Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 71
– Zląkł się – rzekła pani Barbara zdziwiona, gdyż Piotruś nieraz chodził sam dużo dalej. – Nie można się z dzieckiem tak bawić – dodała z żalem.
– Zląkł się o nas – śmiał się Bogumił. – Myślał, że nas wilki porwały!
Piotruś śmiał się już też i aby pokryć zawstydzenie zaczął wyprawiać różnego rodzaju skoki. Prędko się jednak zmęczył i zapytał, czy jeszcze daleko do domu.
– A czy ciebie nóżki bolą, syneczku? Co to dziecko tak jakoś dzisiaj grymasi? Może chcesz do tatusia na rękę?
– Co? Młody człowiek, co już ze mną na koniu jeździ, ma iść na rękę? – oburzał się żartami Bogumił. – Ale chodź, chodź. Tatuś się zabawi w twojego konia.
Piotruś jednak opierał się, mówiąc: – Nie. Ja sam – pójdę – po śniegu.
I tak jakoś już o zmierzchu doszli do domu.
W nocy Piotruś spał niespokojnie, a ręce i głowa jego były mocno gorące. Nad ranem zaczął się rzucać nieprzytomnie i po całym folwarku rozeszła się wiadomość, że Piotruś państwa Niechciców zachorował.
– Niech się pani nie trwoży – mówiły panny Krępskie, które nadbiegły z pomocą. – U małych dzieci taka wysoka gorączka może nic złego nie znaczyć. Dzieci bardzo łatwo dostają dużej gorączki. Ile myśmy już takich wyleczyły.
Pani Barbara patrzyła zamglonymi oczami i mówiła:
– Ja się nie boję. Ja nie mam złego przeczucia. Matka miałaby przecież przeczucie. Ja wiem, że jemu nic nie będzie.
Piotruś bredził i dyszał, a chwilami szukał z trwożną namiętnością ręki matki i pytał: – Mamusia jest? Jest?
– Jest, kochaneczku, jest przy tobie – odpowiadali oboje.
Po południu przyjechał doktór z Mławy, a wkrótce potem felczer z Borku. Nad wieczorem przybyła pani Ładzina. Krzątano się na palcach, dźwięczały bańki i buteleczki, pluskała woda na kompresy, chrobotał lód, od czasu do czasu doktór szorstko i głośno wydawał jakieś zarządzenia.
Chłopiec stał się pośród tych zabiegów jak gdyby przytomniejszy, około dziesiątej wieczorem rozejrzał się i rzekł: – Tatuś! – a głos jego rozległ się donośnie i natarczywie śród przyciszonego napięcia, w jakim się wszyscy znajdowali.
– Co, syneczku?
– Tatuś – powtórzył chłopiec nagląco – graj!
– Lepiej mu. Chce, żeby ojciec zagrał – rzekł ktoś z obecnych.
– Skrzypce – zaraz, gdzie skrzypce? – I Bogumił rzucił się biec po nie jak po deskę ratunku. Pani Barbara wyszła za nim, chwyciła go za rękę.
– Nie odchodź – błagała – nie odchodź. Słuchaj! On nigdy nie chorował! On przecież nigdy nie chorował – wybuchnęła zrozpaczonym szeptem, jakby dopiero to wydało jej się złowróżbną okolicznością.
Usłyszeli, że ktoś powiedział: – Jemu już i skrzypce nie pomogą.
– Na co tu tyle ludzi? – zlękła się pani Barbara.
Wrócili do dziecka, które znów straciło przytomność. Podwojono starania. Doktór i jedna z panien Krępskich zostali na całą noc, a w kuchni czuwali Bylisia, Ludwiczka i gotowy na każde skinienie Nebelski.
Nad ranem Piotruś skonał. Ucichło krzątanie się. Zemdloną panią Barbarę nacierano wodą lawendową i trzeźwiono solami. Bogumił wyszedł do sieni. Wśród nocnej bieganiny ktoś otworzył drzwi na dwór. Wiało przez nie mrozem i widać było siny od cieniów uchodzącej nocy śnieg, a nad śniegiem za czarnymi drzewami czerwone pasmo zorzy. Bogumił po omacku szukał czegoś na ścianie.
11
Pani Barbara nie wiedziała, jak się odbył pogrzeb Piotrusia. Cztery dni i cztery noce przeleżała w nerwowej gorączce, bredząc i płacząc na przemian, nie przyjmując prawie pokarmu, nie poznając, czy też nie chcąc poznać nikogo z tych, co się nad nią schylali i starali się przywieść ją do jakiego takiego opamiętania. Nie wiedziała też, co się działo przez ten czas z Bogumiłem. W czworakach tylko, u Nebelskich i we dworze opowiadano sobie, jak on po śmierci dziecka wybiegł do ogrodu ze swoją strzelbą myśliwską, jak ją oparł o drzewo, usiłując nacisnąć cyngiel i jak, nim to się stało – omdlał i upadł razem z bronią na ziemię. Widziały to Bylisia i Ludwiczka, które za nim wybiegły, a potem opowiadały o tym raz tak, a drugi raz inaczej. Opowiadały między innymi, że Ludwiczka poszła wtedy wołać pomocy, gdyż same nie mogły leżącego podźwignąć. Bylisia została, lecz strach ją zdjął przed panem leżącym w śniegu – pobiegła więc też ku wsi i wołała po drodze: – Pan się zabił – i przysięgała, że fuzja wystrzeliła, kiedy pan upadł. Ale nim ludzie się zeszli, Bogumił sam już oprzytomniał, wstał, wrócił do domu, a położywszy się na ławie, zasnął i spał koło dziesięciu godzin. Wstawszy, był już spokojny i zajmował się na równi ze wszystkimi pogrzebem oraz wysyłaniem wiadomości rodzinie. Na pogrzeb nikt nie zdążył przyjechać, byli tylko Ładowie i cała Krępa, lecz zaraz po pogrzebie przybyła Teresa Kociełłowa. Pani Barbara nie gorączkowała już wtedy, lecz nie wstawała z łóżka. Leżała na wznak wpatrzona bezmyślnie w sufit, marszcząc od czasu do czasu czoło i powtarzając szeptem: – Dlaczego? – Gdy Bogumił się do niej zbliżał, odwracała głowę z niechęcią, gdy ujrzała panią Teresę, wybuchnęła spazmatycznym płaczem, jakby widok tej nowej żyjącej twarzy uprzytomnił jej tylko niepowrotne zniknięcie tamtej, co już była pod ziemią.
Teresa Kociełłowa z szorstką tkliwością wzięła siostrę w objęcia i trzymała ją przyciśniętą do siebie, aż póki płacz nie ucichł. Nie próbowała jej pocieszyć. Kazała ją zostawić w spokoju, a sama zajęła się domem i Bogumiłem, który chodził zaniedbany i nieogolony, a najczęściej, wróciwszy od gospodarstwa, siadał w ciemnym pokoju, paląc fajkę, aż póki nie wypadła mu z ust, gdy zaczął drzemać. Teresa próbowała mu towarzyszyć. Pierwszego dnia czuł się tym skrępowany, ale następnego dał się wciągnąć w rozmowę i widać było, że mu to ulgę przynosi.
Trzeciego czy czwartego dnia Teresa zapytała go, czy to prawda, co mówią, że godził na swoje życie.
Bogumił zmieszał się i skrył twarz w dłoniach.
– Czy to kto widział? – zląkł się, a potem zaczął prosić:
– Tereso, niech Teresa[125] nigdy tego Basi nie powie. Nigdy. I niech uczyni tak, żeby jej o tym nikt nigdy nie powiedział.
– Jakże ja to mogę uczynić? – westchnęła apatycznie. – Co mogłam, to zrobiłam. Zapowiedziałam wszystkim, żeby milczeli. Ale taka rzecz nie może się