Behawiorysta. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 14
– Dzień dobry – odezwał się Edling, zamykając drzwi.
Drejer skinęła mu głową, a on uniósł wzrok. Ciemne chmury zbierały się nad Opolem i znów zanosiło się na opady, mimo że z ulic nie spłynęła jeszcze woda po ostatnich, a studzienki były pełne. Temperatura była niska, nawet jak na jesień, i wszystko to zdawało się znamienne dla ostatnich wydarzeń.
– Nie traćmy czasu – powiedziała.
– Na uprzejmości nigdy go nie szkoda.
– Nie? – zapytała. – Nawet gdy dwojgu ludziom grozi śmierć?
– Nie dwojgu, ale jednemu z nich. I owszem, nawet wówczas.
Skwitowała to milczeniem. Gerard otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka, a potem przytrzymał je Beacie. Za czasów pracy w prokuraturze przynajmniej raz w tygodniu instruował kogoś, że właśnie w ten sposób należy okazywać damom szacunek. Wszystko bowiem zależało od tego, w którą stronę otwierały się drzwi – jeśli do siebie, nie było problemu, wystarczyło przepuścić kobietę przodem. W przeciwnym wypadku należało postąpić tak, jak teraz zrobił to Edling.
Drejer przeszła przez próg bez słowa.
– Wiecie już, kim są porwani? – zapytał Gerard.
– To nie moja działka.
– Ale z pewnością otrzymujesz na bieżąco informacje.
Beata poczuła wyraźną woń wina. Swojego czasu zastanawiała się, czy Edling nie pije za dużo, choć właściwie był ostatnią osobą, którą można by posądzać o problemy z alkoholem. Jego obecna sytuacja jednak z pewnością stanowiła podatny grunt, by wykwitły na niej pierwsze oznaki uzależnienia.
– Nie wiemy, kim są ci ludzie – odparła po chwili. – Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, i nie wiemy, czy to aby nie wcześniej przygotowane nagranie.
– Nikt ich nie rozpoznał? – spytał Gerard, gdy wchodzili po schodach. Kilku policjantów spojrzało na niego spode łba. – Przecież to nagranie poszło w świat. Do tej pory ktoś powinien się zgłosić.
– Na razie cisza.
Edling miał rację, było to zastanawiające. W natłoku innych czynności Drejer o tym nie pomyślała, zresztą ta dwójka nie stanowiła jej głównego zmartwienia. Odnalezienie ich było zadaniem policji.
– Musiał zastraszyć rodziny – zauważył Gerard.
– Hm?
– Musiał zagrozić, że jeśli zadzwonią na policję, zabije obydwoje. I w takim razie nie jest to wcześniej nagrany materiał, bo ktoś dawno by się zgłosił.
Beata pokiwała głową. Brzmiało to dość sensownie.
– Zostają jeszcze znajomi, dalsza rodzina albo sąsiedzi…
– Zapewne ktoś niebawem się odezwie – ocenił.
– Więc zamachowiec nie miałby powodu, by grozić rodzinie od razu po porwaniu. Odwlókłby tylko to, co nieuniknione.
– Może tylko o to mu chodziło.
– W jakim sensie?
– Chciał pokazać nam, kto rozdaje karty, kto rozmieszcza figury na szachownicy.
Drejer miała ochotę zauważyć, że nie ma żadnych „nas”, ale ugryzła się w język. Skorzysta z wiedzy i doświadczenia Edlinga jeszcze ten jeden raz, potem dobitnie wytłumaczy mu, że używanie tego zaimka jest i pozostanie nieuzasadnione. Choć pewnie wybrał go celowo. Gerard niczego nie robił przez przypadek.
– Tak czy inaczej liczy się miejsce, nie osoby – dodał.
– Niestety na tym froncie jest jeszcze gorzej.
Edling zatrzymał się przed wejściem do jednego z gabinetów. Zajrzał przez próg, a potem wszedł do środka.
– Co robisz? – zapytała.
– Muszę skorzystać z mapy, zanim z nim porozmawiam.
– W jakim celu?
– Znam lokalizacje wszelkich opuszczonych hal przemysłowych na Opolszczyźnie.
Beata założyła ręce na piersi i westchnęła.
– Twoje poczucie humoru nigdy do mnie nie przemawiało – powiedziała. – O ile w ogóle można to nazwać w ten sposób. Tracimy czas, Gerard.
– Mimo to chciałbym sprawdzić pewną rzecz.
Uruchomił komputer, a potem usiadł za biurkiem. Ledwo sprzęt zakończył rozruch, Edling się skrzywił.
– Potrzebuję loginu i hasła.
Gdyby była tutaj z kimkolwiek innym, nawet nie rozważałaby skorzystania z policyjnego komputera. Towarzystwo Gerarda wiązało się jednak z poczuciem zupełnej bezkarności. I tak miał na pieńku ze wszystkimi służbami, więc to na niego spadnie cała odpowiedzialność.
– Poślij po jakiegoś mundurowego.
– Nie.
Edling podniósł spojrzenie znad monitora. Przez moment mierzyli się wzrokiem i Beata przypuszczała, że minie jeszcze chwila, nim dawny przełożony uświadomi sobie, że nie ma już prawa wydawać rozkazów.
– Czy słowo „proszę” cokolwiek zmieni? – zapytał, podnosząc się.
– Nie.
– W takim razie po prostu oznajmię ci, że potrzebujemy listy opuszczonych nieruchomości w promieniu stu kilometrów.
– Jestem pewna, że pracuje już nad tym cały zespół ludzi – odparła. – I dlaczego akurat sto kilometrów?
– Wydaje się, że to sensowny teren na początek.
– Tyle że równie dobrze ten budynek może znajdować się na Pomorzu lub w górach.
Edling pokiwał głową, kierując się na korytarz.
– Owszem – przyznał. – Ale od czegoś trzeba zacząć.
– Więc zacznijmy od przesłuchania.
Chwilę później wprowadziła go do pokoju, w którym czekał na nich zabójca. Kiedy tylko zobaczył Gerarda, rozszerzył nozdrza i uśmiechnął się. Wyraźne zmarszczki pojawiły się w kącikach oczu.