Podziemia. Joanna Pypłacz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Podziemia - Joanna Pypłacz страница 16

Podziemia - Joanna Pypłacz

Скачать книгу

szepnęła Tamara. – Pokaż pani, kto tam się czai pod spodem!

      Jakby rozumiejąc polecenie, Hekate wysunęła pazury. Cienka zasłona rozdarła się na pół. Obie połowy wolno opadły na podobieństwo kurtyny teatralnej, odsłaniając makabryczny widok szkieletu, najprawdopodobniej kobiecego. Z przyschniętego do czaszki, częściowo zachowanego fragmentu skalpu wyrastały pasma spłowiałych włosów, sprawiając wrażenie, jakby w niepojęty sposób w szczątkach pozostała nikła, uśpiona resztka życia.

      Zafascynowana nowym doświadczeniem, i już bez lęku, pani Topolska wpatrywała się w spoczywające w trumnie szczątki, chłonąc makabryczny widok niczym cudowne, nadprzyrodzone objawienie. Hekate tymczasem przeciągnęła się leniwie, po czym zaczęła starannie wylizywać najpierw przednie łapki, a następnie pozostałe części swego giętkiego, błyszczącego ciała.

      – Chodź ze mną! – zawołała ją Tamara. – Zobaczmy, jakie jeszcze tajemnice kryje w sobie to miejsce!

      Rozdział 10. Bathsheba

      Karolina Wilkówna spędziła u profesora Hildebranda cały wieczór. W czasie kolacji sławny przyrodnik opowiedział jej trochę o swym ojcu oraz jego dalekich wyprawach. Jedna z nich, do Etiopii, szczególnie zapadła mu w pamięć. Stało się to między innymi z powodu pewnej afrykańskiej arystokratki Bathsheby Manasse, która była kochanką Felixa Hildebranda, w czasie gdy ten prowadził badania nad jadowitymi wężami.

      Trwało to kilka lat i wcale nie przeszkadzało jej małżonkowi, zgrzybiałemu starcowi, zajętemu wyłącznie sobą. Człowiek ten zresztą niebawem zmarł we śnie, pozostawiając wdowę samą w ogromnej rezydencji. Jednakże, niedługo potem szwajcarska ekspedycja dobiegła końca, a Felix musiał wracać do rodzinnej Bazylei, gdzie czekała na niego do połowy sparaliżowana żona oraz rozliczne obowiązki akademickie. W dzień jego powrotu do Europy Bathsheba odebrała sobie życie.

      Nazajutrz, tuż przed snem, Karolina odtworzyła w pamięci całą konwersację na ten temat, odbytą pod koniec wspólnego posiłku o dość późnej porze. Wciąż dźwięczały jej w uszach urywki rozmowy, w czasie której nowy preceptor wyjawiał kolejne szczegóły okrutnej śmierci ukochanej swego ojca. Zdawał się przy tym czerpać monstrualną przyjemność z opisywania straszliwych męczarni egzotycznej rywalki jego matki.

      – W jaki sposób? – zapytała nieśmiało Karolina, wstrząśnięta samą ideą samobójstwa.

      – Echidna nasicornis6 – odparł rzeczowo Hildebrand.

      – Prawie jak Kleopatra…

      – Bathsheba Manasse miała dość cudaczne upodobania – stwierdził przyrodnik, wymawiając pełne nazwisko Afrykanki z nutą nieukrywanej pogardy. – Trzymała tę jadowitą bestię w swoim pałacu. Uważała ją prawie za członka rodziny. Odwiedzała, karmiła, a czasami nawet brała na ręce.

      – Dlaczego?

      – Jak to „dlaczego”?

      – Dlaczego akurat wybrała sobie jadowitego węża, zamiast, na przykład, kolorowego ptaka lub psa myśliwskiego?

      – Taka już była. Bathsheba…

      Karolina zsunęła brwi, lekko marszcząc swe wysokie, wypukłe czoło.

      – Może trzymała tego potwora na wszelki wypadek… Tak jakby przeczuwała, że przyjdzie dzień, kiedy to tylko on będzie mógł skrócić jej cierpienie. – Powiedziała, ważąc słowa w zamyśleniu.

      – Cierpienie to nieunikniona część naszej egzystencji – stwierdził profesor Hildebrand. – W średniowieczu niektórzy uważali je nawet za jedyny sens naszego istnienia.

      Gdy to mówił, na jego czole pojawiły się drobne kropelki potu. Natychmiast otarł je chustką do nosa. Zbladł tak bardzo, jakby za chwilę miał upaść na dywan bez życia. W oczach natomiast zabłysła desperacja, charakterystyczna dla ludzi zmagających się z ciężkimi chorobami. Karolina widziała ją już kiedyś, u ojca, gdyż podczas podróży na Bliski Wschód zaraził się malarią.

      – Czy wszystko w porządku, panie profesorze? – zapytała.

      Profesor Hildebrand jeszcze raz wytarł czoło, a następnie całą twarz, która w międzyczasie również zwilgotniała.

      – Niech się pani nie martwi – odparł z trudem, niemal przez zęby.

      – Wygląda pan…

      – To nic groźnego. Mam tę przypadłość od dekad i czasem daje o sobie znać.

      Szwajcar był ewidentnie zakłopotany. Przez pewien czas siedzieli naprzeciwko siebie w absolutnym milczeniu – panna Wilkówna, z niepokojem przyglądając się swemu gospodarzowi, ten zaś walcząc z tajemniczą, trawiącą go od wewnątrz dolegliwością. Jego paznokcie przybrały dziwnie blade zabarwienie, jakby w jednej sekundzie odpłynęła z nich cała krew. Na ten widok Karolinie przypomniały się dłonie zmarłego ojca, gdy czuwała przy nim wraz z matką.

      Długo nie mogła się uwolnić od tego wspomnienia. Nieraz ojcowskie ręce śniły jej się po nocach; zimne, szare, zmęczone, o niebieskosinych paznokciach, które, dawno nieobcinane, już niedługo po śmierci wkroczyły w fazę niepohamowanego wzrostu, wydłużając się z minuty na minutę o coraz większe ułamki milimetra. Karolinie zdawało się, że rosną w oczach.

      Gdy profesor Hildebrand w końcu wybudził się z owego przerażającego letargu na jawie, odczuła wielką ulgę.

      – Kiedy człowiek mówi o takich rzeczach, zaraz nachodzą go wspomnienia – odezwał się, wracając do miejsca, gdzie przerwał rozmowę. – Są jak duchy… Stale do nas wracają, nie dając nam spokoju…

      Gdy tylko wypowiedział te słowa, Karolinie zdało się, że niedomknięte drzwi salonu nieznacznie się poruszyły, tak jakby ktoś obserwował ich przez szparę, w której w ciągu ułamka błysnęło tajemnicze, białe światło. Odwróciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni, lecz nie zauważyła nikogo.

      – Czy tam…

      – To stary dom – wyjaśnił spokojnie Hildebrand, przerywając. – Wiatr wdziera się do środka przez niezbyt szczelne okna.

      Dziewczyna uśmiechnęła się dla rozładowania napięcia.

      – Lubię stare domy – wyznała. – Są trochę jak starzy ludzie, pełni tajemnic, historii, siedzi w nich tyle dawnych wspomnień!

      Drzwi ponownie lekko się poruszyły. Znów coś błysnęło w szparze. Karolina od razu spojrzała w tamtą stronę.

      – Może to duch tej Bathsheby? – zażartowała.

      Na te słowa rysy twarzy profesora Hildebranda natychmiast się ściągnęły. Wydawał się teraz o wiele starszy niż w rzeczywistości. W jego oczach znów pojawiła się ta sama desperacja, co poprzednio.

      Panna Wilkówna z lękiem przyglądała się jego twarzy, spodziewając się, że znów popadnie w taki stan, jak

Скачать книгу


<p>6</p>

łac. żmija rogata (stara nazwa, wg współczesnej klasyfikacji bitis nasicornis) – jadowity wąż występujący w zachodniej, środkowej i wschodniej Afryce.