Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 77

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

rzekła:

      – Czekaj, wiesz, ja z tobą pojadę. Ja muszę własnymi oczyma zobaczyć ten Serbinów. Żebym potem nie żałowała.

      Ale gdy zaczęli obliczać, nie dało się tak zrobić, żeby mogli sobie pozwolić na ten wyjazd oboje. Pogrzeby i choroby pochłonęły zbyt dużo.

      Kiedy jednak Bogumił był już gotowy do drogi, pani Barbara popadła w innego rodzaju wątpliwości.

      – Słuchaj – rzekła. – Zastanówmy się chwilę. Bo ja rzeczywiście słyszałam w młodości i o tym Dalenieckim, i o Mioduskiej. I może lepiej nie wchodzić z tymi ludźmi w żadne stosunki.

      – Czemu? – zdziwił się Niechcic.

      – Bo o nich różnie mówili. Owa Mioduska jest cudzoziemką, rodu podobno dobrego, córka jakiegoś powstańca greckiego czy węgierskiego, którego wyzuli z majątków i wypędzili z kraju. Ale Mioduski przywiózł ją sobie już z Paryża, gdzie nie wiem, czym się tam zajmowała – dość że widać ją kochał, bo się z nią w końcu ożenił…

      – I co?

      – To był strasznie bogaty człowiek, ten Mioduski – podjęła pani Barbara po chwili. – Należały do niego nawet miasteczka, na przykład Czałbów[133], Nieznanów[134]. Rej wodził w całym Kalinieckiem, ale był też utracjusz i hulaka i całą fortunę przetrwonił. Pani Letycja też mocno lubiła życia używać, tak że w Kalińcu krążyły o niej pod tym względem legendy. W końcu został im tylko ten właśnie Serbinów. Mioduski umarł, a ona wróciła do Paryża. Ale widać, że jej ten Serbinów zapisał, skoro słyszę, że to do niej teraz należy. A umarł, jak mówiono, ze zgryzoty, bo nie tylko długów miał wyżej uszu, ale i o tę żonę był podobno do szaleństwa zazdrosny. Miała ona dosyć niespokojne usposobienie. Zresztą ja jej nie winię, mogła sobie być przy tym wszystkim najlepszą w świecie kobietą. Była też piękna, jak rzadko kiedy widzi się coś podobnego. Brunetka, cera brzoskwiniowa…

      – No, a skądże się tu wziął Daleniecki? – przerwał Bogumił.

      – Otóż tego to nie wiem. Zeszedł się z nią widać w Paryżu, bo w Kalińcu on bywał, ale w innym czasie i wtedy chyba jej nie znał, przyjeżdżał jako młody adwokat z Petersburga w majątkowych sprawach jakiegoś swojego klienta. On jest podobno zupełnie zruszczony, kształcił się w Petersburgu i pisuje do tamtejszych gazet. I to żeby do postępowych, ale nie – do takich najbardziej reakcyjnych, polakożerczych. I tam właśnie kiedyś w tych gazetach fatalnie opisał stosunki w Kalińcu, a zwłaszcza tamtejszy Związek Kredytowy Ziemski[135]. Tak że nie tylko poobrażał na siebie różnych ludzi, ale wyszło na to, że jest zarazem jakby złym obywatelem kraju. Co prawda – dodała pani Barbara – to podobno ów Związek Kredytowy był w tamtych czasach rzeczywiście zbiorowiskiem niedołęgów, co tylko siebie wzajemnie popierali.

      – No widzisz – podchwycił Bogumił. – U nas nieraz tak bywa, że im co mniej święte, tym więcej poświęcane. Niczego tknąć nie można, o niczym słowa powiedzieć, a choć co czuć, to mów, że pachnie fiołkami. Może więc miał on rację, że to poruszył.

      – Tak, ale nie można się dziwić, że gdy rząd wszystko zamyka, to ludzie w każdym Związku gotowi są widzieć zaraz przedstawicielstwo narodu.

      – To prawda – przyznał Bogumił. – I przy tym nie w każdy sposób można wytykać zło. Trzeba się zastosować do okoliczności.

      – Kiedy właśnie jemu podobno o wytykanie zła najmniej chodziło. Zawsze o nim słyszałam, że to człowiek, co siebie tylko i swoją karierę ma we wszystkim na myśli. Może to zresztą przesada… Ja go nie znałam.

      Bogumił mocno się na chwilę zamyślił, a potem rzekł:

      – Nie, to mnie jednak nie zraża. Nie można życia przeżyć, niestety, między samymi godnymi. To, co nam proponują, samo w sobie złe nie jest. Trzeba spróbować, czy będzie można w tych okolicznościach uczciwie sobie poczynać. A może będzie można? Nie, ja się tego nie boję.

      – No to jedź – westchnęła pani Barbara, kontenta, że wziął to na siebie.

      I gdy pojechał, drżała tylko, by się dobrze udało. Słyszała przecież cuda o tym Serbinowie z czasów, kiedy pani Letycja Mioduska tam królowała. Słyszała, jakie tam były wspaniałe urządzenia, jakie altany, pokoje, łabędzie, jakie wszystko. Trudno jej było wprost uwierzyć, że się mogą dostać w takie niezwykłe miejsce.

      – To nie dla nas – myślała.

      Bogumił wrócił z Kalińca rozpromieniony i rozmowny jak nigdy. Już od progu wołał: – Klamka zapadła! Podpisałem kontrakt na pięć lat.

      – Bój się Boga, jak to? I byłeś tam, widziałeś ten Serbinów?

      – Byłem, a jakże! – zawołał z takim uniesieniem, jakby oznajmiał, że był na progu raju. – Wszystko widziałem, wszystkie pola obszedłem. Wszystko tam wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy.

      I opowiedział, że Serbinów jest zupełnie spustoszony, zdewastowany. Do takiego stanu doprowadziły go złe rządy. W stodołach pusto, na spichrzu pusto, na polu perz zagłuszył wszystkie plony. Dlatego to Daleniecki zmuszony był zerwać kontrakt z dotychczasowym administratorem.

      – Mówili mi – kończył – że za Mioduskich były tam nie wiem jakie rozkosze, ale teraz został z tego tylko biały lakierowany mostek na wyspę, która się znajduje pośrodku stawu za domem. A właściwie to szczątki tego mostku. Dom jest murowany, z dużymi wysokimi pokojami, ale też w opłakanym stanie.

      Pani Barbara była zgnębiona.

      – I ty się w tych warunkach zgodziłeś? – dziwiła się. – Ledwośmy się tutaj trochę odgryźli, już znowu mamy iść na taki czarny chleb?

      – A ja myślałem… – zaczął Bogumił stropiony, lecz oczy wnet mu zabłysły. – Nie, słuchaj – dlaczego? Nie mów tak! Pomyśl, co to za zadanie – doprowadzić taki majątek do kwitnącego stanu. To mi dopiero robota, co mnie nęci.

      Był taki rozogniony, że patrząc na niego, pani Barbara w końcu nie wiedziała, czy ma rozpaczać, czy tylko zbierać siły na to, co ich czekało.

      On zaś dodał jeszcze po chwili:

      – A Terenia, wiesz, była. Akurat przyjechała ze wsi. I strasznie się spodobała Dalenieckiemu. Tak że jej obecność okazała się bardzo potrzebna. Bo chociaż Lucjan i Danielowa rzeczywiście świetnie grunt urobili, ale widziałem, że jak Daleniecki poznał Terenię, to się jeszcze więcej do gadania ze mną zachęcił.

      – Cóż stąd? – rzekła pani Barbara i rada, i jakby lekko dotknięta. – Przecież nie Terenia bierze w administrację Serbinów.

      – Tak, ale zawsze było mi przyjemnie, że on się na niej poznał. Terenia teraz bardzo dobrze wygląda i tak jakby ciągle młodniała.

      – Doprawdy? – ucieszyła się pani Barbara. – Ale to nie należy do rzeczy – dodała. – Chcę, żebyś mi powiedział, jaki jest właściwie ten Daleniecki.

      – Bardzo przystojny, elegant pierwszej wody i owa pani Mioduska podobno za nim

Скачать книгу