Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 80
Pani Barbara wzruszyła ramionami.
– Mówią – zamajaczyła – że to kobiecie ubliża. Ale to fałsz. To właśnie jej nie ubliża. Może budzić wstręt… lecz nie ubliża… nie ubliża…
– Tyś nieprzytomna.
– Nie – ocknęła się – ja żartuję.
Ale on teraz nie wierzył.
– Nie żartujesz – powiedział z gniewem. – Jeżeli zaloty jakiegoś draba mogą cię nie obrażać, to ty mnie nie kochasz, porzucisz mnie, odejdziesz.
Nic nie odrzekła – a on zawołał:
– Boże, Boże, miałyby już nie wrócić te czasy, kiedy byłaś dla mnie taka dobra?
– Wtedy, kiedy byłam dla ciebie taka dobra, byłeś mi daleko mniej potrzebny. Daleko mniej niż teraz.
– Mniej potrzebny niż teraz, kiedym tyle potrzebny, że mnie chcesz z drugim porzucić? Na co mi odbierasz i to nawet, co było?
– Nic ci nie odbieram, z nikim cię nie chcę porzucić.
– Jeżeli nie będziesz miała dzieci, to mnie na pewno porzucisz.
– Z kim? – zapytała, wdzięcząc się i pozwoliła mu się nawet pociągnąć na kolana.
– Nie wiem. Nie wiem – odparł z boleścią, gdyż niemożność wskazania przyszłego uwodziciela wydała mu się raptem najgorszą z oczekujących go klęsk.
Namyślała się chwilę i zmagała ze sobą, wreszcie rzekła:
– Jeżelibym chciała cię opuścić, to wiedz, że już dawniej nie brakło mi ku temu sposobności. Dwa lata temu kochał się we mnie… no, jednym słowem, ktoś kochał się we mnie do tego stopnia, że się o mnie oświadczał, chciał mnie z tobą rozwodzić.
– Kto taki? – spytał po cichu Bogumił.
– Po co mówić? Jezus Maria! – przecież zgnieciesz mi ramię, masz ręce jak z żelaza. Nie mam prawa mówić – przecie to cudza tajemnica… Ale co tam… Powiem ci, żebyś sobie nie zaczął Bóg wie czego wyobrażać. Nauczyciel z Borku. Ten z czarnymi oczyma.
– A ty co? Nauczyciel? A ty co?
– Ja nic, śmiałam się. Nie jestem ja taka skora do zdrady. Ani też do miłości. Nie mam do tego usposobienia. I wiem, że jeślim przysięgała, tom przysięgała.
– Więc to już się takie rzeczy działy za moimi plecami, a ja nic nie wiedziałem.
– Jakie rzeczy? Przecież mówię ci, że się żadne rzeczy nie działy. Uspokój się. Wstyd prowadzić takie rozmowy. Nie jesteśmy już młodzi.
– Ty jesteś młoda. Ty jesteś młoda – rozpaczał. – Wtedy miałaś Piotrusia. Ale teraz, jak jesteś sama, to mnie zdradzisz, odejdziesz.
– Czy zdradzę, czy nie zdradzę – rzekła sennie – jedno wiem, że ci już nigdy nic o sobie nie powiem. Ale nie zdradzę.
– Żebyś ty wiedziała – mówił, kołysząc ją w ramionach – jak to dobrze, jak to słodko być wiernym i kochać raz na zawsze. Nie dlatego, że tak wypada, że tak się przysięga, ale dlatego… dlatego, że to tak dobrze, tak słodko…
– Nie zdradzę – powtórzyła ziewając, i zasnęła w jego objęciach.
Bogumił zamilkł i słuchał jeszcze długo tej przebrzmiałej rozmowy, i patrzył w to, co sobie powiedzieli, niby w otchłań.
Nagle ujrzał przed sobą pola Serbinowa, odłogiem leżące niwy, buraki pozarastane perzem, kartofle – wielkim ostem, puste stodoły i spichrze. Nie, nic nie mogło stanąć na przeszkodzie tej pracy, co go tam czeka. Wszystko, czym się tu dręczą – to czcze urojenia. Wystarczy o tym nie myśleć i nie mówić, aby to przestało być.
Łagodnie usiłował panią Barbarę postawić na nogi.
– Obudź się, kochanie – prosił. – Jest już po pierwszej. Trzeba się rozebrać i położyć. Jutro od rana musimy się pakować.
14
Nazajutrz od świtu zaczęły się przygotowania do przeprowadzki. Bogumił był już wolny od zajęć, ale nie korzystał ze swobody, gdyż w podwórzu nie mogli się bez niego przy czymś obejść i został odwołany. A raz przystąpiwszy do roboty, znalazł jej zaraz mnóstwo czekającej na niego po stodołach, oborach i polach, więc nie wrócił aż dopiero na obiad.
W domu tymczasem Bylisia, Ludwiczka i pani Barbara wynosiły pospołu co lżejsze meble, trzepały, czyściły i układały rzeczy, a Nebelski na trawniku zasłanym zwiędłymi liśćmi zbijał paki ze starych desek.
Pani Barbara nie mogła pojąć, skąd się u nich wzięło tyle rupieci.
– Jak tak – ubolewała przy obiedzie – to zawsze nam wszystkiego brakowało, a teraz nie wiem po prostu, jak my z miejsca z tym wszystkim ruszymy. Ja bym z połowę tych gratów zostawiła.
Bogumił nie miał nic przeciw temu, żeby to lub owo zostawić.
– Tam przy tym całym zniszczeniu urządzenie domu jest całkiem przyzwoite i należy do miejscowego inwentarza, tak że Lalicki nie ma prawa nic wywieźć. Daleniecki powiedział mi wyraźnie, że prócz mebli w salonie i sypialnym wszystko, a zwłaszcza kuchnia, ma zostać do naszego użytku. A my też nie mamy żadnych drogocenności, żeby warto było wszystko wlec w taką podróż.
Przy tych słowach oznajmiono, że przyszedł człowiek od pana z Turobina.
– To po siodło – rzekł Bogumił i zerwał się, by je kazać ściągnąć ze strychu.
Po chwili człowiek z Turobina obarczony już siodłem i uprzężą przepraszał Niechcica, że wielmożny pan dziedzic nie mógł sam przyjechać, ale prosi, żeby państwo wypisali swój adres i co się będzie za siodło należało, to odeśle. Bogumił naradził się z panią Barbarą i dał pisemną notatkę do Hipolita, że o ile by chciał nabyć od nich takie i takie sprzęty, to są również do odstąpienia i mogą być w każdej chwili zabrane.
Do wieczora wszystko, czego nie zdołano zapakować, zostało przeniesione na jedną stronę domu, druga została opróżniona i wyprzątnięta dla nowego rządcy, który wniósł się już następnego rana. To jest wniósł się o tyle, że postawiono mu tam dworskie żelazne łóżko, stół i stołek, na którym zaraz usiadł i tak w zadumie większą część dnia przesiedział. Był to człowiek samotny, który i na stałe miał zajmować tylko część domu umeblowaną przez dwór. A jak Bogumił nie mógł się od roboty do ostatniej chwili oderwać, tak on się nie kwapił do niej zabrać, czas i okoliczności wydawały mu się wciąż jeszcze nie po temu.
Pani Barbara denerwowała się, ponieważ ona była już dawno ze swoimi rzeczami gotowa, gdy tymczasem