Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 33
– Owszem, a ja jemu – przyznała Borecka. – Pracowaliśmy razem, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Gdyby nie to, dawno mieszkałabym w Las Vegas, a nie w tej klitce.
Jaki hak miał na ciebie, że do tego Las Vegas nie wyjechałaś? I czy z powodu hazardu spotkaliście się w hotelu Katowice?, przemknęło Meyerowi przez myśl. Kręcisz, kochaniutka. Uznał, że już czas przystąpić do właściwych pytań.
– Jakie tajemnice pani znała, które nie mogły zostać ujawnione za jego życia?
– A pan znów swoje… – westchnęła zrezygnowana.
– Taka moja rola.
– Z osobistego życia czy zawodowego?
– Nie będę ukrywał, że interesują mnie wszystkie…
– Czy to warto, panie Meyer? Straci pan dużo cennego czasu…
– Proszę spróbować. Nie pytam przecież o pani sekrety… Tutaj chodzi o zbrodnię. Pan Schmidt nie żyje. Większość tajemnic i tak zabrał do grobu – przekonywał.
– Powiem panu szczerze, że bardzo trudno mi uwierzyć, że tę zbrodnię mógł zlecić ktoś z jego kręgu zawodowego. Owszem, wielu chciało go zniszczyć, ale nikt nie był w stanie. On był sprytny jak wąż – uwielbiał zbliżać się do swoich wrogów, by poznać sposób ich myślenia. Wtedy miał gotową strategię walki. Prawie nigdy się nie mylił, bo planował kilka ruchów naprzód. Był cierpliwy i raczej czekał na działania konkurencji, niż sam atakował. A jeśli już decydował się kogoś zniszczyć, robił to bez skrupułów, perfekcyjnie. Pach – i po wszystkim. Nie był to drapieżnik, który pozostawia rannych, jedynie trupy. Dlatego – nie ukrywam – miał bardzo wielu wrogów. Kontrolował jednak ich ruchy, kupował informacje, stosował wywiad gospodarczy. Korzystał z usług detektywów. Wśród setek jego kontrahentów, jeśli pan zechce, oczywiście przygotuję taką listę, nie było bodaj jednej osoby, która nie marzyła o zniszczeniu go. Nikt nigdy jednak nie zdobył się na nic takiego, bo to byłby prawdziwy zamach stanu.
– Nikt nie śmiałby zadrzeć ze śmieciowym królem?
– Każdy by chciał, ale nikt nie miał odwagi – zaśmiała się chrapliwie Borecka. – Byłoby to wypowiedzenie wojny, której nikt nie umiałby poprowadzić, z góry skazanej na porażkę. Bo najlepszym strategiem w tym towarzystwie był Johann.
– A może jednak ktoś taki się znalazł i zagrał poniżej pasa?
– Zlecając zabójstwo? – skrzywiła się Borecka. – Nie sądzę.
– Wobec tego podejrzewa pani kogoś z jego znajomych?
Uśmiech na twarzy księgowej zastygł.
– O wiele bliżej, panie Meyer. Znacznie bliżej. Jedyną niekonsekwencją w jego życiorysie jest drugie małżeństwo. Powinien pan przyjrzeć się bliżej tej kobiecie.
Meyer rozsiadł się wygodnie w starym fotelu.
– Klaudii Schmidt? Bobikowi?
Borecka wybuchnęła szczerym śmiechem. Opowiedział się po jednej ze stron. Kupił ją. Czyżby ten tłusty kalkulator także podkochiwał się w śmieciowym baronie? Cóż, jest w końcu kobietą. Choć trudno w to uwierzyć, przemknęło mu przez głowę.
– Właściwie powinnam zatrzymać to dla siebie – wyznała nieoczekiwanie. – Ale nie znosiłam jej, zresztą z wzajemnością. I wcale mi nie szkoda, że teraz leży w szpitalu.
– Jest pani okrutna.
– To życie nas nie rozpieszcza. A kobiety z otoczenia Schmidta zdecydowanie nie mogły mówić o szczęściu. – Borecka pochyliła głowę, jakby zaliczała się do tego grona. – Czy pan wie, że jego pierwsza żona – Ursula – zginęła tragicznie?
Profiler zastrzygł uszami.
– Kolejny tajemniczy wypadek?
Borecka spojrzała na niego czujnie.
– Skąd pan wie?
Wzruszył ramionami.
– Właśnie nie wiem.
– Ta historia pana zaskoczy – zaczęła. – Ursula zginęła w wypadku samochodowym. Był duży ruch uliczny, jechała na zakupy. Z tyłu uderzył w nią autobus miejski. Podczas gwałtownego uderzenia głowa poleciała jej do tyłu i złamał się jej kark.
– Strzał z bicza11? – zdziwił się Meyer.
– Nie wiem, jak to się nazywa, ale mówię prawdę. Johann nie miał z tym nic wspólnego. W aucie, którym jeździła, nie było zagłówków. Kupiła je jeszcze za życia pierwszego męża i pracodawcy Johanna – Edwina Schmidta. Ten mały samochodzik, isuzu trooper, był kupiony za śmieszne pieniądze. W idealnym stanie, z bardzo niewielkim przebiegiem. Służył kiedyś jako auto typu follow me na małym lotnisku. To wtedy zdjęto zagłówki, bo ograniczały kierowcy widoczność. Potem, kiedy auto było sprzedawane, okazało się, że zaginęły. Ursula jeździła tym autem po zakupy. Uwielbiała je. Nawet kiedy już byli z Johannem bogaci i miała inne. Głupia śmierć, co? – Księgowa pokiwała głową. – Tak sobie czasem myślę, że co los nam przeznaczył, tego nikt nam nie odbierze. W tym dniu, dokładnie w dniu jej śmierci, Johann kupił dom Klaudii. W tym czasie miał jedną żonę w Niemczech, a tutaj już wił sobie gniazdo z Bobikiem. Może to i lepiej, że Ursula nigdy się nie dowiedziała.
Meyer wyciągnął papierosy.
– Mogę? – Wskazał otwarte drzwi balkonowe.
– Nie musi pan wychodzić. – Borecka nie ruszając się z miejsca, podała mu popielniczkę. Sama wyjęła z szuflady biurka cygaretki i jedną z nich włożyła do ust, czekając, aż psycholog poda jej ogień. – Ach, gdybym była trochę młodsza… – Skierowała na niego swoje zalane tłuszczem oczy, sprawdzając, czy i tym razem oburzy się i ustawi ją do pionu. Była jak przebiegły kocur, nieco już wyleniały, lecz wciąż obdarzony wigorem. Kiedy nie zareagował, dodała kokieteryjnie: – Pan jest jak te ciasteczka z kajmakiem, na które już nie mam zdrowia.
Meyer zacisnął usta ze złości, lecz po chwili swoje niezadowolenie i niesmak przykrył hałaśliwym śmiechem. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, jaki temperament ma ta kobieta. Zaciągnął się papierosem i nagle zrozumiał, jaki klucz zastosuje do otwarcia serca księgowej. To on sam. Nigdy by się nie spodziewał, że dla tej kobiety racjonalistki-kalkulatora interesem może być zwykły flirt. Przechylił głowę, zmrużył oczy i wpatrywał się w nią wnikliwie. Borecka pierwszy raz zachowała się jak kobieta. Zamrugała, spuściła głowę i miał wrażenie, że lekko się zarumieniła. A może tylko mu się wydawało?
– Zdradzę panu największy sekret Johanna – odezwała się wreszcie. – Ale robię to tylko ze względu na pana, panie Meyer – zastrzegła. Wtedy zmusił się do najbardziej uwodzicielskiego uśmiechu, na jaki go było wobec niej stać.
– Naprawdę?
11
Strzał z bicza – Tak lekarze w slangu nazywają kontuzję, której doznają kierowcy w momencie najechania przez inny pojazd z tyłu. Podczas zderzenia głowa kierowcy i pasażerów gwałtownie wędruje do przodu, a potem natychmiast do tyłu, z ogromną siłą. Dlatego w autach montowane są wysokie zagłówki, które amortyzują siłę uderzenia i zapobiegają urazom kręgosłupa odcinka szyjnego oraz złamaniu karku.