Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 73

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

że pewno pani Niechcicowa umarła i że to na nią dzwonią.

      Ona zaś leżała tymczasem i już wiedziała, że leży, i nie czuła na koniec bólu, ale nękała ją w całym jestestwie niedogodność gorsza niż ból. Widziała wciąż nad sobą niby przedmioty, niby bryły kuliste i kanciaste, niby zadry i sople kolące. Wszystko to chwiało się i zwisało elastycznie na nitkach czy na gumkach, ciążyło, potrącało się, kurczyło i rozciągało piszcząc, szumiąc i dudniąc na przemiany, i dolegało chorej tak, jakby to ona sama ciążyła i zwisała, i roiła się w mrowiu tych kształtów. Aż na koniec spomiędzy kłębiącego się zamętu i rozruchu zaczęła mknąć ku niej niby maska o zakrzywionym nosie. Nadciągała coraz to większa, większa, a potem znowu sunęła chyżo wstecz, a gdy już była malutka niby orzech, pani Barbara usłyszała, jak ktoś zapytał:

      – Co mówisz, dziecinko?

      Zobaczyła nad sobą twarz Bogumiła i znów usłyszała, jak ktoś rzekł:

      – Poznaje? – a ktoś drugi odszepnął: – Nie wiem. Uśmiecha się i coś mówi. Powtarza – maska, maska.

      Pragnęła ze zgorszeniem odrzec: „Nic podobnego”, ale nie mogła wydobyć głosu. Zamknęła oczy, a gdy je ponownie otworzyła, dokoła było jasno i twarz Bogumiła schylała się nad nią jak przedtem. Pani Barbara chciała mu coś powiedzieć i niecierpliwiła się, bo wciąż pytał:

      – Co mówisz, najmilsza? Co szepczesz? – i przeszkadzał jej tymi zapytaniami.

      – Śni… śni… – powtarzała, a wreszcie zdołała to powiedzieć głośno i wyraźnie, jakby mówiła do głuchego:

      – Śniło mi się, że łąka i było mówieni: oddam ci syna na powrót, uczekaj, aż cię zaboli[126].

      – Co mówisz, jedyna? – Uciekaj? – Uciekniemy stąd, uciekniemy.

      – Uczekaj – poprawiła go z pogardliwą niecierpliwością – aż cię zaboli.

      Bogumił patrzył bacznie, przelękniony, że to gorączka wraca.

      – Kto tu stoi przy tobie, kochanie – zapytał – powiedz, poznajesz mnie?

      Spojrzała na niego zbiedzonymi oczyma i uśmiechnęła się z figlarnym politowaniem. – Cóż ty mnie takie pytania zadajesz? – powiedziała przytomnie. W istocie, nie była to już gorączka, lecz wielkie osłabienie, które z wolna mijało.

      Różne zabiegi, którym pani Barbara musiała się teraz poddawać, uprzytomniły jej w całej pełni, jak była chora, i to ją przygnębiło. Wstydziła się, prosiła, żeby panie Krępskie przestały do niej przychodzić. Pewnego dnia Bogumił zastał ją płaczącą, ukląkł i położył koło niej głowę na poduszce.

      – Czemu płaczesz? Patrz, wszak jesteś coraz to zdrowsza. Wiosna idzie.

      – Wiosna – powtórzyła z żałosną goryczą. Głowa jej stoczyła się bezsilnie na jego ramię, a on skwapliwie podsunął pod nią rękę, przysiadł na łóżku, a potem położył się na jego brzegu, podciągnąwszy sobie krzesło pod buty.

      – Widzisz, będzie nam jeszcze dobrze – błagał zdyszany z radości, gdyż pierwszy to raz od śmierci Piotrusia tak się do niego przygarnęła.– Powiedz, czego się martwisz?

      Kilkakrotnie wznosiła oddech, by zacząć mówić, wreszcie rzekła po cichu:

      – One mówią, że ja już… Że ja już nigdy nie będę mogła mieć dzieci…

      Bogumił zamilkł tak, że prawie przestał oddychać. W samej rzeczy doktór jemu także to mówił, ale teraz co innego przejęło go wzruszeniem. Jeżeli, mój Boże, ona tak pyta, to znaczy, coś się w niej przesiliło, chce żyć. Chce żyć z nim, o radości!

      – Kto ci to mówił, pani Krępska, Ludwiczka, Bylisia? Niepotrzebnie ci to powtarzały. Takich rzeczy nigdy się nie wie na pewno. Jeżeli będziesz mnie kochała, to będziemy je mieli. Jeżeli będziesz… – chciał powtórzyć, i nagle pożałował, że to mówi, gdyż uczuł, jak nieznacznie wzruszyła ramionami.

      – Bo w takim razie – rzekła, idąc za tokiem swych myśli – to by znaczyło, że się nie jest już jak się należy człowiekiem…

      – Och – odparł po chwili namysłu – przechodzi się gorsze rzeczy i jest się wciąż jeszcze człowiekiem.

      – Jakie gorsze? – spytała.

      Nie odpowiedział. Zmrok zapadał, leżeli jakby pomału zasypiając, gdy nagle pani Barbara powtórzyła z naleganiem:

      – Jakie gorsze?

      – Ty to wiesz, że ja tu pod Borkiem byłem ranny? – zaczął Bogumił szeptem.

      – Wiem. No i co?

      – Wszystkie te blizny… jednym słowem, byłem cały skuty i posiekany. Miałem i ja wtedy powody bać się, że nie będę mieć dzieci – zaśmiał się. – Alem się nie bał, bom omdlał prawie na śmierć…

      – No i? Mówże dalej.

      – Mówię przecież. Więc-żem omdlał, a kiedy przecknąłem, to czułem, że mnie coś ciężko gniecie i ziębi, a to były trupy, bom leżał pod trupami. A przy mojej głowie zrazu nie rozumiałem, co ja takiego widzę, ażem rozpoznał, że to dół, i pojąłem, jakby nie myślą, a czuciem, że nas mają w tym dole chować. Wtedy zemdliło mnie ze strachu, a gdym znów przyszedł do siebie, usłyszałem uchem, co je miałem przyciśnięte do ziemi, że ziemia dudni. Ludzie chodzili wkoło i mówili: „Pchajta ich kupą do dołu”. I jeszcze coś tam mówili, a ja siliłem się, żeby zastękać, zawołać, dać jaki znak i nie mogłem, bo mi się na powrót słabo zrobiło. Alem widać musiał czy krzyknąć, czy się ruszyć, bo mnie nie pochowali, a kiedym znów się zbudził, to czułem, że coś mną strasznie boląco tłucze, ale wiedziałem, że już tam nad tym dołem nie leżę. Już mnie wieźli na wozie w grochowinie. Przywieźli mnie tu do jednego majątku i tam matka do mnie przyjechała, i tam mnie wyleczyli.

      – No i co? – pytała dalej pani Barbara.

      – I nic. Ale ja ci wcale nie to chciałem opowiedzieć. Nie to było najgorsze.

      – Pewno – odrzekła twardo. – Nie umarłeś wtedy ani nikt ci nie umarł.

      – Nie umarłem, niestety – przyznał z goryczą i chciał wstać, ale ona go przytrzymała za rękę.

      – A to było – spytała – to było przy tej mogile w Borku, co ja na nią chodziłam?

      – Tak – odparł przejednany. – Tam ja miałem leżeć w tej mogile, co na nią nosiłaś wianki, kiedy byłaś panienką. I pamiętasz, jak cię tam czasem spotykałem, toś mnie pytała, czy ja wiem, że tam leżą powstańcy. A ja się wtedy wstydziłem i chciało mi się śmiać. Widziałem, że cię to irytuje, ale się nie mogłem powstrzymać.

      – Cicho bądź – szepnęła i przycisnęła usta do jego piersi. – Cicho – powtórzyła, całując go po rękach.

      –

Скачать книгу