wymknęła się spod kontroli. Dlatego też starali się pozorować inny motyw zbrodni.

      Do tego dochodził jeszcze wątek kluczy, który wciąż go dręczył. Douglas – mąż lekarki – zawiadomił policję zaniepokojony nieobecnością żony. Wyjaśniał, że dostrzegł zapaloną lampę w gabinecie i obawiał się, że mogło jej się stać coś złego. Twierdził, że w ostatnim czasie nie widział zamordowanego mężczyzny. Początkowo zapewniał, że nie wie, kim on jest… Mówił też, że nie miał kluczy do tego mieszkania. Do własnego domu? Zapewniał, że nie ma drugiego kompletu, a nie było potrzeby ich dorabiać. „Zawsze ktoś był w kamienicy” – tak się wyraził. A to przecież nieprawda. W całej kamienicy mieszkali tylko oni i stara Hasiukowa. Zresztą Poniatowska nie potwierdziła wersji zgubienia kluczy. Któreś z nich kłamie.

      Jeśli założyć, że to Douglas mówi prawdę, rodzi się pytanie, dlaczego Elwira nie dała mężowi kluczy do swojego gabinetu? To przecież nielogiczne, jak dostaliby się tam, gdyby zgubiła ostatni komplet albo ktoś go ukradł… A może z jakiegoś powodu nie chciała przekazać go Michałowi? Co ukrywała przed nim w tym pomieszczeniu? Meyer miał przeczucie, że ta kobieta coś ukrywa. Jej przesadna kontrola, te siniaki… Nie wierzył jej.

      Ale mąż Poniatowskiej też był podejrzany. W jego wyjaśnieniach brakowało logiki. Skłamał, że nie znał Schmidta, a to najłatwiej było sprawdzić. Meyer nic z tego nie rozumiał. Mógł być pewien tylko jednego: zabójcy dostali się na Stawową bez żadnego problemu. Pokonali domofon i drzwi. Nie było śladów włamania. Weszli niezauważeni przez wścibską sąsiadkę. Musieli mieć klucze, znać teren, na którym działali, i po dokonaniu zbrodni odeszli niezauważeni.

      Zerknął za okno, deszcz przestał padać. Zszedł na dół do wozu i jeszcze raz nacisnął przycisk, który uruchamia dach. Mechanizm nadal był zablokowany. Meyer zrezygnowany spojrzał na granatowe niebo i stwierdził, że na razie nie będzie padało. Nigdy nie czuł się tak uzależniony od pogody. Przyszło mu do głowy, żeby jak najszybciej wrócić do domu i wysuszyć zalane siedzenia suszarką do włosów, lecz po chwili namysłu zmienił zdanie. Stwierdził, że z tak idiotycznego powodu jak zepsuty dach, nie może zaniedbywać swoich obowiązków. Chciał jeszcze przejść się Stawową i zastanowić nad ucieczką sprawców. Na mokrym siedzeniu położył reklamówkę, którą znalazł w teczce, i zasiadł za kierownicą. Z ulgą stwierdził, że silnik auta pracuje wzorowo.

      Zaparkował przy placu Szewczyka. Kiedy próbował wcisnąć się pomiędzy auta a barierkę, usłyszał charakterystyczne pikanie. Irytujący odgłos czujników parkowania, normalnie słyszalny tylko dla kierowcy, w kabriolecie mogli podziwiać wszyscy. Na domiar złego chyba przesterowano ich głośność, jakby auto było przeznaczone dla niedosłyszących. Hałaśliwe „pik, pik, pik” rozlegało się niczym fanfary. Meyer lubił być w cieniu i czuł się okropnie, kiedy wszyscy się na niego gapili. A tak było właśnie w tej chwili. Mimo późnej pory, na Stawowej wciąż było wielu przechodniów.

      – Co jeszcze? Może jakaś fontanna – jęknął. Dosłownie w ostatniej chwili wyhamował, ratując różową landrynkę przez zarysowaniem od słupka. Oczywiście nie wiedział, jak wyłączyć czujniki parkowania, co drażniło go jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że stał się fosforyzujący i przechodnie patrzą tylko na niego. Z ulgą wysiadł z pink micry i ruszył w stronę Stawowej. Kiedy tylko oddalił się od różowego cuda Anki, od razu poczuł się lepiej.

      Przyjrzał się kamienicy. Wiele razy ją mijał. Mimo to nie pamiętał jej dokładnie. Kiedyś musiała być bardzo piękna. Odrestaurowanie budynku nie wydawało się sprawą ani prostą, ani tanią. Zdobienia w większości trzeba odtworzyć na nowo.

      Budynek zbudowano na planie prostokąta. Zaokrąglony narożnik, trzy kondygnacje, poddasze. Meyer zadarł głowę i przyglądał się łukowatym oknom, wykuszom i dachowi z okrągłymi okienkami. Narożnik budynku wieńczyła zdobna kopuła z iglicą. Okna trzeciej kondygnacji zakończone były gzymsami wspartymi na konsolkach, pomiędzy którymi umieszczono rzeźby główek aniołów i motywy roślinne. Balkony miały kute balustrady. Wszystkie okna kamienicy były ciemne. Ludzie spacerowali Stawową, nie zdając sobie sprawy z tego, do jakiej potworności doszło tutaj kilka dni temu.

      Meyer rozglądał się na boki. Sprawdzał, jak sprawca mógł uciec z miejsca zbrodni i ile czasu mu to zajęło. Pięć minut wolnym krokiem, trzy i pół szybkim. A biegiem? Niespełna dwie minuty. Jeśli sprawcy byli dobrze zorganizowani. Ale czy rzeczywiście nikt ich nie zauważył? Przecież wynieśli z tego mieszkania fanty. Niektóre sporych rozmiarów, jak obrazy.

      Meyer mijał ulicznych grajków, mima, który zgromadził wokół siebie krąg przechodniów, zakochane pary obściskujące się tuż obok beznogiego żebraka zbierającego pieniądze do kubka z McDonalda. Był tak skupiony na analizie, że nie dostrzegał twarzy mijanych postaci, nie słyszał muzyki dobiegającej z otwartych drzwi knajpek. Nie przyciągał go też gwar pierwszych w tym roku ogródków piwnych przed restauracjami. Olśniło go, kiedy zobaczył ludzi z plecakami idących na dworzec. Nawet jeśli sprawcy mieli ze sobą wielkogabarytowe fanty, nikt nie zwróciłby na nich uwagi. Tymi ulicami przechadzają się dziennie setki ludzi, jest wśród nich mnóstwo podróżnych niosących w rękach bagaże. Rozmyślał teraz, jaki mógł być przebieg zdarzenia. Zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni plik żółtych karteczek, które zawsze trzymał przy sobie. Zapisywał na nich przychodzące do głowy myśli. Zastanowił się nad ułożeniem ciała zamordowanego.

      Noc

Скачать книгу