Podziemia. Joanna Pypłacz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podziemia - Joanna Pypłacz страница 14
Dopiero po chwili Topolski oderwał oczy od swego nakrycia i spojrzał na Garstkę.
– Powinniśmy chyba zacząć posiłek od toastu – zaproponował, unosząc do góry kieliszek pełen wytrawnego, czerwonego wina, którego korzenny aromat zaczął się rozprzestrzeniać po całym salonie.
– Za naszego nowego domownika – powiedziała pani Topolska, również unosząc swój kieliszek.
Uśmiechnęła się przy tym do Mateusza.
– Za moich nowych gospodarzy – odwzajemnił toast, okraszając go ukłonem w jej stronę, a następnie w kierunku pana domu.
Tamara upiła mikroskopijny łyk aromatycznego trunku i z wielką ostrożnością odstawiła kieliszek. Mateusz zauważył, że za wszelką cenę stara się opanować, a jednocześnie zamaskować drżenie rąk. Jej rysy wciąż były napięte, może jeszcze bardziej, niż pół godziny wcześniej, gdy tuż po ostrej wymianie zdań z mężem pospiesznie wchodziła po schodach na pierwsze piętro.
Siedziała przy stole po prawej stronie Garstki. Dzieląca ich niewielka odległość pozwalała mu obserwować ją uważnie i dyskretnie. Na lewym boku jej szyi, trochę powyżej kości obojczykowej widniała dość duża, ciemnopurpurowa plama w kształcie elipsy, złożona z kilkudziesięciu mniejszych plamek. Na ów widok Mateusz poczuł duszność i ostre ukłucie w skroniach.
Tymczasem Topolski podał mu półmisek, na którym Jadwiga starannie poukładała artystycznie pozwijane rulony z szynki oraz cienkie plastry szwajcarskiego sera, wszystko posypane suszonymi ziołami przywiezionymi niegdyś z Dalmacji przez Othilię von Redlich.
– Proszę, śmiało, częstuj się – zachęcił młodego przyjaciela. – Ta przyprawa to prezent od naszej miłej baronowej.
Mateusz wziął do ręki srebrny widelec, nadział nań jeden z jasnoróżowych rulonów, po czym bez entuzjazmu położył go na swym talerzu. Następnie upił trochę wina i sięgnął po miseczkę z tartym chrzanem. Przy okazji znów zerknął ukradkiem na Tamarę. Wydawała się zupełnie nieobecna duchem. Patrzyła w bliżej nieokreślony punkt na ścianie, tuż ponad głową swego męża. Pod wpływem odrobiny wina, którą uraczyła się przed chwilą, wymowna blizna na jej szyi nieznacznie pociemniała, przybierając intensywny, prawie śliwkowy odcień.
Rozmowa toczyła się raczej opornie, a nawet nieco sztucznie, gdyż pozbawiało ją płynności stale wzrastające napięcie pomiędzy małżonkami. O ile Klemens zdawał się w pełni panować nad sytuacją, beztrosko opowiadając nowemu domownikowi coraz to inne dykteryjki, o tyle Tamara z każdą minutą stawała się coraz bledsza i coraz smutniejsza. Przez cały czas trwania posiłku nie podniosła wzroku znad nakrycia, zajęta odrywaniem mikroskopijnych okruszków. Układała je na pustym talerzu, tworząc z nich dziwaczne rysunki.
Pomimo najszczerszych chęci, Mateusz nie zdołał odwzajemnić porozumiewawczego uśmiechu, posłanego mu przez Klemensa znad srebrzonej krawędzi kieliszka.
– Jakiś jesteś dziś markotny, Garstka – zwrócił się do niego bankier. – Jeśli cokolwiek sprawiło ci przykrość, nie wahaj się nam tego powiedzieć.
Młodzieniec pokręcił głową.
– Wszystko w porządku – zapewnił.
– Pamiętaj, nie zastanawiaj się ani przez sekundę – zachęcał Topolski, uważnie analizując wzrokiem jego twarz. – Traktuj nas jak rodzinę.
– Przepraszam, jeśli jestem mało rozmowny. Okropnie boli mnie głowa – usprawiedliwił się buchalter.
To mówiąc, mimowolnie zawiesił wzrok na niespokojnych dłoniach Tamary.
Dokładnie w tej samej chwili drzwi otwarły się i do pomieszczenia weszła Jadwiga. Trzymała w dłoni niedużą, srebrną tacę, na której leżało jakieś pismo, zaadresowane kaligraficznym pismem oraz starannie zapieczętowane. W ciemnobordowej lace odciśnięto herb nadawcy.
– To od Othilii – oznajmił Klemens.
Pani domu wciąż nie odrywała wzroku od swego talerza, zajęta układaniem mozaiki z okruszków.
– Od baronowej von Redlich? – zapytał Mateusz, chcąc podtrzymać gasnącą konwersację.
– Tak jest.
Tamara na chwilę podniosła oczy, spojrzała na męża błędnym wzrokiem, po czym znów powróciła do swej czynności.
– To zaproszenie na bal – wyjawił Topolski.
Rozdział 9. W stron mroku
Tuż po kolacji Mateusz udał się na spoczynek do swego pokoju, pozostawiając gospodarzy samych. Idąc po schodach, rozmyślał o wspomnianym przez Klemensa zaproszeniu na bal u baronowej von Redlich. Wyobrażał sobie, jak prosi Tamarę do tańca, a następnie zatraca się wraz z nią w wirze kolorowych par, przy akompaniamencie szumu wytwornych sukien i wdzięcznej muzyki Straussa, Chopina i Szostakowicza.
Dotarłszy do swych drzwi, mechanicznie nacisnął klamkę, zapominając, że przecież zostawił pokój zamknięty na klucz. Przypomniał sobie o tym, dopiero gdy napotkał stanowczy opór ze strony nieożywionej materii, jednocześnie budząc się z krótkiego, ale intensywnego snu na jawie. Zapalił światło, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, które teraz, w wieczornej odsłonie, wyglądało nieco inaczej niż wczesnym popołudniem.
Przebierając się na noc, przypadkiem zauważył na ścianie za łóżkiem dodatkowy kwadrat tapety. Z początku zignorował tę drobną osobliwość i kontynuował swój wieczorny obrzęd. Umilały mu go sporadyczne myśli związane ze zbliżającym się balem. Tymczasem tuż przed snem, ciekawość znów na krótko powróciła. Bał się rozpocząć swój pobyt w nowym miejscu od zdewastowania schludnego wnętrza, ostatecznie zatem nie uległ pokusie odklejenia tajemniczego kwadratu i zgasił lampę.
Wkrótce także Topolscy opuścili salon, gdzie w parę minut później zjawiła się Jadwiga, by pogasić świece w kandelabrach oraz uprzątnąć zastawę ze stołu. W ślad za nią do pomieszczenia wślizgnęła się Hekate.
– A kysz, kocico! – syknęła służąca.
Kotka odpowiedziała chrapliwym miauknięciem.
– Idź stąd, wracaj do ogrodu!
Dopiero za drugim razem Hekate posłuchała. Jej zielone oczy zmrużyły się pogardliwie, a następnie giętkie, lśniące ciało wykonało elegancki zwrot do przodu, by w przeciągu paru sekund zniknąć w uchylonych drzwiach, stapiając się z wszechogarniającym mrokiem. Jadwiga westchnęła i pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem.
Gdy w całym domu pogasły światła, biała willa przybrała zgoła inny niż za dnia, prawie metafizyczny wygląd. Otulona ciągnącą od Wisły mgłą, która z każdą minutą gęstniała coraz bardziej, sprawiała wrażenie zupełnie opuszczonej. Przypominała teraz raczej cmentarne mauzoleum niż siedzibę żywych ludzi. Zdawać by się mogło,