Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 76

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

ale praktycznymi rzeczami ona ci się nie zajmie. Czyż jej nie znasz?

      – Ja wiem – odparł Bogumił. – Ale ja myślałem, że ona przyjedzie do nas na lato, a ona jedzie do Piekar.

      – Bój się Boga, ty myślisz o błahostkach, zamiast o tym, co najważniejsze. Przecież w tym Serbinowie będziemy mieli Terenię wciąż niedaleko… A zresztą po co ona ma tu przyjeżdżać? Do kogo? – dodała pani Barbara z płaczem w głosie. – Przecież tu już nikogo nie ma. Nieraz siadamy do stołu, a mnie jest tak, jakby nikogo nie było, jakby nas nawet nie było. Ciągle mi się zdaje, że my na kogoś czekamy, oglądam się, gdzie się wszyscy podzieli, a im więcej by mi tu ludzi naszło, tym puściej byłoby wszędzie.

      Bogumił milczał przerażony tym powrotem czarnej rozpaczy. Miał chęć zaprzestać rozmowy, ale pani Barbara nagle się rozpłakała.

      – A może pomyślisz i o mnie! – zawołała. – Tak się niby martwiłeś, że nie mogę przyjść tu do siebie. No więc, kto wie? Jakbyśmy się stąd wynieśli, to może ja bym jeszcze odżyła? Dlaczego ja ci muszę to mówić? Czemu sam nie pomyślisz?

      – Widzisz, jaka jesteś niesprawiedliwa – rzekł poruszony. – Przysięgam ci, że właśnie miałem to ciągle na myśli. Jeszcze jak byłaś chora, postanowiłem sobie, że się stąd wyprawimy. Sam nie wiem, co mi się stało, że kiedy przyszło co do czego, zacząłem się wahać. Starzeję się i widać ciężko mi już z miejsca się ruszyć. Ale ty masz rację, nie trzeba się nawet namyślać. Boję się tylko, że mnie Krępski tak łatwo nie puści. I przy tym nie wiem, czy ja będę mógł teraz na owe parę dni wyjechać. Zacząłem sianokosy. Każda godzina prawie na wagę złota.

      – Krępski miałby ciebie nie puścić? – zatrwożyła się pani Barbara. – Do tego stopnia zależny przecież nie jesteś. Masz prawo trzymiesięcznego wymówienia.

      A potem, połapawszy się w datach, krzyknęła:

      – Ależ to co duch trzeba do niego iść! Przecież ten Serbinów najdalejej za trzy miesiące należałoby objąć. Jeśli będziesz zwlekał, to Krępski w istocie gotów powiedzieć, żeś go za późno uprzedził. Idź zaraz dziś!

      – Dobrze. Mam czas. Nie idzie o terminy, ale ja się przecież do niego przywiązałem.

      – Ach, przywiązałeś się. Widać życie nie nauczyło cię jeszcze rozstawać się z tymi, do których się przywiązałeś.

      – Właśnie dlatego, że nauczyło… Zresztą, wszystko będzie dobrze, nie kłóć się ze mną.

      – Ja się nie kłócę. O cóż miałabym się kłócić, kiedy mnie jest wszystko zupełnie obojętne. Tu czy tam – wszędzie jedna pustynia. Możesz sobie robić, co zechcesz.

      – Już postanowiłem, co zrobię, i nie myślę się cofać. Ale przecież Krępskiego też tak samego nie zostawię. Trzeba będzie znaleźć kogoś na moje miejsce.

      – Setki się tu znajdą na twoje miejsce, setki się znajdą bez żadnego szukania – gorączkowała się. – Idźże zaraz. Idź zaraz, mój jedyny.

      Bogumił wyszedł, ale go zatrzymano w podwórzu i dopiero nazajutrz rano mógł pomówić ze starszym panem Krępskim.

      – Tak – myślał, idąc od stajen w stronę dworu – trzeba ostro stać przy tym Serbinowie. Już sama myśl o przeprowadzce podziałała na Basię uzdrawiająco.

      I tak postanowił przedstawić sprawę Krępskiemu. Chorą na duszy żonę chce przenieść w inne stosunki, jak się przenosi czasem w inne powietrze ciężko chorych na ciele. Z tą myślą brał za klamkę, gdy nagle odjął rękę; zatrzymał się i pod wpływem jakby raptownego natchnienia zmienił zamiar. Nie będzie nic wspominał o stanie pani Barbary. Przedstawi rzecz po prostu jako propozycję dotyczącą polepszenia ich bytu. Tak też zrobił.

      Była to szósta rano. Wszedł przez kuchnię. Zastał w niej Ludwiczkę, która siedziała przy blasze i odgarniała ze stojącej na ogniu śmietanki kożuszek, by spowodować narastanie coraz to grubszej warstwy tego specjału. Wołano ją do tego, gdyż domowa służba nie miała na takie ­dziwactwa czasu – a ona była kontenta, bo jej to przypominało dawne czasy, kiedy w tym celu była wołana jako dziewuszka z pańszczyźnianej chałupy.

      Wojciech Krępski siedział sam w rozległej jadalni przy śniadaniu, na które spożywał kaszę z mlekiem. Ujrzawszy Bogumiła, powstał i wyszedł mu naprzeciw. Bogumił przystąpił od razu do interesu i opowiedział, co mu proponowano.

      – Według tego, co mi piszą – rzekł – to jest samodzielne i odpowiedzialne stanowisko i taka rzecz może nęcić każdego człowieka, a cóż dopiero takiego, jak ja, co już przeżył na pewno więcej niż pół życia i musiał zawsze być między pośledniejszymi. Ale jak pan mnie zna i wie, że słów na darmo nie rzucam, tak może mi pan wierzyć, że mnie to nie ciągnie. Dosyć-żem ja przeszedł i nieraz widziałem, jaka bywa zależność i skrępowanie na wysokich stanowiskach, a jak niejeden zostaje panem siebie i w najskromniejszej pozycji. Jednak uważam, że takiej propozycji nie należy lekceważyć. Kiedy już los ją… – tu zaciął się – kiedy już los ją zsyła, to może ona mieć jakieś takie znaczenie, którego na poczekaniu trudno dociec – a które się może potem okazać ważne. Więc dlatego przyszedłem prosić o radę, jak mam uczynić, i do tej rady będę się stosował. Chyba – dodał – żeby co takiego, czego się nie spodziewam, pomieszało mi szyki.

      Stary dziedzic uznał sprawę za ważną, przejął się nią i obiecał namyślić się nad odpowiedzią. Bogumił wyszedł w poczuciu, że postawił rzecz ryzykownie, ale miał przeświadczenie, że inaczej nie było można.

      Wojciech Krępski spotkał go już w parę godzin potem na polu i poradził mu stanowczo, by jechał do Kalińca.

      – W takim położeniu jak wasze – rzekł – kiedy jesteście pogrążeni w żałobie i szukacie pociechy, to chociaż nie w przeprowadzkach się ją znajduje, jednakowoż ta odmiana losu może być zrządzeniem Opatrzności. Dlatego ja nie będę pana zatrzymywał, mój Bogumile, chociaż mi się żal z panem rozstawać i chociaż inaczej sądzę o tym, co się tyczy waszego bytu. Bo niech pan nie przypuszcza, żem waszej przyszłości nie miał pod tym względem na uwadze. Ale myślę w tej chwili o żonie pana. Bóg wszechmocny nieraz każe sługom swoim, błądzącym po omacku, udawać się tu lub ówdzie, by ich przywieść do pocieszenia i światła. Wiele cudownych nawróceń miało miejsce w podróży. Może i dla pani Niechcicowej ta podróż okaże się zbawienna.

      – Tak i ja się spodziewam – powiedział Niechcic, chociaż wiedział, że każdy z nich rozumie to inaczej. Sposób, w jaki Wojciech Krępski mówił o pani Barbarze, był mu nawet cokolwiek przykry. W rezultacie jednak Bogumił był zadowolony, uważał, że sprawa dobrze się rozstrzygnęła. Powtórzył pani Barbarze mniej więcej przebieg rozmowy, ale ona nie bardzo dobrze przyjęła to sprawozdanie.

      – Wygląda na to – osądziła – jakby skorzystał tylko ze sposobności, żeby się ciebie pozbyć. A taka niby miłość była, taka przyjaźń. Teraz niech się okaże, że ten Serbinów to mrzonka, wrócisz – a tu już miejsca dla ciebie nie będzie. I gdzie się podziejemy? A potem – co on przez to rozumiał, kiedy mówił, że miał naszą przyszłość na myśli?

      – Nie wiem – odrzekł Bogumił. – Chcesz,

Скачать книгу