Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 79
Były to grube, prostackie zalecanki, ale pani Barbara rozhulała się i było jej wszystko jedno, kto mówi i co mówi, cieszyła się – że do niej. Śmiała się i rzucała przejmującymi wejrzeniami ku wpatrzonemu w nią z oddali nauczycielowi. Bogumił, który sam nie bawiąc się nigdy nadmiernie, umiał być zazwyczaj dobrym w zabawie towarzyszem, stracił swobodę ducha, gdyż dwoje bliskich sobie ludzi rzadko się razem dobrze czuje w podochoconym towarzystwie. Gdy jedno za dobrze się bawi, drugie smutnieje.
Ani on, ani pani Barbara nie chcieli tańczyć; uznano to za usprawiedliwione i zaczęto się bawić w gry towarzyskie. Ten, ów pokazał jakąś sztukę z kartami, z pieniążkiem, z wyginaniem palców, a wszyscy naśladowali, powtarzali ją, póki się nie sprzykrzyła.
Nauczyciel usiłował odzyskać utracone miejsce przy pani Barbarze, wymykał się pannom, które go otaczały, zabiegał to z tej strony, to z tamtej. Czasem udawało mu się powiedzieć do niej dwa słowa.
– Czytała pani ostatni tom wierszy Asnyka? – zagabywał na przykład. – Moim zdaniem cudowne. Ale czy pani nie uważa, że przydałoby się im nieco więcej uczucia?
Mówiąc te słowa, miał nadzieję, że pani Barbara przypomni sobie jego talenty, wszak sam też pisał wiersze, może go o nie poproszą? Lecz pani Barbara nie podtrzymywała jego słów na tyle, żeby się mogły włączyć do ogólnej rozmowy. Rzucała ku niemu tylko zdawkowe odpowiedzi, zbywała go półsłówkami, chociaż, owszem, dobrze słyszała, co mówił, nawet myślała sobie, ciesząc się: – On jest inteligentny. To dobrze.
Pani Ładzina nie brała w zabawie udziału. Od czasu do czasu pojawiała się między gośćmi, by coś zarządzić lub sprawdzić, a potem wymykała się niepostrzeżenie do swojego pokoju, kładła się na łóżku i drzemała albo jęczała. Czuła się bardzo źle, chwilami myślała, że z niej życie ujdzie tego wieczoru. Dwaj synowie Ładów – przywiezieni z gimnazjum na pożegnanie cioci Basi, słaniali się popod ścianami, a jeśli zetknęli się z ojcem, to było to raczej zderzenie. – Co się chowacie po kątach! Co takie miny grobowe?! – hukał na nich za każdym razem wspaniały rodzic, a oni coś odmrukiwali i patrzyli za nim jak psiaki, co warczą, boją się i pokornie kochają.
Pani Barbara zauważyła to wszystko i myślała kiedy niekiedy:
– Muszę iść do Zeni, muszę porozmawiać z chłopcami.
Lecz porywano ją ku coraz nowym figlom. Postanowiono tańczyć mimo wszystko.
– Jeszcze trochę wina, a i pani zatańczy. Raz żyjemy tylko, droga paniusiu – podżegał Jan Łada. I ze swej piwnicy, w której miał napitków co niemiara, kazał przynieść szampana.
Ktoś, zdaje się, że proboszcz, zaintonował pieśń:
Więc pijmy, więc pijmy zdrowie miłości…[143]
Starsza jejmość z długim nosem grała już walca, Łada odjął pani Barbarze od ust zaczęty kieliszek, wypił go do dna, rozbił ku ogólnej uciesze i nie ściskając już, ale gniotąc z całej siły rękę pani Barbary w swojej wielkiej dłoni, namawiał ją, by zatańczyła. Był już tak podchmielony i do tego stopnia rozgorzał, że mówił do niej – ty.
– Chodź, chodź – powtarzał. – Ze mną, ze mną…
– Co ja robię? – pomyślała pani Barbara i Łada wydał jej się poczwarą. Zobaczyła z daleka wlepione w siebie ze smutkiem niebieskie oczy Bogumiła i czarne – wzgardzonego nauczyciela. A następnie ujrzała cofającą się w głąb drugiego pokoju panią Zenobię Ładzinę i uprzytomniła sobie, że to wszystko z kieliszkiem i obejmowaniem do tańca działo się na jej oczach.
Basta! Miała dosyć. Cierpkim słowem osadziła na miejscu Ładę i poszła szukać pani domu.
Zenobia Ładzina leżała na łóżku w swoim pokoju pośród płaszczów, salopek[144] i kapeluszy gości, które tutaj zwalono, tak że wszystko było nimi okryte. Lekarstwa, które zazwyczaj zajmowały tu dużo miejsca, musiano powstawiać na szafę – na szafie też stała lampa. Obaj chłopcy bawili się w tej ciasnocie, pociągając nosami i przymierzając cudze kapelusze. Pani Barbara, pełna skruchy, schyliła się nad chorą kuzynką. Było jej nie do pojęcia przykro, chciała się jakoś usprawiedliwić, ale nim co zdążyła powiedzieć, pani Ładzina objęła ją za szyję.
– O, moja miła – rzekła ciężkim głosem – jak mi żal, że się wyprowadzacie. Ty byłaś tutaj jedyną moją pociechą, jedynym źródłem życia. Ale wiesz, czym ja się teraz cieszę, czego się uczepiłam? Ja myślę, że tam pod Kaliniec to ja do was przyjadę. Na długo. Na całą zimę. Tu nie mogłam, tu było za blisko. Dziwne byłoby, że mogąc was odwiedzać każdej niedzieli, miałabym u was mieszkać. Wyglądałoby tak, jakbym nie chciała być u męża. On by tego nie zniósł. Ale wyjechać tak daleko będę mogła. Powie się, że mi doktorzy kazali.
Pani Barbara głaskała ją, tuliła i czuła, że tuli prawie szkielet. – Boże mój – myślała – jaka ona nieszczęśliwa, jacy ludzie są biedni, jaka ja podła.
W innych pokojach wrzały już tańce na dobre, ale Niechcicowie zabierali się śpiesznie do odjazdu. Pani Barbara nie pamiętała dobrze, jak się od Ładów wydostali. Pamiętała tylko, że nauczyciel wsunął jej w rękę przy pożegnaniu jakiś papier, który trzymała potem całą drogę w ściśniętej pięści niby talizman, i pamiętała, jak w drodze bryczka skoczyła, uderzywszy kołem o kamień, a Bogumił powiedział: – Trzymaj się mnie – ona zaś rzekła: – Czemuśmy nie zabrali Zenobii, czemuśmy nie zabrali Zenobii do Serbinowa?
Oprzytomniała należycie dopiero w domu i czekając na Bogumiła, który został jeszcze chwilę na dworze, otworzyła rękę i rozprostowała zgniecioną kartkę nauczyciela. Było na niej napisane: „Mój ostatni wiersz”, a pod tym dopisane krzywo ołówkiem: „Do ciebie, pani.”
Pani Barbara zaczęła czytać:
I ja, com pruł piersią wiatru groźne fale,
ja, com gwiazdy muskał skrzydłami mojemi,
dziś błotem obryzgan, w rozpaczy i szale,
ze skrzydłem złamanym czołgam się po ziemi.
Tyś to sprawiła, żem latał po niebie…
Usłyszawszy kroki Bogumiła, przestała czytać, podarła kartkę, rzuciła ją w tlejące jeszcze na kominku głownie. Mały płomyk zerwał się, błysnął i znikł. Bogumił przyszedł i mimo spóźnionej pory mieli ze sobą rozmowę.
– Upiłaś się? – powiedział i starał się uśmiechnąć. W gruncie rzeczy był przerażony. – Jeżeli – myślał – w taki sposób ma się ona zbudzić do życia, to co to z nami będzie?