Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 75
– Naturalnie, że zostaniemy – upewniał sam siebie. – Teresa do nas przyjedzie…
Gdyż dziwna rzecz, już od paru dni, a teraz po prostu z godziny na godzinę rosło w nim przekonanie, że Teresa do nich przyjedzie. Wprawdzie nie napisał był o tym ani słowa, ale zdawało mu się, że list nie może być inaczej pojęty. To, co rzeczywiście napisał, znikło mu pomału z pamięci, a to, co chciał napisać, stało się listem właściwym, prośbą żarliwą, by Teresa przybyła im pomóc. Chwilami przypominał sobie z przykrością, że pisał coś o wyniesieniu się z Krępy, że prosił o radę w tym względzie. Wtedy ogarniała go złość, że się z taką rzeczą mógł zwracać do kobiety. Lecz to wnet przemijało i oto teraz, gdy myślał o radzie, jakiej mu Teresa miała udzielić, widział ją pod postacią samejże Teresy, siedzącej z nim, Bogumiłem, o zmroku na ławie w saloniku i mówiącej: – Ja kocham życie i uważam…
I siebie słyszał pytającego: – Co Teresa uważa?
I dalej nic już nie myślał, ale czuł się tak dobrze, jakby ona już tutaj była i jakby już tak ze sobą rozmawiali.
12
Poczta, która dawniej dużo miejsca zajmowała w życiu pani Barbary, przestała ją od śmierci Piotrusia interesować. Bogumił odbierał ze dworu i listy, i gazety, a ostatnio był nawet skrupulatny w pilnowaniu tej sprawy, gdyż nie chciał, żeby odpowiedź Teresy wpadła w ręce pani Barbary. Lękał się, by jej to nie rozdrażniło, że knuł coś bez jej wiedzy. Zwłaszcza że to już było nie na czasie, bo się rozmyślił i postanowił zostać w Krępie, i chciał już tylko, żeby Teresa przyjechała do nich na lato.
Tymczasem pewnego dnia, kiedy powrócił do domu z pola, pani Barbara powiedziała:
– Byłam dzisiaj we dworze i oddali mi pocztę. Patrz, co pisze Terenia.
– Byłaś we dworze? – powtórzył zaskoczony i wziął list, ale ręka mu drżała, więc go położył na stole i tak czytał.
Zrazu pragnął tylko rozpoznać, jak Teresa przedstawiła sprawę jego projektów co do wyniesienia się z Krępy, i śród skaczących mu przed oczami liter szukał sposobu usprawiedliwienia się przed żoną. Przeczytawszy do końca, ochłonął, gdyż zrozumiał, że Teresa pisała tak, jakby wcale nie otrzymała jego listu, pisała do nich obojga, ale jednak dawała odpowiedź na wszystkie pytania, które on jej zadał. Uspokojony, przeczytał list ponownie i dopiero teraz zastanowił się nad jego treścią.
Teresa donosiła, że o milę od Kalińca jest do wzięcia w samodzielną administrację duży, trzydziestowłókowy majątek[127], własność pani Letycji Mioduskiej[128], zamieszkałej w Paryżu. Sprawą tą zajmuje się jej plenipotent, niejaki Daleniecki[129], mieszkający również w Paryżu, ale chwilowo przebywający w Kalińcu. Rzecz jest pilna. Daleniecki chciałby zawrzeć kontrakt od zaraz albo najpóźniej od października. – „Jeżelibyście na to reflektowali – pisała Teresa – to konieczne jest, żeby Bogumił przyjechał na kilka dni. Ja wyjeżdżam z dziewczynkami na lato do Piekar do radcy Joachima, ale Danielowie i Lucjan są na miejscu i wszystkim się zajmą – ja przy tym zresztą niepotrzebna, zawadzałabym tylko, a oni do takich rzeczy jedyni. Lucjan powiada, że ten folwark można będzie potem wziąć w dzierżawę, a jak nie, to kto wie, czy się tu z czasem i co lepszego nie trafi. Ziemia też tu jest w lepszej kulturze, więc i o dochód łatwiej, można prędzej do czegoś dojść niż pod Borkiem. Ja znów mam to na myśli, że będzie wam tu pomiędzy nami raźniej i że roztropnie byłoby tę odmianę losu przyjąć, bo wam tego potrzeba, żebyście się podnieśli na duchu. Dajcie znać telegramą[130] na imię Lucjana, czy ma się dalej z Dalenieckim umawiać i czy Bogumił przyjedzie? Majątek nazywa się Serbinów[131]. Basia pewno o nim słyszała, jak i o tej Mioduskiej, bo przed laty było tu o niej głośno. Ale to inne dzieje, a teraz najważniejsze, byście, namyśliwszy się, prędko odpowiedzieli”.
– Cóż ty na to? – zapytała pani Barbara z nieukrywaną ciekawością.
– Co ja na to? – powtórzył markotnie. Stał, opuściwszy ręce i czuł się jakby przez Teresę oszukany czy też zlekceważony.
– Ja… nie myślałem rzucać Krępy – rzekł i zaczerwienił się przy tym.
– Nie myślałeś? A przecież wiecznie i tak tu siedzieć nie będziemy, a drugi raz może ci się coś podobnego nie trafić! – zawołała z nieoczekiwanym ożywieniem.
– Chcesz, byśmy odjechali stąd, gdzie leżą mama, wujek, Piotruś? – spytał, spuszczając oczy.
– Mnie jest zupełnie wszystko jedno – rzekła, popadając na powrót w apatię. – Piotrusia nie ma ani tu, gdzie leży, ani tam, ani nigdzie. Ale jak możesz ty mówić takie rzeczy, tego nie rozumiem. Nie ja to przecież wołałam: „Nie można żyć śród grobów. Trzeba wrócić do świata”. Mniejsza z tym. Siedziałam tu po prostu nad listem Tereni i myślałam o tobie. Tutaj nie ma przed tobą żadnej przyszłości. Za dużo tej rodziny, tych Krępskich, tych przyszłych zięciów. Teraz są stosunki przyjacielskie, ale sam kiedyś mówiłeś, że wszystko dobrze, dopóki żyją starzy. A potem? Czy wiesz, jaki się okaże młody Krępski i czy w ogóle on tutaj będzie rządził? A tam przynajmniej nie będziesz miał nikogo na karku. Będziesz miał samodzielne stanowisko, wszystko będzie na twojej odpowiedzialności, zawsze to lepsza pozycja niż być tylko wiecznie na czyjeś zawołanie.
Bogumił zawstydził się, że ona, tak jak była na wszystko zobojętniała, jednak myślała o nim i w dodatku patrzyła na rzeczy tak trafnie. Jeszcze kilka dni temu pozostanie w Krępie wydawało mu się odwagą, bo czyż może być większe męstwo niż zostać, gdzie nas klęska spotkała, a nie uciekać, szukając zapomnienia w zmiennych widokach. Lecz teraz sądził, że na odwrót, było w tym tchórzostwo i lenistwo zmęczonego człowieka, co się boi wędrówki i nowych warunków życia. Stał, zmagał się ze sobą i nie mógł tego tchórzostwa pokonać. Bo jeszcze jakby los przyniósł zmianę niechcący, bez jego udziału, rzekłoby się, że