Noc nad oceanem. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noc nad oceanem - Ken Follett страница 18
– Wypuszczą mnie za kaucją, mamo – oświadczył zuchowato.
– Wiem, synu – odparł matka. – Zawsze byłeś szczęściarzem.
A jeśli nie…
Wielokrotnie wychodziłem obronną ręką z trudnych sytuacji, dodawał sobie otuchy.
Jednak nie aż tak trudnych.
– Marks! – zawołał strażnik.
Harry wstał. Nie zastanawiał się wcześniej, co powinien powiedzieć, zawsze był dobrym improwizatorem. Tym razem jednak żałował, że nie przygotował sobie przemówienia. Miejmy to już za sobą, pomyślał cały w nerwach. Zapiął marynarkę, poprawił muszkę oraz prostokąt białej lnianej chusteczki w butonierce. Potarł brodę, zły, że nie pozwolono mu się ogolić. W ostatniej chwili w jego umyśle zaczął kiełkować pomysł wiarygodnej bajeczki. Wyjął spinki z mankietów koszuli, po czym schował je do kieszeni.
Drzwi się otworzyły i wyszedł na zewnątrz.
Poprowadzono go po betonowych schodach na górę, prosto do sali sądowej. Przed nim znajdowały się krzesła adwokatów, wszystkie puste; biurko dla urzędnika sądowego, którym był wykwalifikowany prawnik; oraz ława sędziowska, na której zasiadali trzej sędziowie magistraccy.
Chryste, westchnął w duchu Harry, mam nadzieję, że dranie mnie wypuszczą.
Na galerii dla prasy, z boku, stał młody reporter z notesem. Harry odwrócił się i spojrzał na koniec sali. Tam, na jednym z miejsc dla widzów, dostrzegł matkę w jej najlepszym płaszczu i nowym kapeluszu. Znacząco postukała palcem w kieszeń: Harry uznał to za znak, że ma pieniądze na jego kaucję. Z przerażeniem zobaczył, że przypięła sobie broszkę, którą ukradł hrabinie Eyer.
Odwrócił się twarzą do sędziów i ścisnął poręcz, żeby powstrzymać drżenie rąk. Oskarżyciel, inspektor policji – łysy i z wielkim nosem – powiedział:
– Numer trzy na waszej liście, Wysoki Sądzie: kradzież dwudziestu funtów w gotówce i pary złotych spinek do mankietów o wartości piętnastu gwinei będących własnością sir Simona Monkforda oraz wyłudzenie korzyści majątkowej w restauracji Saint Raphael na Piccadilly. Policja domaga się zatrzymania oskarżonego w areszcie, ponieważ badane są dalsze zarzuty dotyczące dużych kwot pieniędzy.
Harry czujnie obserwował sędziów. Po jednej stronie siedział stary piernik z bokobrodami i sztywnym kołnierzykiem, a po drugiej typ wyglądający na byłego wojskowego i noszący krawat w barwach swojego regimentu. Obaj spoglądali na niego wyniośle i domyślił się, że ich zdaniem każdy, kto przed nimi stawał, musiał być winien jakiegoś przestępstwa. Poczuł się bezradny. Potem powiedział sobie, że takie głupie uprzedzenia można szybko zmienić w równie głupią łatwowierność. Lepiej, żeby nie byli zbyt sprytni, jeśli ma im zamydlić oczy. Tak naprawdę liczył się tylko siedzący pośrodku przewodniczący ławy sędziowskiej. Był mężczyzną w średnim wieku z siwymi wąsami i w szarym garniturze, a jego znużona mina świadczyła o tym, że słyszał już więcej niewiarygodnych historii i usprawiedliwień, niż chciałby pamiętać. To na niego trzeba uważać, pomyślał zaniepokojony Harry.
– Czy prosi pan o zwolnienie za kaucją? – spytał przewodniczący.
Harry udał zaskoczonego.
– Och! Wielkie nieba! Tak sądzę. Tak… tak, proszę.
Wszyscy trzej sędziowie magistraccy wyprostowali się i zaczęli bacznie go obserwować, gdy usłyszeli arystokratyczny akcent. Harry ucieszył się z wywartego wrażenia. Był dumny z tego, że potrafił ukryć swoje pochodzenie społeczne. Reakcja ławy dodała mu otuchy. Mogę ich oszukać, pomyślał. Założę się, że mogę.
– A zatem co ma pan na swoją obronę? – kontynuował przewodniczący.
Harry uważnie wsłuchiwał się w jego akcent, usiłując dokładnie określić, do jakiej klasy należy mężczyzna, który zadecyduje o jego losie. Doszedł do wniosku, że to wykształcony członek klasy średniej: może farmaceuta lub dyrektor banku. Na pewno bystry, ale przyzwyczajony ustępować przedstawicielom klas wyższych.
Harry przybrał zakłopotaną minę i powiedział tonem uczniaka zwracającego się do dyrektora szkoły:
– Obawiam się, że zaszło okropne nieporozumienie – zaczął.
Zainteresowanie sędziów wzrosło jeszcze bardziej – poruszyli się na swoich fotelach i nachylili z zaciekawieniem. Wiedzieli już, że nie będzie to typowa sprawa, i z wdzięcznością witali jakąś odmianę w nudnej rutynie.
– Prawdę mówiąc – dodał Harry – niektórzy koledzy wypili wczoraj za dużo porto w Carlton Club i stąd całe to zamieszanie.
Zamilkł, jakby nic więcej nie miał do powiedzenia, i wyczekująco spojrzał na ławę sędziowską.
– Carlton Club! – zagrzmiał sędzia o wyglądzie wojskowego.
Jego mina świadczyła, że nieczęsto członkowie tej szacownej instytucji stawali przed ławą sędziowską.
Harry zadał sobie pytanie, czy nie posunął się za daleko. Może nie uwierzą, że jest członkiem tego klubu.
– To strasznie krępujące – rzucił pośpiesznie – ale natychmiast pójdę i przeproszę wszystkich zainteresowanych, niezwłocznie wyjaśniając całe to nieporozumienie… – Udał, że nagle przypomniał sobie, iż ma na sobie strój wieczorowy. – Chciałem powiedzieć, gdy tylko się przebiorę.
– Czy mamy rozumieć – wtrącił się stary piernik – że nie zamierzał pan wziąć tych dwudziestu funtów i spinek do mankietów?
W jego głosie słychać było niedowierzanie, ale mimo to fakt, że zadawali mu pytania, był dobrym znakiem. Oznaczał, że nie zanegowali natychmiast jego bajeczki. Gdyby nie wierzyli w ani jedno wypowiedziane przez niego słowo, nie fatygowaliby się wypytywaniem go o szczegóły. Nabrał otuchy: może odejdzie wolny!
– Pożyczyłem sobie te spinki – oznajmił – ponieważ zapomniałem swoich!
Podniósł ręce, pokazując rozpięte mankiety koszuli wystające z rękawów marynarki. Spinki miał w kieszeni.
– A co z tymi dwudziestoma funtami? – drążył stary piernik.
Harry z niepokojem uświadomił sobie, że to trudniejsze