Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 34
Meyer słuchał Boreckiej z uwagą. Kiedy skończyła, pożałował, że zamiast wysokiego IQ, Bóg nie obdarzył go po prostu życiowym sprytem, jaki posiadał Johann Schmidt.
– Imię i nazwisko?
– Michał Douglas.
– Wiek?
– Trzydzieści siedem lat. Skończę we wrześniu.
– Zawód?
– Designer, stylista, grafik.
– Zatrudniony?
– Freelancer.
– Co? – Szerszeń podniósł głowę.
– Wolny strzelec. Pracuję na zlecenie.
Czyli jesteś na utrzymaniu żony?, chciał powiedzieć podinspektor, ale się powstrzymał. Przesłuchanie odbywało się w najmniejszym chyba pokoju komendy. Szerszeń wertował akta, a Stefan wpisywał zeznanie męża lekarki do komputera. W pokoju panował zaduch. Pauzy pomiędzy pytaniami i odpowiedziami wypełniał stukot starej klawiatury i przekleństwa policjanta, który kompletnie nie nadawał się na protokolanta. Wszyscy wiedzieli, że za chwilę trzeba będzie otworzyć okno, bo zaraz uduszą się od upału. Szerszeń jednostajnym głosem odczytał formułkę pouczenia podejrzanego, jaka kara mu grozi za składanie fałszywych zeznań. Michał Douglas miał ze zmęczenia podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Widać było, że z każdą chwilą denerwuje się coraz bardziej.
– Czy pan wie, w jakiej sprawie został zatrzymany? – zapytał podinspektor, a mąż lekarki spojrzał na niego pytająco.
– Chyba tak.
Szerszeń postanowił go zmęczyć. Udawał niezbyt zainteresowanego sprawą służbistę, którego obchodzi tylko to, by sporządzić protokół.
– Jest pan podejrzany o zabójstwo Johanna Schmidta. Przyznaje się pan?
– Nie mam z tym nic wspólnego. – Douglas utkwił wzrok w czubkach swoich trampek.
– Chce pan zeznawać?
Podejrzany pokiwał głową.
– Chce pan skontaktować się ze swoim adwokatem?
– Nie mam nic do ukrycia! – Douglas dumnie podniósł głowę.
Głupek, pomyślał Szerszeń. A Stefan przeciągle spojrzał na podejrzanego. Mechanicznie przy tym uderzał w klawiaturę komputera. Nie działała litera „f” i cyfra 0. Stefan za każdym razem, gdy miał je nacisnąć, przeklinał pod nosem.
– Co pan wie w tej sprawie?
– W gabinecie mojej żony zamordowano człowieka. Słabo go znałem. Zamieniłem z nim może kilka zdań. Wiem, że żona pisała z nim książkę, znali się chyba wcześniej. Mówiła mi, że był jej pacjentem. Nie wiem nic więcej, co mogłoby pomóc.
– Zaraz się przekonamy.
Szerszeń wyjął wykałaczkę i włożył do ust. W pomieszczeniu panowała cisza. Michał nerwowo rozglądał się po gabinecie.
– Kurdelek, pierdelek – wymsknęło się Stefanowi.
Podinspektor zdumiony spojrzał na pogromcę mafiozów.
– No i co? – obruszył się policjant. – „G” przestało działać. Stary rupieć – mruknął i udał, że poprawia literówki. Tak naprawdę z zainteresowaniem przyglądał się, jak po skroni podejrzanego płynie strużka potu.
Szerszeń też to zauważył, lecz nadal nie proponował otwarcia okna. Wiedział, że za chwilę podejrzany zdejmie marynarkę i zacznie się naprawdę denerwować. Tak też się stało. Douglas się rozbierał. Podkoszulek, który miał pod spodem, był dość obcisły. Markowy ciuch eksponował pięknie zbudowaną klatkę piersiową. Mąż lekarki był typem mężczyzny metroseksualnego, czyli takiego, który używa kremu przeciw zmarszczkom i otwarcie deklaruje, że nie wstydzi się łez.
– Co pan robił w piątek po południu? Od piętnastej do dziewiętnastej? – Szerszeń wyjął z ust niewielki kikut wykałaczki. Douglas zastanawiał się, co się stało z resztą drewienka.
– Ja?
– Widzi pan tu jeszcze kogoś?
– Byłem u rodziców. Zastanawialiśmy się, czy mój synek powinien jechać na obóz konny dla gimnazjalistów do Ochab. To byłby jego pierwszy tak długi wyjazd bez rodziców.
– Przecież jest na obozie.
– Tak. Ale baliśmy się, jak siedmiolatek poradzi sobie przez niemal dwa tygodnie sam. Ja byłem za. Wiem, jak Tymek kocha konie, a tam mógłby się nimi zajmować, nawiązywać więzi z rówieśnikami. Moja mama była przeciw.
Stukanie klawiatury ucichło. Stefan patrzył wyczekująco na Szerszenia. Nie wiedział, czy ma protokołować.
– Dlaczego nie omawiał pan tego z żoną, tylko z mamusią? – spytał Szerszeń z przekąsem.
– Elwira raczej mało się interesuje dzieckiem… – Douglas zająknął się i spojrzał na Stefana. Ten natychmiast zaczął stukać w klawisze.
– Ta rozmowa… Ile dokładnie trwała? – dopytywał się Szerszeń. – O której pan przyjechał, o której wyszedł?
– Byłem u nich około czternastej, potem obiad. Koło siódmej odwiozłem syna do Ochab. Ustaliliśmy z żoną, że zostanę tam kilka dni.
– Czyli do której dokładnie był pan u rodziców?
– Mówiłem… do siódmej.
– Pięć godzin rozprawiał pan z dziadkami o koloniach dziecka?
– Rozmawialiśmy o wielu różnych sprawach. Zdrowie taty, moja praca. Matka uważa, że niezdrowo się odżywiam.
Szerszeń z trudem hamował irytację. Stefan to widział. Douglas jeszcze nie.
– A o tym, że żona wyjechała bez ostrzeżenia? O tym też mówiliście?
– Nic o tym nie wiedziałem. Kiedy próbowałem się z nią skontaktować, włączała się sekretarka. Dzwoniłem kilka razy do jej matki, ale nic