Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 22
Pewnie uważasz, że to bardzo śmieszne. Taki zajebisty kawał. Naprawdę, jajcara z ciebie, szydził w myślach. I zamierzał jej to wszystko zaraz wyrzucić. Zamiast niej powitał go głos dentysty nagrany na skrzynce. „Tu automatyczna sekretarka Anny Lewandowskiej. Pani Ania nie może teraz odebrać telefonu, gdyż jest bardzo zajęta. Proszę zostawić wiadomość, pani Ania oddzwoni w późniejszym terminie, lub proszę spróbować później. Na razie! Pa!”. Meyer ze złością nacisnął czerwony przycisk i spróbował jeszcze raz. To samo: spróbować później, spróbować później… Pa! Pa! Pa!
– Ty, Anka – za trzecim razem postanowił się jednak nagrać. – Dzięki za pomoc, ale… – zawahał się dłuższą chwilę, po czym podniósł głos. – To różowe tutaj… Co to, kurwa, jest?! Gdzie jest twój wóz? Jeśli myślisz, że to jest śmieszne… – Nagrywanie przerwało długie „piiik”.
Zerknął na wyświetlacz. Połączenie zostało przerwane, przekroczył czas nagrywania wiadomości. Westchnął ciężko i nieufnie zbliżył się do luksusowej mydelniczki. Rozejrzał się czujnie wokół, jakby obawiał się, że ktoś go zauważy, po czym kliknął centralny zamek i szybko wsiadł do wozu. Wewnątrz poczuł się bezpieczniej. Zdziwił się, bo było tam zaskakująco dużo miejsca. Maksymalnie odsunął przednie siedzenie i z ulgą wyciągnął nogi. Dopasował sobie lusterka, sprawdził działanie spryskiwaczy i świateł. Otworzył skrytkę – znalazł plik dokumentów, mapy, jakieś instrukcje i książkę serwisową. Wszystko ułożone pedantycznie, według wielkości. Auto lśniło czystością i pachniało zapachem „new car”, który dyndał na lusterku wstecznym. Mimo to poczuł się jak w Kingsajzie. Nic nieznaczący przegrany mały człowieczek, który tylko na chwilę uciekł z Szuflandii.
– Chciałbym coś ci wyznać, różowa landryno – zwrócił się do auta. Modulował głos, skutecznie udając piskliwy tembr Anki, kiedy jej na czymś bardzo zależało. – Nigdy tego nikomu nie mówiłem. Jestem… jestem… – wybuchnął udawanym płaczem – krasnoludkiem. – Spojrzał we wsteczne lusterko i już normalnym głosem powiedział do siebie: – Klasyczny szok powypadkowy. Reminiscencje mogą pojawiać się jeszcze przez kilka najbliższych dni. Dlatego muszę je zminimalizować nieznaczną dawką nikotyny.
Otworzył okno i bez skrupułów wyciągnął z kieszeni papierosy oraz zapalniczkę. Dał pstryczka w sam środek dyndającej na wstecznym lusterku tekturowej choinki, wyobrażając sobie, że to nos dentysty, i z rozkoszą zaciągnął się dymem. Słońce świeciło mu w twarz, ale nie odgiął osłony. Ciepło zwielokrotnione przez przednią szybę auta miło rozgrzewało policzki. Na chwilę przymknął oczy i napawał się tym stanem. Czuł, że odzyskuje siły. Kiedy otworzył oczy z postanowieniem, że za chwilę ruszy do Siewierza, słońce na moment go oślepiło. Ledwie zyskał ponownie ostrość widzenia, na alejce wzdłuż komendy dostrzegł kobietę zmierzającą wprost na niego. Meyer od razu rozpoznał energicznego rudzielca.
Prokurator Weronika Rudy była ubrana inaczej niż rano, kiedy się poznali. Widać po wizycie na Stawowej pojechała do domu przebrać się w służbowy uniform prokuratora. Granatowy kostium, składający się z krótkiej dopasowanej marynarki oraz ołówkowej spódnicy, nadawał jej sylwetce kształt klepsydry. Ramiona poszerzone przez poduszki były niemal tej samej szerokości co biodra kobiety. Pod żakietem miała białą bluzkę ze stójką. Widział jej zgrabne nogi, wydłużone niebotycznymi obcasami. Na nosie miała przeciwsłoneczne okulary o klasycznym kształcie Wayfarer Ray Ban, takie jakie nosiła Audrey Hepburn w filmie Śniadanie u Tiffany’ego. Miedziane włosy związane w ciasny kucyk poruszały się w rytmie jej roztańczonych bioder – to w prawą, to w lewą stronę.
Meyer nagle uświadomił sobie, że prokuratorka zaraz dostrzeże go w tym różowym aucie. Chyba spalę się ze wstydu, przeraził się. Aż zakrztusił się dymem i zaczął głośno kasłać. Chwycił ze schowka w drzwiach ścierkę do wycierania szyb. Rudy szła szybko, równym wojskowym krokiem. Była zamyślona. Wydawało się, że nie widzi nikogo i niczego wokół. Kiedy stanęła u podnóża schodów prowadzących do bocznego wejścia do budynku, gdzie mieściła się komenda miejska, profiler przestał oddychać.
– No wejdź tam. Wejdź! Proszę, błagam – powtarzał jak mantrę. Ale kobieta zatrzymała się tam tylko na chwilę, podniosła stopę i dokładnie obejrzała obcas buta. Stwierdziła, że wszystko w porządku, i ruszyła dalej. Wyminęła komendę miejską i wyraźnie zmierzała do głównego wejścia, czyli wprost na różową micrę i Meyera. Mężczyźnie zrobiło się gorąco. Wiedział, że kiedy prokurator zbliży się do schodów, na pewno rozpozna, kto siedzi wewnątrz auta. Odwrócę głowę – nie, to nic nie da. Udam, że szukam czegoś na tylnym siedzeniu – też nie, zorientuje się, że to ja, i jeszcze sobie pomyśli, że jej unikam. A może wysiąść i przywitać się, jak gdyby nigdy nic, jakby to było takie normalne auto? Nie! Nigdy!
Czasu było coraz mniej. Weronika znajdowała się tuż-tuż. Nie miał wyjścia. Pochylił głowę i schował ją między nogi, niczym struś w piasek. Czuł, że drętwieje, lecz nie odważył się podnieść przez długą chwilę. Czujnie nasłuchiwał. W pewnym momencie wydawało mu się, że stukot szpilek się oddalił. Odczekał jeszcze chwilę i zaczął się wynurzać. Natychmiast ukrył się ponownie. W bocznej szybie dostrzegł sylwetkę prokuratorki od biustu do bioder. Stała obok landrynkowej micry. Jej głowa znajdowała się ponad dachem samochodu. Meyer odetchnął z ulgą. Nie zauważyła mnie, ucieszył się. Podniósł nieco głowę. Werka rozpięła żakiet, jej śnieżnobiała bluzka nie sięgała do pasa, mógł więc ze swojej żabiej perspektywy wpatrywać się w wąski fragment jej nagiego ciała. Jest wąska w talii, zarejestrował.
Po chwili niepokój wrócił. Nie rozumiał, dlaczego kobieta tak długo stoi koło samochodu, bał się, że za chwilę zapuka w szybę. Uzmysłowił też sobie, że nie widzi jej rąk, za to słyszy jakieś chrobotanie na dachu. Wreszcie odwróciła się i powoli ruszyła po schodach prowadzących do komendy. Meyer mógł się wyprostować. Nie przestając wpatrywać się w plecy prokuratorki, z ulgą zapalił kolejnego papierosa. Kiedy zobaczył, jak przykłada komórkę do ucha, pojął, co zatrzymało ją przy samochodzie. Po prostu położyła na dachu torebkę i szukała w niej telefonu.
Nagle Weronika odwróciła się i zaczęła schodzić po stopniach. Znów się pochylił. Jednak nie na tyle nisko, by nie widzieć jej twarzy, którą wykrzywił grymas złości. Nie patrzyła ani na auto, ani na niego. Słuchała tego, co mówiła osoba po drugiej stronie słuchawki. Pokonała kilka stopni, nacisnęła przycisk w telefonie, wrzuciła komórkę do torebki i zawróciła ku drzwiom do komendy. Meyer użył dźwigni przesuwającej oparcie do pozycji półleżącej, rozparł się wygodnie i wtedy zobaczył na tapicerce okrągłą dziureczkę, którą wypalił rozżarzonym papierosem. Na wycieraczce zaś leżał nadwęglony niedopałek czerwonego marlboro.
– O kurwa – szepnął. – Dentysta tego nie przeżyje. – A po chwili dodał: – Skoro już biorę udział w tej landrynkowej zemście Anki, to przynajmniej niech to będzie przyjemne.
Odpalił silnik, znalazł przełącznik automatycznego otwarcia dachu auto open roof i przytrzymał go. Z cichutkim bzyczeniem dach schował się do bagażnika. Kiedy auto ruszyło, poczuł orzeźwiający wiatr na twarzy i we włosach. Już po chwili nie pamiętał ani o kolorze wozu, ani o uszkodzonej tapicerce, ani o prokuratorce, przed którą się ukrywał. Pogrążony w myślach nad konfiguracją: Johann–Elwira–Klaudia zmierzał do Siewierza załatwić sprawę nocnego wypadku.
Wracając