Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 14

Behawiorysta - Remigiusz Mróz Mroczna strona

Скачать книгу

po dwudziestu minutach. Beata czekała na niego pod komendą i uniosła rękę, gdy tylko dostrzegła taksówkę. Gerard podziękował kierowcy, jakby ten był kelnerem w wytwornej restauracji i właśnie podał mu najstarsze wino pochodzące z lokalnej winnicy. Tymczasem facet po prostu zwracał mu resztę.

      – Dzień dobry – odezwał się Edling, zamykając drzwi.

      Drejer skinęła mu głową, a on uniósł wzrok. Ciemne chmury zbierały się nad Opolem i znów zanosiło się na opady, mimo że z ulic nie spłynęła jeszcze woda po ostatnich, a studzienki były pełne. Temperatura była niska, nawet jak na jesień, i wszystko to zdawało się znamienne dla ostatnich wydarzeń.

      – Nie traćmy czasu – powiedziała.

      – Na uprzejmości nigdy go nie szkoda.

      – Nie? – zapytała. – Nawet gdy dwojgu ludziom grozi śmierć?

      – Nie dwojgu, ale jednemu z nich. I owszem, nawet wówczas.

      Skwitowała to milczeniem. Gerard otworzył drzwi, wszedł pierwszy do środka, a potem przytrzymał je Beacie. Za czasów pracy w prokuraturze przynajmniej raz w tygodniu instruował kogoś, że właśnie w ten sposób należy okazywać damom szacunek. Wszystko bowiem zależało od tego, w którą stronę otwierały się drzwi – jeśli do siebie, nie było problemu, wystarczyło przepuścić kobietę przodem. W przeciwnym wypadku należało postąpić tak, jak teraz zrobił to Edling.

      Drejer przeszła przez próg bez słowa.

      – Wiecie już, kim są porwani? – zapytał Gerard.

      – To nie moja działka.

      – Ale z pewnością otrzymujesz na bieżąco informacje.

      Beata poczuła wyraźną woń wina. Swojego czasu zastanawiała się, czy Edling nie pije za dużo, choć właściwie był ostatnią osobą, którą można by posądzać o problemy z alkoholem. Jego obecna sytuacja jednak z pewnością stanowiła podatny grunt, by wykwitły na niej pierwsze oznaki uzależnienia.

      – Nie wiemy, kim są ci ludzie – odparła po chwili. – Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, i nie wiemy, czy to aby nie wcześniej przygotowane nagranie.

      – Nikt ich nie rozpoznał? – spytał Gerard, gdy wchodzili po schodach. Kilku policjantów spojrzało na niego spode łba. – Przecież to nagranie poszło w świat. Do tej pory ktoś powinien się zgłosić.

      – Na razie cisza.

      Edling miał rację, było to zastanawiające. W natłoku innych czynności Drejer o tym nie pomyślała, zresztą ta dwójka nie stanowiła jej głównego zmartwienia. Odnalezienie ich było zadaniem policji.

      – Musiał zastraszyć rodziny – zauważył Gerard.

      – Hm?

      – Musiał zagrozić, że jeśli zadzwonią na policję, zabije obydwoje. I w takim razie nie jest to wcześniej nagrany materiał, bo ktoś dawno by się zgłosił.

      Beata pokiwała głową. Brzmiało to dość sensownie.

      – Zostają jeszcze znajomi, dalsza rodzina albo sąsiedzi…

      – Zapewne ktoś niebawem się odezwie – ocenił.

      – Więc zamachowiec nie miałby powodu, by grozić rodzinie od razu po porwaniu. Odwlókłby tylko to, co nieuniknione.

      – Może tylko o to mu chodziło.

      – W jakim sensie?

      – Chciał pokazać nam, kto rozdaje karty, kto rozmieszcza figury na szachownicy.

      Drejer miała ochotę zauważyć, że nie ma żadnych „nas”, ale ugryzła się w język. Skorzysta z wiedzy i doświadczenia Edlinga jeszcze ten jeden raz, potem dobitnie wytłumaczy mu, że używanie tego zaimka jest i pozostanie nieuzasadnione. Choć pewnie wybrał go celowo. Gerard niczego nie robił przez przypadek.

      – Tak czy inaczej liczy się miejsce, nie osoby – dodał.

      – Niestety na tym froncie jest jeszcze gorzej.

      Edling zatrzymał się przed wejściem do jednego z gabinetów. Zajrzał przez próg, a potem wszedł do środka.

      – Co robisz? – zapytała.

      – Muszę skorzystać z mapy, zanim z nim porozmawiam.

      – W jakim celu?

      – Znam lokalizacje wszelkich opuszczonych hal przemysłowych na Opolszczyźnie.

      Beata założyła ręce na piersi i westchnęła.

      – Twoje poczucie humoru nigdy do mnie nie przemawiało – powiedziała. – O ile w ogóle można to nazwać w ten sposób. Tracimy czas, Gerard.

      – Mimo to chciałbym sprawdzić pewną rzecz.

      Uruchomił komputer, a potem usiadł za biurkiem. Ledwo sprzęt zakończył rozruch, Edling się skrzywił.

      – Potrzebuję loginu i hasła.

      Gdyby była tutaj z kimkolwiek innym, nawet nie rozważałaby skorzystania z policyjnego komputera. Towarzystwo Gerarda wiązało się jednak z poczuciem zupełnej bezkarności. I tak miał na pieńku ze wszystkimi służbami, więc to na niego spadnie cała odpowiedzialność.

      – Poślij po jakiegoś mundurowego.

      – Nie.

      Edling podniósł spojrzenie znad monitora. Przez moment mierzyli się wzrokiem i Beata przypuszczała, że minie jeszcze chwila, nim dawny przełożony uświadomi sobie, że nie ma już prawa wydawać rozkazów.

      – Czy słowo „proszę” cokolwiek zmieni? – zapytał, podnosząc się.

      – Nie.

      – W takim razie po prostu oznajmię ci, że potrzebujemy listy opuszczonych nieruchomości w promieniu stu kilometrów.

      – Jestem pewna, że pracuje już nad tym cały zespół ludzi – odparła. – I dlaczego akurat sto kilometrów?

      – Wydaje się, że to sensowny teren na początek.

      – Tyle że równie dobrze ten budynek może znajdować się na Pomorzu lub w górach.

      Edling pokiwał głową, kierując się na korytarz.

      – Owszem – przyznał. – Ale od czegoś trzeba zacząć.

      – Więc zacznijmy od przesłuchania.

      Chwilę później wprowadziła go do pokoju, w którym czekał na nich zabójca. Kiedy tylko zobaczył Gerarda, rozszerzył nozdrza i uśmiechnął się. Wyraźne zmarszczki pojawiły się w kącikach oczu.

Скачать книгу